wtorek, 21 lipca 2015

Test porównawczy wynalazków nowatorsko-tradycyjnie-naturalnych

06/05/2015

25. Piwo Żywe (browar Amber) 6,2% 
26. Lubuskie Jasne (browar Witnica) 6,1% 
27. Oki Doki (Pinta) 4,3% (27)
28. Złote Lwy (browar Amber) 5,6% 
29. Rybak (browar Gościszewo) 5,7% 

Podczas niedawnej wizyty w pewnym sklepie uwagę moją zwrócił fakt, że wielu producentów piwa – nazwijmy ich niszowymi, w odróżnieniu od wielkich, koncernowych marek – akcentuje mocno naturalność warzonego przez siebie piwa, przywiązanie do tradycji, czy innowacyjność. Wszystko, by przekonać potencjalnego klienta, że zawartość będzie inna (w domyśle – lepsza) od tego, co do zaoferowania mają nam producenci masowi. W lodówce miałem już kilka, dorzuciłem parę do koszyka – i voila! Test porównawczy wynalazków nowatorsko-tradycyjnie-naturalnych.

Test piany wygrywa zdecydowanie piwo z browaru w Witnicy. Lubuskie Jasne trzeba było nalewać na trzy razy, gdyż obfita piana nie mieściła się w szklance. Na drugim miejscu było Oki Doki z Pinty, jednak pinciarze potrafią zrobić pianę trwalszą. Ta lubuska dość szybko skurczyła się do cienkiej warstwy.

Jeśli mówimy o powrocie do tradycji, to – niestety – po świecie chodzą jeszcze dinozaury, które pamiętają, że tradycyjnie piwo jasne (lager) miało zawartość alkoholu na poziomie poniżej 5%. Tak, tak, pamiętam czasy, gdy standardowy Żywiec – za przeproszeniem – miał bodaj 4,7%. No i wtedy jeszcze było to doskonałe piwo. Smak też pamiętam. Niestety. Tak więc, w konkurencji nawiązania do tradycji wygrywa zdecydowanie Pinta. Zawartość alkoholu na poziomie 4,3% to jest to, o czym marzę. Piwo powinno dać się spożyć w większej ilości – szczególnie w upalne, letnie dni – bez katastrofalnych skutków dla zdolności utrzymania pionu. Powyżej 6% (skandal!) w czasach dinozaurów miał żywiecki Porter. Ile ma teraz? Nieprędko sprawdzę, bo nie lubię wlewać w siebie ogromnych ilości najtańszego, syntetycznego karmelu, powodującego straszliwy ból głowy na drugi dzień.

Zaczynam od Oki Doki z Pinty. Zgodnie z informacją na etykiecie, piwo to warzone jest w 100% ze słodu, a chmielone jest wyrazistymi odmianami z Nowej Zelandii. Nazwane jest więc lagerem nowozelandzkim. Pierwsze wrażenie  bardzo przyjemne. Rzeczywiście, mnogość rodzajów chmielu da się od razu wyczuć na podniebieniu, jak i w aromacie piwa. Tyle chmielu nie może wywołać skojarzeń ze smakiem grapefruita. Chmiel jednak nie zagłusza smaku słodu, a właściwie słodów – do sporządzenia tego piwa wykorzystano cztery różne słody. Lekkie, orzeźwiające piwo. Jak na mój gust, trochę za dużo chmielu, ale to być może tylko moje preferencje.

Złote Lwy z browaru Amber. Tutaj producent twierdzi (na etykiecie), że stosuje wyjątkowe metody, dzięki którym smak piwa jest taki, jak przed wiekami. No i stanowczo (wytłuszczonym drukiem, większą czcionką) twierdzi, że „czas wrócić do tradycji”. Nie precyzuje jednak na czym miałoby to polegać. Próbujemy. Zdecydowanie mniej chmielu niż w Pincie, smak jest pełniejszy, głębszy. Ciepły, wyrazisty. I rzeczywiście smakuje naturalnie. Przynajmniej na pierwszy rzut kubka (smakowego). Bardzo pozytywne wrażenie. Na drugi rzut kubka (drugiego, bo ten pierwszy się potłukł) jest tam jakiś delikatny akcent kwaskowy, jakby delikatny szczaw. Czy może szczawik zajęczy. Zbożowa słodycz, pełny smak, jest naprawdę fajnie.

Lubuskie z browaru w Witnicy to piwo naturalne, warzone według unikalnej receptury – znowu cytuję etykietę. Drobnym drukiem dopisano, że piwo wpisane jest na listę produktów tradycyjnych prowadzoną przez Ministra Rolnictwa i Rozwoju Wsi. Ciekawe… No i wolne jest od chemii i konserwantów. No fajnie. Biorę głęboki łyk, uprzednio odnotowawszy, że aromat ma dość nijaki. I to wyrażając się oględnie. Smak też. Mam wrażenie, że zdaniem witnickich piwowarów, tradycyjne piwo warzy się na bazie wody z kałuży. Z odrobiną gnojowicy. Albo kiszonki. Tak to smakuje. Owszem, jest słód, jakiś tam delikatny chmiel, ale całość sprawia wrażenie zgnilizny.

Rybak z browaru Gościszewo. Poza zapewnieniem, że jest to piwo naturalne, producent ma do powiedzenia na jego temat tylko jakiś bełkot o cierpliwości i pokorze, które to cechy natura potrafi wynagrodzić. O, przepraszam, piwo leżakuje 5 tygodni i nie jest filtrowane, dzięki czemu zyskuje wyjątkowy charakter. A poza tym, to prawdziwe piwo dla prawdziwych ludzi. Zobaczmy więc. O kurcze, fajne. Pełne w smaku, wyraziste, dominująca owocowo-słodowa słodycz, kawa zbożowa, prawie bez chmielu. Albo to chmiel w Pincie załatwił moją wrażliwość na wyraziste akcenty chmielowe na samym wstępie. Świeże i lekkie – potrafi orzeźwić.

Piwo Żywe z browaru Amber – piwo znane i lubiane. Jak mówi etykieta, zawiera żywe komórki drożdży, a swój wyjątkowy smak zawdzięcza też wodzie polodowcowej, starannie wyselekcjonowanym odmianom chmielu, oraz stosowaniu wyłącznie słodu jęczmiennego. I znowu, pierwsze wrażenie jest pozytywne – słodycz zbożowa, owocowa, akcenty bananów, renklod, jakieś kwaskowe nutki, nie za dużo chmielu (mówiłem już, że nie lubię jak jest za dużo chmielu?), smak pełny, głęboki. Być może trochę zbyt ciężkie, jak na napój, który z definicji ma przynieść orzeźwienie, może troszkę alkoholowe.  Wspomniałem o świeżym aromacie?

Czas na ocenę. Czy jakiś ranking. Na pewno wygrywa browar Amber. Nie potrafimy się zgodzić czy wygrywa Żywe, czy Złote Lwy. Nieważne. Co do pozostałych, nie ma rozbieżności. Na trzecim miejscu jest Rybak. Na czwartym Oki Doki. Stawkę zamyka Lubuskie. Zdecydowanie.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz