czwartek, 26 listopada 2015

American Weizen czy White IPA – oto jest pytanie



357. American Weizen (Birbant) 4,8%
358. Piotrek z Bagien White IPA (Jan Olbracht) 6%
359. Nigami White IPA (Browar Szpunt) 5,9%
360. Uzi White IPA (Kraftwerk) 5,2%

W okolicach naszej lodówki, dziwnym trafem nagromadziło się trochę kraftowych wynalazków, których – jako się rzekło kilka odcinków temu – chcemy się wreszcie pozbyć. Raz na zawsze. Bez większego entuzjazmu siadamy dziś do pszenicznych wariacji na temat amerykańskiego chmielu. Czy odwrotnie. No i oczywiście, American weizen to nie tak całkiem white IPA, ale co mieliśmy zrobić z tym Birbantem? Szczególnie, że niedawno smakowane Saison Curry Wurst od Birbanta bardzo się nam spodobało.

Poza wspomnianym American Weizen od Birbanta, w szranki staje dzisiaj Piotrek z Bagien White IPA z Browaru Rzemieślniczego Jan Olbracht, warzone w ramach Kuźni Piwowarów, Nigami White IPA z Browaru Szpunt, oraz Uzi White IPA z Browaru Kraftwerk. Co prawda, staramy się podchodzić do smakowanych piw z otwartą głową, ciągle (być może naiwnie) wierząc, że wreszcie natkniemy się na jakąś perełkę, ale do serii Piotrek z Bagien już raczej straciliśmy cierpliwość. Bodaj wszystkie smakowane dotąd Piotrki były rozchwiane w aromacie i smaku, nachalne, nieprzyjemne i najczęściej lądowały ostatecznie w zlewie. Dlatego do dzisiejszego Piotrka już niestety podchodzimy z rezerwą. Podobnie ma się rzecz z wyrobami spod szyldu Kraftwerk. Już tyle razy płukaliśmy nimi kolanko ściekowe w kuchni, że właściwie czystą naiwnością można nazwać fakt, że Uzi znalazło się na stole. A może wynikło to tylko i wyłącznie z faktu, że coraz mniej ludzi chce to kupować, w związku z czym wyroby Kraftwerka coraz bardziej zalegają na półkach w miejscowym Tesco, co nasz opór na kraftwerkowanie wystawia na wielokrotne próby podczas kolejnych zakupów. Kilka razy przechodziłem obok Uzi z silnym postanowieniem, że nie, tym razem nie włożę go do koszyka. Aż przyszedł ten moment, kiedy stwierdziłem, a co mi tam… Na koniec Nigami White IPA, o którym nie wiemy nic. Poza tym, że sama nazwa każe zachować ostrożność („nigami” to po japońsku „gorzki smak”), a szata graficzna etykiety jest totalnie nie z naszej bajki. Nawet wizerunek Godzilli jest jakiś lewy. W ewentualne konotacje z manga/anime – jeśli takie istnieją – nawet nie chce mi się próbować wchodzić. Reasumując, naprawdę niewiele sobie obiecujemy po dzisiejszym wieczorze, ale przecież nie oddamy tego starcia walkowerem. Nalewamy!

Wszystkie piwa mają mniej więcej tę samą, charakterystyczną dla piw pszenicznych barwę słomy. Wszystkie są niefiltrowane, jednak najbardziej rzuca się to w oczy w przypadku American Weizen, co wydaje się naturalne, jeśli wziąć pod uwagę charakterystykę gatunku hefe-weissbier, wariacją na temat którego jest właśnie to piwo. Piana złożona z najdrobniejszych pęcherzyków, najtrwalsza tworzy się na American Weizen i Piotrku z Bagien. Nigami i Uzi cieszyły się dość mizerną pianą tylko przez kilka pierwszych chwil po nalaniu. Potem już została tylko cienka, poszarpana warstwa drobnych i średnich bąbelków unoszących się na powierzchni piwa.

