niedziela, 31 stycznia 2016

Trzy razy AIPA, poproszę!



Atak Chmielu (Pinta) 6,1%
442. Bilet do Frisco (Browar Miejski Gloger) 6%
443. Wrężel AIPA (Browar Wrężel) 6,8%

Z zestawu Sympatie Glogera zostało nam jeszcze jedno piwo, Bilet do Frisco, American IPA, najmniej pożądany gatunek piwa na naszym stole. Prawda jednak jest taka, że już dzioby w Bilecie maczaliśmy i wiemy co wart jest ów Bilet – nie ma co się krzywić. A że w ostatnim czasie w naszym lokalnym Tesco pojawiło się Wrężel AIPA oraz nowa warka znienawidzonego pintowego Ataku Chmielu, postanowiliśmy się przekonać co tam, panie, nowego u pionierów piwnej rewolucji. Kto wie, może nauczyli się wreszcie warzyć piwo. Na pewno nauczyli się, że te kolorowe, lakierowane etykiety to koszmar festyniarstwa w najlepszym wydaniu. Etykiety Pinty pozbyły się lakieru, zmatowiały i wyglądają wreszcie w miarę elegancko. Nie etykieta jednak stanowi o piwie. Nalewamy.

Wszystkie trzy mają głęboką barwę bursztynową, jednak w trzech różnych odcieniach – najjaśniejsze jest Bilet do Frisco, a potem co pół tonu ciemniej, Wrężel AIPA i Atak Chmielu. To ostatnie to już o czerwonawe, wiśniowe odcienie się ociera. Piana najdłużej utrzymała się na Bilet do Frisco i tutaj też ładnie osadziła się na ścianach szklanki już podczas opadania. Najmniej apetyczna była na Ataku Chmielu – poszarpana, nieregularna, sporo średniej wielkości pęcherzyków. Na Wrężel AIPA zredukowała się równomiernie do cienkiej warstwy głównie drobnych pęcherzyków.

Atak Chmielu (15,1 Blg, IBU 58, pasteryzowane) pachnie zaskakująco dobrze i obiecująco. Wyraźna, ciężka, słodowa baza, nad którą unoszą się złowieszcze nuty cytrusowe i żywiczne. Sporo dojrzałych, słodkich owoców, takiej gęstej marmolady wieloowocowej. Są delikatne nutki spalenizny, palonego słodu. Pachnie nieźle. Zdecydowanie jest to inne piwo od tej warki, którą piłem jakiś rok temu. W smaku jest już nieco mniej optymistycznie – od samego początku atakują cytrusy. W pierwszej fazie to nawet przyjemne akcenty pomarańczowe, kandyzowana skórka pomarańczy, odrobina cytryny. Jednak po chwili uruchamiają się bardzo mocne, natrętne wręcz nuty grapefruitowego albedo. Da się wyczuć solidny słód z tymi akcentami owocowymi, które tak obiecująco pachniały, ale giną one natychmiast. Wystarczy ćwierć sekundy nieuwagi, żeby je w ogóle przegapić. Szkoda, bo zapowiadało się już nieźle. Tak czy inaczej, Pinta zrobiła spory postęp od mojej ostatniej przygody z Atakiem Chmielu. I polega on nie tylko na rezygnacji z tych dętych, pachnących wiejskim odpustem, lakierowanych etykiet.

Bilet do Frisco American IPA (15 Blg, IBU 51, niepasteryzowane) ma aromat wyraźnie lżejszy od poprzedniczki, mniej intensywne są tu akcenty cytrusowo-żywiczne, więcej bardzo przyjemnego zboża, mnóstwo owoców, jednak nie tak ciężkich, przywodzących na myśl marmoladę, jak powyżej. Są tu dojrzałe brzoskwinie, mandarynki, odrobina limonki. Smak jest pełny, słodki, owocowo-słodowy, poprzeplatany goryczkowymi (nie gorzkimi) akcentami amerykańskiego chmielu. Mnóstwo akcentów owoców egzotycznych, w tym kandyzowanych, są truskawki, morele, jest dobrze. Jedno z najlepiej poukładanych, smacznych AIPA, jakie wyszło z kadzi polskich piwowarów i trafiło do mojej szklanki.