American Weizen (11,5 Blg, IBU 30, pasteryzowane, niefiltrowane, warzone w Browarze Zarzecze) – w aromacie grapefruit (cóż by innego!), przepocona koszulka budowlańca, odrobina mniej agresywnych cytrusów, pszenica, drożdże, trochę bananów. W smaku lekko, ale nie wodniście. Przede wszystkim grapefruitowa goryczka, ale – i to jest nowość – ustępuje ona po chwili, by zrobić miejsce bardzo przyjemnemu słodowi, pewnej kwaskowości, bananom (również w teksturze – jest jakby odrobinę mączniaste na podniebieniu). Bardzo pozytywne zaskoczenie. Nie żebym zaraz leciał cały karton kupić, ale nie obrażę się jak ktoś mnie poczęstuje birbantowym American Weizenem.

Piotrek z Bagien White IPA (14 Blg, IBU 45, pasteryzowane, niefiltrowane, warzone w ramach Kuźni
Piwowarów) – w aromacie ananas i brzoskwinia, budyń owocowy. Bardzo przyjemny zapach, wcale nie zepsuty amerykańskim chmielem, widocznie użytym z umiarem (wreszcie!). W smaku pierwsze wrażenie jest ananasowe, ale ten ananas – niestety – dość szybko przechodzi w grapefruit, który przy akompaniamencie kolendry i mięty – generalnie ziół (jest tam też lubczyk, szałwia, a może nawet piołun) – natychmiast robi się obrzydliwie gorzki. Gorzki i cierpki. Ta ściągająca policzki od środka gorycz zostaje na podniebieniu długo. Stanowczo zbyt długo. Słabo. Ale to nic nowego w przypadku Piotrków z Bagien, niestety.

Nigami White IPA (14,9 Blg, IBU 55, pasteryzowane, niefiltrowane, warzone w Browarze Korab) ma w aromacie na pierwszym planie skórkę pomarańczową, grapefruit, pszenicę, kolendrę – zaskoczenia wielkiego nie ma. Zaskoczeniem – miłym – jest brak dominacji grapefruitowych akcentów chmielu amerykańskiego nad całą resztą. Aromat jest przyjazny nozdrzom, przyjemny, ułożony. W smaku jest dość gładko i słodko, zbożowo, kolendrowo. Zaskakująco przyjemnie. Wydać się może, że wreszcie trafiliśmy na piwowarów, którzy potrafią z sensem i z umiarem zastosować amerykańskie chmiele (wykorzystane tu zostały chmiele Citra, Cascade i Centennial). Robią one za goryczkę – nie gorycz – bardzo przyjemnie kontrują słodycz słodu i skórki słodkiej pomarańczy. Bardzo sympatyczna rzecz. A jeśli pisze to zdeklarowany malkontent amerykańsko-chmielowy, to wielki szacun, Panowie Szpuntowcy. Z nazwą chyba jednak nie wyszło – to piwo wcale nie jest gorzkie. Ale to akurat jest jego zaleta.

Uzi White IPA (14 Blg, pasteryzowane, niefiltrowane, warzone w Browarach Regionalnych Wąsosz) – w aromacie odrobina grapefruita, trochę rumianku, ale głównie karton – szary, nijaki aromat. W smaku jest słodowo, grapefruitowo, ryżowo, karmelowo (!), ziołowo-goryczkowo. Mimo iż smak Uzi jest dość płaski i jednowymiarowy, jest to całkiem przyjemnie zachowujące się na podniebieniu piwo. Nie zraża do siebie kubków, a to krok we właściwym kierunku.

Czas na ranking. Wygrywa – jednogłośnie, bezapelacyjnie i o kilka długości – Nigami. Bardzo fajne piwo, jedno z lepszych IPA, jakie piłem. Na drugim miejscu American Weizen od Birbanta. Na trzecim Uzi, głównie za ewolucję na podniebieniu, za złożoność i harmonię – mimo użycia amerykańskich chmielów. Poza podium ląduje Piotrek z Bagien. Jest bezlitośnie najsłabsze w tej stawce, ale też jest po prostu nieprzyjemnym, niezrównoważonym, zupełnie rozbieganym po podniebieniu napitkiem.

Najlepsza z żon twierdzi natomiast, że owszem, wygrywa (zdecydowanie) Nigami, ale na drugim miejscu jest Uzi. Na trzecim American Weizen, a na końcu Piotrek z Bagien. I niech jej będzie.

środa, 25 listopada 2015

Pierredoła o kocim spojrzeniu opiernicza dziś u nas raciborskiego przeora. Innymi słowy - ściema.



352. Piernikowy Foch (Browar Rzemieślniczy Jan Olbracht) 5,6%
353. Pierredoła z Gądek (Browar Szałpiw) 5,2%
354. Piwo Przeora (Benedictus Memes) 4,5%
355. Raciborskie Ciemne (Browar Zamkowy) 6,5%
356. Okocimskie Ciemne (Browar Okocim) 5,3%

Dzisiaj ciemniaki. Pijemy, bo wpadły nam w ręce takie ciekawie zapowiadające się ciemne piwa, jak Piernikowy Foch i Pierredoła z Gądek. Dużo dobrego o nich słyszeliśmy i czytaliśmy. Ponadto, w pewnej zaprzyjaźnionej sieci sklepów niedawno królowało Okocimskie Ciemne (i zdążyło zrobić wrażenie raczej poprawne, choć nie bez zastrzeżeń). Do tego dorzuciliśmy dwa, co to etykietczaną ściemą obiecują być klasyczne, tradycyjne, dobre, a nie mamy zielonego pojęcia co sobą prezentują. I tak jakoś wyszło. Ciemniaki. Cała piątka.

Piernikowy Foch, warzony w Browarze Rzemieślniczym Jan Olbracht ma w składzie cynamon, kolendrę, goździki, ziele angielskie i gałkę muszkatołową. Wyraźnie ma być piernikowe. Pierredoła nie ma wśród składników żadnych fanaberii - woda, słód, chmiel, drożdże. Jeśli chodzi o skład Piwa Przeora, to tutaj zaskoczenia nie ma – zawiera słód jęczmienny. I tyle informacji. Nie wiadomo nawet gdzie było warzone, poza tym, że „w Polsce, dla Benedictus Memes Sp. z o.o.”. Raciborskie, z kolei, podejrzanie często odwołuje się na etykietach do tradycji, klasycznego warzenia, otwartych kadzi, leżakowania w tankach, prawdziwych koneserów, oraz do faktu, że „my piwo tworzymy, inni je produkują.” Śmierdzi ściemą na kilometr. Okocimskie próbuje podebrać klienta oldskulową etykietą i ostrzeżeniem, że zawiera słód jęczmienny.

Nalewamy, wąchamy, do ust podnosimy. Najpierw piana – bardzo nietrwała na Piernikowym Fochu, praktycznie przestała istnieć w ciągu minuty od nalania. Nienajlepiej też jest na Piwie Przeora. Pozostałe trzy trzymają fason, piana jest w miarę trwała, naturalna, przy czym najbardziej obfita i najtrwalsza na Pierredole z Gądek. Wszystkie piwa mają z grubsza tę samą, ciemnobrązową, niemal czarną barwę.

Piernikowy Foch (16,5 Blg, IBU 15, pasteryzowane, niefiltrowane) – w aromacie czarna porzeczka, goździki, cynamon, jeszcze raz cynamon, śliwki. Piękny, świąteczny zapach. Piernik nadziany powidłami śliwkowymi. Ślicznie. W smaku cynamon, goździki, słód, karmel, miód, śliwka suszona. Wychodzą też zioła – mięta i kolendra. Bardzo przyjemny smak, właściwie to w czystej postaci płynny piernik. Jedyna krytyka, to fakt iż wszystkie akcenty smakowe występują tu na jednym planie, jednocześnie atakują podniebienie. Nie ma tu niespodzianek, nie ma ewolucji, nie ma ukrytych podtekstów. Jest piernik i już. Smaczny piernik, co podkreślić trzeba.

Pierredoła z Gądek (12 Blg, pasteryzowane, niefiltrowane, warzone w Browarach Regionalnych Wąsosz) – ma aromat lżejszy, a w nim palony słód, pieczone jabłka, lekką jabłkową kwaskowatość. Przyjemne, choć niezbyt złożone. W smaku jest ciepło, sympatycznie i gładko – suszone śliwki, rodzynki, pieczone jabłka, palony słód, karmel. Pojawiająca się na końcu goryczka zna swoje miejsce, przyjemnie kontruje rozbuchaną, ale fajnie złożoną słodycz. Niezłe piwo, co tu dużo mówić.