Wrężel AIPA (16,5 Blg, IBU 70, pasteryzowane, niefiltrowane) – tutaj w aromacie jest jakiś lekki tytoń z cygar, nieco piołunu i generalnie ziół, trochę owoców tropikalnych, nieco żywicy, odrobina karmelu. Aromat nie porywa w żadną stronę – ani nie odrzuca, ani nie zachęca do sięgnięcia po szklankę. W smaku jest zaskakująco delikatnie. Jest tam przede wszystkim słód i zboże, wcale nie zagłuszone przez jakieś dzikie harce amerykańsko-chmielowe. Zdecydowanie mniej owocowych akcentów niż u poprzedników, większa wytrawność. Cytrusowo-żywiczne akcenty chmielowe są tu zupełnie ujarzmione. Piwu brakuje trochę wyrazistości, sprawia ogólne wrażenie takiego ubogiego krewnego – w stosunku do stojącego obok na stole Biletu do Frisco – ale dalej jest to szlachetna krew, a i to ubóstwo wcale jakoś w oczy (ani w podniebienie) nie razi. Pozytywne zaskoczenie.

Ranking dzisiaj bardzo łatwo ustalić. Wygrywa Gloger, co do tego nie ma dwóch zdań. Na drugim miejscu jest Wrężel, na trzecim Pinta. Werdykt znowu jest jednogłośny i długo nad nim nie trzeba było się zastanawiać. 


sobota, 30 stycznia 2016

Pilsy cztery



438. Szwejk Bojan (Browar Wielkopolski w Bojanowie) 4,7%
439. Nieproszony Gość (Browar Dukla) 4,6%
440. Beck’s Pils (Anheuser-Busch InBrev) 6%
441. Lwówek Wrocławskie (Browar Lwówek) 4,2%

Dzisiaj przyszła kolej na pilsy. Po drodze miała, to zaszła. Przeciwko jednemu niemieckiemu koncerniakowi, Beck’s Pils, wystawiliśmy dwa piwa z polskich browarów regionalnych Szwejka z Browaru w Bojanowie i Wrocławskie z Browaru w Lwówku Śląskim. Na dokładkę, jako naszą Wunderwaffe wystawiliśmy kraftowego (a właściwie restauracyjnego) Nieproszonego Gościa z Browaru Dukla. Wielcy rewolucji kraftowej mówią o takich pogardą, że to „monokultury trzech piw” (sic!), ale myśmy się jakoś specjalnie nigdy nie przejmowali wielkimi. Niech se gadajo co chco. Nasze doświadczenia z małymi, restauracyjnymi browarami są o niebo lepsze niż z wszelkimi innymi rewolucyjnymi trendseterami. Browar, który istnieje fizycznie, a nie tylko zleca innym warzenie piwa, to browar, w którym piwowar zna swoje miejsce. W każdym sensie. A jeśli nie robi dwudziestu ośmiu różnych piw w ciągu jednego roku, to jest w stanie „dotrzeć się” i ze sprzętem i z procesem i z dostawcami surowców.

Lwóweckie Wrocławskie i Szwejk to, z kolei, starzy znajomi. W czasach, kiedy niemiecki właściciel browaru w Lwówku zmagał się – jak się na koniec okazało, bezskutecznie – z realiami polskiej rzeczywistości gospodarczej, piwo z Lwówka było symbolem najwyższej jakości. A później zmienił się właściciel browaru. Szwejk, z kolei, swego czasu spożywany był w sporych ilościach, i to bynajmniej nie w celach degustacyjnych, za przeproszeniem. Po prostu, było to jedyne piwo lane w najbliższej mi knajpie, takiej, do której można było przejść się piechotą i sącząc ten cud sztuki browarniczej drugiej połowy lat dziewięćdziesiątych, zachłystywać się panoramą pewnego miasta – ogródek piwny tej knajpy znajdował się na tarasie na stoku góry, skąd rozciągały się naprawdę sympatyczne widoki. Cóż, stare dzieje. I dla mnie i dla obydwu browarów. I dla miasta, które teraz wygląda już zgoła inaczej.

Dość wspominek, lejemy. Wszystkie cztery piwa po nalaniu do szklanek wyglądają tak, jak powinien wyglądać standardowy lager – barwa złocista, kilkucentymetrowa piana, głównie średniopęcherzykowa, po kilku chwilach jedynie marne wspomnienie piany w postaci cienkiej warstwy na grubość pojedynczej warstwy bąbelków. Żadnych odstępstw od normy. Na pierwszy rzut oka można by sądzić, że do czterech szklanek nalano tego samego piwa.

Szwejk Bojan (11 Blg, pasteryzowane, filtrowane) pachnie troszkę mlecznym karmelem, toffi, zbożem. Aromat nie jest skomplikowany, ale nie jest też nieprzyjemny. Trochę brakuje tu chmielu, który zrobiłby coś z tą słodyczą aromatu. Smak natomiast jest zupełnie nieuporządkowany. Początkowo smakuje jak zachmielona woda – w ogóle nie czuć tu słodowej bazy, tych słodkich akcentów z aromatu, piwo jest wręcz cierpkie. Odrobina akcentów dymnych, podwędzanych. Trochę prażonego słonecznika. I tyle. Żadnych powodów, by pójść do sklepu i kupić kolejną butelkę.