Piwo Przeora (12,5 Blg, pasteryzowane, niefiltrowane) – w aromacie, poza palonym słodem, jagody ze słoika, takie z syropu. Tu również jest przyjemnie, lekko, mimo syropowych akcentów. Sztuczny miód i karmel. W smaku gruszki, miód i kawa zbożowa, w przyjemnej sekwencji. Gdyby nie trochę za bardzo wszechobecny, słodki, ulepkowy karmel. Słodycz jest może trochę zbyt intensywna i zalepiająca podniebienie. Jest tam też jakaś goryczka, może trochę zbyt nieśmiała. W sumie nie jest tak źle, jak się przez chwilę wydawało.

Raciborskie Ciemne (15 Blg, pasteryzowane) pachnie zbożowo, z akcentami gruszek, goździków, spalenizny, nutkami cytrusowymi. Po chwili pojawia się alkohol. Taki ziołowy, jak z jaegermeistera. W smaku jest słodko-gorzko-wodniście. Palony karmel, kawa rozpuszczalna, jakieś zioła, może coś z owoców. Guma arabska. Wszystko to jednak aż krzyczy, żeby go nie pić. O Jezu, jakie paskudne!

Okocimskie Ciemne (12,7 Blg, pasteryzowane) – aromat ma najbardziej nikły, nijaki, spośród wszystkich dziś smakowanych piw. Są w nim akcenty palonego słodu, śliwki, rodzynki, trochę karmelu, skórka chleba. W smaku dość przyjemne, gładkie i poukładane, choć niezbyt złożone. Akcenty owocowe (brzoskwinia) pałętają się wśród palonego słodu i karmelu. Przyjemne ciemne piwo, ale brakuje mu czegokolwiek, co by wyróżniło je wśród innych ciemniaków.

Ranking wygrywa dzisiaj – przynajmniej u mnie – Pierredoła z Gądek. Bardzo przyjemne, lekkie, ciemne piwo, w którym coś się dzieje. Na drugim miejscu Piernikowy Foch, który jest przesłodkim (niekoniecznie w sensie dosłownym) tworem, ale jakoś brakuje mu wielowarstwowości, elementu zaskoczenia, jakiegoś pełnego zachwytu „ach!”. Na trzecim jest Piwo Przeora – bardzo fajny, naturalny karmel o akcentach miodu i śliwki. Żadnych sztucznych cudaków, żadnej gumy arabskiej, czy kleju do znaczków. Poza podium, ale to o włos, Okocimskie Ciemne, które z Przeorem przegrało tylko o ćwierć punktu. Daleko z tyłu jest Raciborskie, które ląduje w zlewie. Nieodwołalnie.

Kobita natomiast mówi, że u niej wygrywa Pierredoła, na drugim jest Piernikowy Foch. Jak dotąd, pełna zgoda. Na trzecim jednak u niej ląduje Okocimskie Ciemne, a za podium Piwo Przeora. Co do Raciborskiego, to znowu mamy pełną jednomyślność.


sobota, 21 listopada 2015

Trochę dyni, dymu, żyta i wina. Niech żyje różnorodność! Albo może nie...



348. Hard Bride American Barley Wine (AleBrowar) 9,8%
349. Piotrek z Bagien Pumpkin Ale (Jan Olbracht) 4,7%
350. WRCLW Roggenbier (Browar Stu Mostów) 5,5%
351. Rauch Alt (Kraftwerk) 4,8%

Dzisiaj totalny miszmasz piwny. Rozczarowani smakowanymi ostatnio dość intensywnie produktami polskich rewolucjonistów piwnych, zwanych czasem browarami kraftowymi, postanowiliśmy nie stawać na głowie by znaleźć konkurencję dla niektórych spośród piw znajdujących się w okolicach naszej lodówki, tylko zwyczajnie je wypić i – najprawdopodobniej – jak najszybciej o nich zapomnieć. Jak długo można dać się nabierać, że owe piwopodobne produkty nadają się do czegoś więcej niż tylko wylania do zlewu natychmiast po zdjęciu kapsla? Z małymi wyjątkami, oczywiście, ale te przecież tylko potwierdzają regułę. Kiedy piszę te słowa – dosłownie w tym samym czasie, otwarty w innym oknie komputera fejsbuk pokazuje mi roześmiane twarze twórców wielu spośród obrzydliwych piwotworów wylanych w ostatnim czasie do zlewu, którzy właśnie odbierają nagrody na festiwalu piwnym w Poznaniu. Co tylko potwierdza nasze przypuszczenia, że nie ma nadziei dla kogoś, kto oczekuje od nich przyzwoitego, pijalnego piwa. Nie oznacza to, że nie będziemy już nigdy więcej opisywać krafciaków, bynajmniej. Z jednej strony, mamy spore zapasy ich tworów, których przecież w ciemno nie ześciekujemy, a z drugiej – przecież nigdy nie wiadomo, a nuż coś przyzwoitego uwarzą. Będziemy jednak unikali pewnych konkretnych pseudopiworobów. I to zdecydowanie. Wśród nich znajdują się przede wszystkim niby-browary Reden, Kraftwerk, Pinta, Rebelia, Doctor Brew i parę innych. Tego po prostu nie da się pić.