Nieproszony Gość Pils (12,5 Blg, niepasteryzowane, niefiltrowane) – w aromacie przede wszystkim zboże, słód, odrobina karmelu, jakieś raczej niemiłe nutki perfumowe, trochę landrynek. Po chwili pojawia się trudna do określenia słodycz – niby to głóg, niby dzika róża. Smak nie tak lekki, jak pozostałych pilsów – co nie dziwi zważywszy na poziom ekstraktu i stosunkowo niski poziom odfermentowania – słodowy, owocowy (jabłka, gruszki) raczej słodki, jednak i tutaj nie udało się dobrać chmielu tak, by komplementował słodową bazę. Jak dla mnie – o jeden chmiel za daleko. Jest tu bardzo niefajna, zalegająca gorycz, ale jest też ten pożądany, fajny akcent chmielowej powiewu błąkającego się po podniebieniu już po przełknięciu. Jest też jakiś niepokojący, mało przyjemny chemiczny akcent – jakby pasta do podłóg, czy coś w tym stylu. Piwo nie jest złe, jednak do ideału mu jeszcze trochę brakuje.

Beck’s Pils (13 Blg) ma aromat wytrawny, zbożowy, słodowy, odrobina chmielu, kasza gryczana, orzechy, odrobinę konopi indyjskich. W smaku jest bardzo przyjemnie – zrównoważone, zharmonizowane akcenty słodowo-zbożowe, jest echo owoców (głównie słodkie, soczyste jabłka), jest chmiel w postaci akcentów lekko ziołowych, trawiastych, ale w naprawdę przyjemnej postaci. Tak, tego pilsa chce się jeszcze. Poproszę o dolewkę.

Lwówek Wrocławskie (10 Blg, pasteryzowane) – w bardzo delikatnym aromacie ma toffi, zboże, słód. Odrobina przypraw – kardamon, cynamon, takie piernikowe trochę. Tylko echo chmielu. W smaku najpierw rzuca się na podniebienie wysokie wysycenie. Jak już bąbelki odpuszczą, czuć wyraźnie słodową bazę, zboże, odrobinę bardzo stonowanej owocowej słodyczy, zdecydowanie za mało chmielu. Wygląda na to, że w Lwówku postawiono na to, że słodycz kontrowana będzie przez dwutlenek węgla. Piwo nie jest nieprzyjemne, do wylania się nie nadaje. Ale, jak wspomniano na wstępie, starzy górale pamiętają piwo lwóweckie robione za poprzednich właścicieli. I tak łatwo nie dadzą się nabrać. To zdecydowanie nie była dobra zmiana.

Dzisiejszy ranking (jednogłośny, jak się okazuje):

1. Beck’s Pils
2. Lwówek Wrocławski
3. Nieproszony Gość
4. Bojan Szwejk

No i jak to jest, że niemiecki koncerniak rozwala dwa polskie browary regionalne i jeden kraftowy/restauracyjny? To naprawdę nikt u nas nie potrafi uwarzyć porządnego pilsa? Słabo, panowie piwowarzy, słabo.



środa, 27 stycznia 2016

Zasłona milczenia

Nie powiemy nic złego na zaprezentowane na zdjęciu i próbowane nie tak dawno piwa z Browaru Staropolskiego w Zduńskiej Woli. A że i dobrego nie da się nic powiedzieć, spuszczamy zasłonę milczenia.

wtorek, 26 stycznia 2016

Po belgijsku



434. Petrus Gouden Tripel (Brouwerij de Brabandere) 7,5%
435. Belgijski Zaciąg Belgian Blond Ale (Browar Miejski Gloger) 6,5%
436. Maredsous Blonde 6 (Abbaye de Maredsous) 6%
437. Miłosław Górnej Fermentacji (Browar Fortuna) 6%

Zebrała się w piwnicy belgijska czwórka, więc czas by rozlać, posmakować, ocenić. Kto wie, może nawet wśród nich jest jakieś dobre piwo. Mamy dzisiaj dwóch prawdziwych Belgów – Petrus Gouden Tripel i Maredsous Blonde 6, przeciwko którym wystawiamy naszego faworyta, Belgijski Zaciąg, jedno z czterech piw z limitowanej serii Sympatie Glogera, poświęconej pamięci Marszałka Piłsudskiego, oraz Miłosław Górnej Fermentacji. To ostatnie, co prawda, nie określa się samo jako belgijskie, ale myślimy sobie, że zastosowanie belgijskich drożdży górnej fermentacji wystarczy, by wystawić je właśnie w tej kategorii. Zresztą, nie musi to być dokładnie ten sam styl, co pozostałe. Niech broni się smak, aromat.