Dzisiaj stawiamy sobie na stole przedstawicieli czterech zdecydowanie różnych gatunków piwa, uwarzonych przez polskich piworewolucjonistów. I żeby wszystko było jasne, niezależnie od tego, co napisano w poprzednim akapicie, stawiamy je w nadziei, że dadzą nam choć trochę radości organoleptycznej. Nie jesteśmy masochistami, gdybyśmy z góry wiedzieli, że są do bani, nie kupowalibyśmy ich. Tak czy owak, na stole dzisiaj stoi przedstawiciel gatunku American barleywine, Hard Bride z AleBrowar, dyniowe Pumpkin Ale warzone w ramach Kuźni Piwowarów w browarze Jan Olbracht, żytnie WRCLW Roggenbier z Browaru Stu Mostów we Wrocławiu, oraz Rauch Alt, czyli wędzona wersja klasycznego altbier z naszego „ulubionego” Kraftwerk.

 Piwa z serii Piotrek z Bagien kilka razy srodze rozczarowały. Mimo sympatii do samego imienia, czy tego i owego nosiciela tegoż. Mamy nadzieję, że dzisiaj będzie lepiej. Tym bardziej, że dynia to kopalnia możliwości smakowych. Lubimy wędzone, dymne piwa. Smakowane nie tak dawno Saison Curry Wurst od Birbanta zmiotło nas z nóg, do dzisiaj wspominamy ciepło Arden, dymionego stouta z browaru Roch. I paru innych. Dlatego sporo oczekujemy po Rauch Alt. Żytni Maorys z Bojana – mimo iż to nielubiane IPA – porwał nas. Stąd spore oczekiwania wobec Roggenbier z wrocławskiego Browaru Stu Mostów. O regionalnym patriotyzmie i wspieraniu prawdziwych – nie kontraktowych – browarów tu nawet nie wspomnę.

Patrząc na etykiety, nazwy poszczególnych piw, zastanawiam się – dlaczego po angielsku, do licha? I nie chodzi mi tylko o te, które dzisiaj stoją na stole i czekają na egzekucję. Te wszystkie hoppy, pinky, łan wheat, turbo geezer, terrence, winchester, magnus, some like it hot, brewdog i inne. Że o Doctor Brew nie wspomnę. No ludzie! Jaki jest eksport poza granice naszego kraju piw kraftowych? Jeśli ktoś ma na ten temat informacje, to proszę mnie oświecić. Bo jeśli piwa te, jak przypuszczam, sprzedawane są głównie w Polsce, to nadęcie krafciaków przechodzi ludzkie pojęcie. Dlaczego, ach dlaczego nie można piwa nazwać dyniowym, żytnim, dlaczego mamy się nazywać hop heads, a nie chmielomaniacy, czy jakoś tak… Fakt, przyzwyczailiśmy się do wszędobylstwa angielszczyzny, ale naprawdę tak bardzo wstydzimy się języka polskiego? Tak słabo się sprzedaje? No to niech sobie polanalfabeci z AleBrowar sprawdzą – w amerykańskiej wersji barleywine pisze się jako jedno słowo.

Dość zrzędzenia. Jeszcze będzie niejedna okazja. Wszak zapasy piwa mamy jeszcze na co najmniej miesiąc delektowania się w dużej mierze właśnie krafciakami. Nalewam i pijmy wreszcie.

Piana – naturalna, drobnopęcherzykowa, w miarę trwała na Hard Bride (tu spora ilość średnich pęcherzyków), Piotrku i Roggenbier. Najtrwalsza i najbardziej obfita na tym ostatnim. Rauch Alt wytworzył pianę tak nietrwałą, że trudno ją ocenić. Pół minuty po nalaniu, na powierzchni unosiły się już tylko marne, poszarpane jej szczątki.

Barwa – wszystkie mniej więcej w tej samej, ciemnobrązowej barwie. Rauch Alt najciemniejsze, American Barley Wine najjaśniejsze, a różnica między nimi (tymi skrajnymi) to mniej więcej jeden ton. Na pierwszy rzut oka wszystkie piwa są niefiltrowane.

Hard Bride American Barley Wine (24 Blg, IBU 110, niepasteryzowane, niefiltrowane, warzone w Browarze Gościszewo) – w aromacie spora, ale nie nokautująca dawka amerykańskich chmielów, a więc gównie grapefruity, przez które przebija się głęboka słodowość. Poza tym, orzechy i pieprz. Ciemne winogrona. Po chwili amerykańskie chmiele wyłażą na wierzch bardzo wyraźnie i zaczynają dominować w aromacie. W smaku pełne, obiecujące, słodowe, rodzynkowe, jednak chyba za bardzo skontrowane chmielową goryczką. Jakby zagryźć przyjemny zbożowy batonik energetyczny soczystym kęsem grapefruita. Gorycz zalega na podniebieniu i walczy już tylko z coraz wyraźniejszą alkoholowością. Nie jest to fajna rzecz, nie jest to wymarzony przez nas kierunek podróży.

Piotrek z Bagien Pumpkin Ale (12,5 Blg, IBU 26, pasteryzowane, niefiltrowane)  rzeczywiście pachnie dynią. Poza tym, lekko, nieznacznie imbirem, kardamonem i goździkami. Sporą część aromatu tego piwa zajmuje jednak woda. Są tam ogromne niezagospodarowane przestrzenie, dla których zabrakło nutek aromatycznych. Szkoda, przecież dynia jest tak wdzięcznym tematem – i aromatycznie i smakowo. No i smak… Chciałoby się pełnego, wyrazistego, smacznego piwa, a dostajemy nachmieloną wodę, w której gotowała się dynia. Moja zupa dyniowa ma milion razy więcej smaku niż to piwo. Trzy rodzaje słodu, cztery chmiele, miąższ i pestki dyni – i kicha. Płasko, wodniście. Ach, słów szkoda. Żeby sparafrazować klasyka – to jest jakaś popierdółka, nie piwo.

WRCLW Roggenbier (13,5 Blg, IBU 25, niepasteryzowane, niefiltrowane) pachnie piwem pszenicznym (głównie banany i melony), z przyjemnymi nutami cytrusowymi. W smaku jest kwaskowate, lekko cytrusowe, ma akcenty palone, żytnie. Ale głównie smakuje jak kiepskie piwo pszeniczne, któremu dorzucono trochę żytnich nutek. Żadnej finezji, żadnych powodów do zachwytu.

Rauch Alt (14 Blg, IBU 50, pasteryzowane, niefiltrowane, warzone w Browarach Regionalnych Wąsosz) – w aromacie wędzonka, to bez wątpienia. Trochę pieczonych jabłek, trochę pieczonych ziemniaków. Plus akcenty kawowe i czekoladowe. Bardzo sympatyczny, ładnie ułożony aromat. W smaku jest wędzone. Za bardzo wędzone. To już nie jest przyjemny, dymny akcent dołożony do czegoś więcej. Smakuje trochę tak, jakby ssać przypalone polana wyciągnięte z ogniska. Polana, których nie wysuszono przed włożeniem do ognia, więc bulgoczą gotującymi się, gorzkimi sokami jakiegoś buka, czy czereśni. Plus akcenty kamforowe. Gdzieś na samym dnie akcenty palonego słodu. Bardzo mało przyjemne, płaskie, zapowiadające nieuchronny ból głowy o poranku piwo.