Kapsle z głów, lejemy. Piana najbiedniejsza na Miłosławiu – rachityczna jakaś, szybko znikła, śladu poważniejszego po sobie nie zostawiła. We wszystkich szklankach biała, jedynie u Glogera lekko kremowa. Najbardziej naturalna, najdrobniejsza, tworząca górki i doliny (oraz wzorcowy wręcz lacing) podczas opadania, na Maredsous. Na Petrusie i Glogerze – bez zarzutu.

Petrus jest ciemnosłomkowe, pozostałe trzy bursztynowe, przy czym Maredsous o pół odcienia jaśniejsze od polskich „Belgów”.

Petrus Gouden Tripel ma w aromacie jabłka, gruszki, zboże, lekko skwaśniałe cytrusy, trochę przypraw (goździki, cynamon, kolendra). Po paru chwilach robi się z tego mało przyjemny kwach. Odnosi się wrażenie, że to nie tylko cytrusy są nieco skwaśniałe, ale i te jabłka, i gruszki, a i zboże, które było w miarę sympatycznie czuć krótko po otwarciu butelki, teraz też pokryło się zgnilizną. Plus nutki ze starej, zleżałej beczki z kapustą kiszoną wątpliwej jakości. No, pić się tego nie chce. Smak jest lekki, za to bardzo alkoholowy. Alkohol uderza od samego początku. Jest w smaku również trochę zboża, jest mnóstwo jabłek, soku jabłkowego. No i kwas. Nieprzyjemnie, bardzo nieprzyjemnie.

Belgijski Zaciąg Belgian Pale Ale (15 Blg, IBU 20, niepasteryzowane) – powiew aromatu świeżego zboża, tak intensywny, że aż człowiek słyszy jak falują złote, dojrzałe łany. Twarda marmolada wieloowocowa, galaretki pomarańczowe w cukrze. Truskawki ze słodkiego kompotu. Niesamowicie apetyczny, wręcz porywający aromat. W smaku bardzo wyraźny słód, odrobina kawy zbożowej, zielona herbata, preparowany ryż. Trudno znaleźć tu akcenty owoców, które czuć było w aromacie, co nie zmienia faktu, że smak jest rewelacyjnie wręcz poukładany i piękny. Takie piwo mogę pić codziennie.

Maredsous Blonde 6 ma w aromacie zboże, banany, skórkę chleba, odrobinę kolendry, kardamonu. Jest też trochę miodu i nutki bardzo fajnej, aromatycznej pleśni z sera brie. Przyjemny aromat. Smak jest dość lekki, w nim sporo zboża, lekka kwaskowatość (roślinna w charakterze, coś bardziej w stronę szczawiu niż ewentualnie cytrusów). Jest tu też odrobina kolendry. Piwo raczej wytrawne, nie uwodzi bogactwem akcentów aromatyczno-smakowych, ale

Miłosław Górnej Fermentacji (13,2 Blg, pasteryzowane) śmierdzi bagienkiem, ulatniającym się z kuchenki gazem, a po paru chwilach, robi się nijakie.  Po paru kolejnych chwilach, ze szklanki pachnie opalaną nad gazem kurą na rosół. Trochę gazu (tak, tego z kuchenki), trochę drobiowej spalenizny, mokre resztki pierza. Obrzydliwie. W smaku przede wszystkim uderza wysokie wysycenie, sporo gazu, który na chwil parę paraliżuje kubki smakowe, oszukuje, że piwo nie jest złe. Sam smak, jak już przez bąbelki się człowiek przebije, jest trudny do określenia. Jest tu bardzo nieprzyjemna goryczka, zupełnie niepasująca charakterem do tego, co chyba ma tu robić za słodową bazę. Jakieś mało wyraziste i niezbyt przyjemne zboża, jakaś niefajna, buraczano-melasowa słodycz, jakieś zielsko. Hmmm, jest to trzecia butelka tego piwa w naszym domu – i z całą pewnością ostatnia.

Trudno nie odnieść wrażenia, że założeniem piwowarów z Miłosławia było uwarzenie właśnie belgijskiego pale ale, na co wskazywałyby belgijskie drożdże. Ale coś się po drodze walnęło, wyszedł ni pies, ni wydra, więc na wszelki wypadek nazwano to tak, jak nazwano – Miłosław Górnej Fermentacji. I pewno już więcej tego czegoś nie będzie, bo nie wierzę, by oni sami chcieli coś takiego pić.