Cała dzisiejsza stawka to piwa, które mają bardzo obiecujący aromat. Dopiero po wypiciu dochodzi człowiek jednak do wniosku, że trzeba było poprzestać na wąchaniu. Nie chce się nam ich oceniać, porównywać. I to nie tylko dlatego, że to przedstawiciele tak bardzo różnych gatunków. Głównie dlatego, że – nie pierwszy raz – mamy poczucie, że nas oszukano. Ktoś coś nawarzył, na etykiecie napisał, że to piwo, a do środka nalał jakiejś żałosnej podróby piwa. Wszystkie cztery nadają się do zlewu. I niech to wystarczy za całą ocenę.

piątek, 20 listopada 2015

Dziś u nas Vivaldi - Cztery Saisony



344. Salvia American Hoppy Saison (Browar Brodacz) 5,8%
345. Saison Curry Wurst (Birbant) 5,5%
346. Sezonowe Cieszyńskie (Browar Zamkowy Cieszyn) 5,9%
347. Żywiec Saison (Grupa Żywiec) 6,5%

Od jakiegoś już czasu zabieraliśmy się za saison. Jednak wbrew hulającym po internetach informacjom jakoby na rynku wręcz roiło się od piw warzonych w tym stylu, w naszym zakątku świata zebranie stawki do takich zawodów nie jest łatwe. Tym bardziej cieszymy się, że wreszcie się udało. Mamy cztery piwa będące przedstawicielami tego właśnie stylu.

Na stole stanęły dzisiaj: Salvia American Hoppy Saison z Browaru Brodacz, Saison Curry Wurst od Birbanta, Sezonowe Cieszyńskie z Browaru Zamkowego Cieszyn i żywieckie Saison, warzone bodaj w tym samym browarze w Cieszynie. Żywieckie Saison już się u nas na stole pojawiało kilkakrotnie, i trzeba powiedzieć otwarcie – sprawiło niemało radości podniebieniom. Nie żeby wprawiło w zachwyt, ale wydaje się, że jest to naprawdę solidna oferta. Szczególnie, że i dostępność i cena są po naszej stronie. Ciekawi jesteśmy jak wypadnie w konfrontacji z konkurencją. Konkurencją, której jak dotąd nie znamy – żadne z pozostałych piw podniebienia nam nie omyło, więc nie wiemy czego się spodziewać. Pewien niepokój budzi słowo „American” w określeniu stylu piwa od Brodacza. Czyżby po raz kolejny ktoś postanowił najzwyczajniej spieprzyć przyzwoity styl piwa zagłuszając jego smak chmielami zza oceanu? A może jest to jeden z nielicznych przypadków, gdzie amerykańskie chmielenie odbyło się z należnym umiarem i starannością? Zobaczymy. Wygląda jednak na to, że Ameryka rzeczywiście jest prawdziwym Imperium Zła, i to na wielu więcej płaszczyznach niż się kiedykolwiek śniło najbardziej radykalnym islamistom.

Zachwyciła nas etykieta piwa od Birbanta. Do tego stopnia, że uznaliśmy iż koniecznym jest odnotowanie tego faktu w osobnym akapicie.

Z etykiet dowiadujemy się jakie to dodatki zastosowano podczas warzenia poszczególnych piw. I tak, oprócz wody, słodów, chmielów i drożdży, Salvia ma w składzie natkę pietruszki, tymianek cytrynowy, rozmaryn, szałwię białą i płatki żytnie. Saison Curry Wurst – cukier, kardamon i czarny pieprz. Cieszyńskie przyznaje się do skórki pomarańczy, a Żywiec do skórki gorzkiej pomarańczy. Tyle informacji z etykiet.

Dobra, lejemy.  Jak się okazuje, tylko w Salvii piana jest obfita i trwała. Wszędzie indziej pojawiła się i znikła niemal natychmiast. W Cieszyńskim znikła zupełnie bez śladu, w Żywcu i Birbancie na powierzchni piwa pozostały poszarpane szczątki już po około minucie. Nie dla piany jednak piwo nalewa się do szklanek. Wszystkie smakowane dziś piwa mają barwę jasnobursztynową z pomarańczowymi refleksami. Wyglądają fajnie – mimo braku piany – są mętne, ewidentnie niefiltrowane, apetyczne.

Salvia American Hoppy Saison (13,7 Blg, IBU 40, niepasteryzowane, niefiltrowane, warzone w Starym Browarze w Kościerzynie) w aromacie ma całe mnóstwo ziół, choć wcale niekoniecznie pokrywa się to ze składem wymienionym na etykiecie – jest tu rozmaryn, lubczyk, natka pietruszki, jałowiec, świeża mięta. Da się wyczuć również skórkę pomarańczy, lekką żywiczność, jakby powiew znad świeżo wypastowanej podłogi. Z czasem pojawia się mniej przyjemny, przenikliwy aromat plasujący się gdzieś pomiędzy ogórkami konserwowymi, a perfumami. W smaku jest bardzo przyprawowo, wręcz pikantnie, kwaskowato, octowo (ogórki konserwowe jak nic), a za chwilę wpada na to nieprzyjemna grapefruitowa, jałowcowa i szałwiowa gorycz. I już tam zostaje. Nie jest to piwo, które wylalibyśmy do zlewu, jednak nie zachwycimy się. Gdyby nie ta gorycz, byłoby to naprawdę fajne, interesujące piwo. Szkoda, że trzeba było pójść za obowiązującym trendem i jednak je tak zamerykanizować, by każdy potencjalny piwosz z sypiącym się pod nosem młodzieńczym wąsem puścił bąka z ukontentowania.

Saison Curry Wurst (14 Blg, IBU 33, pasteryzowane, niefiltrowane, warzone w Browarze Zarzecze) zgodnie z obietnicą, pachnie kiełbasą. Fajnie wędzoną, dobrze przyprawioną, suchą kiełbasą. Niewiarygodnie przekonująco – prawdziwa płynna kiełbasa. Na podniebieniu jest pięknie, harmonijnie, bardzo ciekawie – smak jest pełny, wyraźne akcenty mięsno-wędzone, przypraw, kolendry, ziół. Pije się to bardzo przyjemnie. Aż człowiekowi przychodzi ochota na kiełbasę. Czegoś tak fajnego nie spodziewaliśmy się na pewno.

Sezonowe Cieszyńskie (13,6 Blg, pasteryzowane, niefiltrowane) pachnie ciepło, konfiturowo. Powidła śliwkowe, wanilia, lody cytrynowe i wiśniowe. Lekkie akcenty cytrusowe (skórka pomarańczy), odrobina drożdży, trochę pszenicy. W smaku jest bardzo łagodnie, grzecznie, gładko. Akcenty owocowe – dojrzałe brzoskwinie, słodkie pomarańcze, jeżyny, lekki woskowy posmak. Brak chmielowej kontry powoduje, że piwo smakuje jak taka cieplucha, która prędzej czy później zemdli. Jak popłuczyny po gęstym soku owocowym. Szkoda, bo aromat obiecywał coś więcej.

Żywiec Saison (13,8 Blg, pasteryzowane, niefiltrowane) pachnie woskiem, gorzką pomarańczą, nieco grapefruitem. Całość dość chaotyczna i niepoukładana, a owoce jakby wyciągnięte z błota i nadgniłe. Do tego kolendra, trochę selera. Świeżo zerwane orzechy laskowe. W smaku jest bodaj najbardziej wytrawnie i wodniście spośród wszystkich smakowanych dzisiaj piw. Są tu akcenty pszeniczne, bananowe, drożdżowe, cytrusowe, brzoskwiniowe, ziołowe. I znowu – mimo mnogości akcentów, smak jest bardzo niepoukładany, a wszystkie nutki smakowe depczą się wręcz nawzajem w wyścigu o pierwszeństwo do naszych kubków smakowych.

Próbujemy poustawiać smakowane dzisiaj piwka w kolejności preferencji. Znaczy, rankingujemy. Wygrywa – jednogłośnie i bezapelacyjnie – Saison Curry Wurst. Jezu, co za piwo! Na drugim – znowu jednogłośnie – plasuje się Żywiec Saison. Były, co prawda zapędy, żeby na drugie miejsce wrzucić Salivę, ale nie wygrała w dopitkach. Okazało się, że jednak mniej nam przeszkadza chaos aromatyczno-smakowy Żywca niż zalegająca, nieprzyjemna gorycz Salivy. Na trzecim więc Saliva. Jednogłośnie. Poza podium ląduje Sezonowe Cieszyńskie. Co ważne, żadne piwo nie ląduje w zlewie, a to u nas niezły wyczyn. Aha, wspominałem już, że to wszystko powyżej, to jednogłośnie?