Ranking:
1. Gloger Belgijski Zaciąg – piwo, które pozostałe trzy ma bardzo daleko za sobą
2. Maredsous Blonde 6 – poprawnie, ale nic ponadto
3. Petrus Gouden Tripel – słabo, spore rozczarowanie
4. Miłosław Górnej Fermentacji – Boże, uchowaj nas od takich piw!

Werdykt jednogłośny, przez obie strony ustalony bez większych problemów, bez potrzeby dzióbania w kolejne szklanki i mlaskania z mądrym wyrazem ciężkiego zastanowienia na twarzy.


sobota, 23 stycznia 2016

Czterech Trzech Kumpli



430. Piece of Cake Session IPA (Trzech Kumpli Browar Lotny) 5,8%
431. Pan IPAni Wheat India Pale Ale (Trzech Kumpli Browar Lotny)  5,9%
432. Blackcyl Black India Pale Ale (Trzech Kumpli Browar Lotny) 6,9%
433. Califia West Coast India Pale Ale (Trzech Kumpli Browar Lotny) 6,9%

Dzisiaj postanowiłem wykorzystać fakt, że jesteśmy tu w okrojonym składzie, bez tej połowy, która wysypki dostaje już na sam skrót IPA, i w ramach samobiczowania zapodać sobie cztery różne wersje IPA. Sam nie przepadam za tym stylem, czemu wielokrotnie dawałem tutaj wyraz. A właściwie, to niekoniecznie za stylem jako takim, a raczej za tym, co z niego najczęściej robią polscy kraftowcy za pomocą podejrzanej jakości ekstraktów chmielowych, wokół których już zaczął się tworzyć niemal religijny kult. Skrytykować nie można, bo zaraz rejwach się podnosi, a krytykujący odsądzany jest od czci i wiary. Styl IPA sam w sobie potrafi być ciekawy, ale co ja tam będę się rozwodził. Jak ustalono już dawno, nie znam się.

Tak czy owak, o piwach Browaru Lotnego Trzech Kumpli czytałem dużo dobrego w internetach, a szata graficzna ich etykiet totalnie podbiła moje serce. Właściwie to nie lubię się wypowiadać na ten temat, jednak tutaj warto zwrócić uwagę na estetykę etykiet poszczególnych piw, jak i podziwu godną spójność stylistyczną. Szczerze mówiąc, to właśnie te etykiety przesądziły o tym, że przechadzając się jakiś czas temu po moim lokalnym Tesco, sięgnąłem po te cztery butelki. Czy będę tego żałował, okaże się za chwil parę. Tymczasem szklanki ustawiam, za otwieracz chwytam.

Piana na każdym z piw opada dość szybko, sporo średnich bąbelków, po paru chwilach tylko poszarpana, cienka warstwa na powierzchni każdego. Wyjątkiem jest tu Pan IPAni, na którym drobnopęcherzykowa, apetyczna piana trzyma się dość długo. Jeśli chodzi o barwę, to poza Blakcylem, które jest ciemnobrunatne, niemal czarne, wszystkie trzy mają zbliżoną barwę, są jasnobursztynowe. Califia, tak na pierwszy rzut oka, jest pół odcienia ciemniejsze od pozostałych dwóch.

Piece of Cake Session IPA (14 Blg, IBU 50, pasteryzowane, niefiltrowane, warzone w Szczyrzyckim Browarze Cystersów Gryf) – w aromacie na pierwszym planie jest wiszący nad wszystkim cytrusowo-żywiczny chmiel, ale nie przytłacza on słodowo-owocowej bazy. Jest tam całe mnóstwo owoców egzotycznych – i świeżych i kandyzowanych (mango, papaja, ananas), jest nutka brzoskwiniowa, jest jeszcze parę. Pachnie trochę jak gęsty, naturalny sok wieloowocowy, taka multiwitamina. Po chwili ujawnia się też jakaś nutka popiołu. Tak czy owak, bardzo obiecujący, przyjemny aromat. Smak jest stosunkowo pełny, owocowy, przyjemnie słodki. Słodycz jest przełamana dość wyważoną goryczką, dorzucającą do kompozycji trochę grapefruita, lekką żywiczność, nawet jakby nutkę świeżego imbiru. Albo ja się starzeję, albo Trzech Kumpli potrafi warzyć dobre piwo, nawet jeśli jest to IPA. Taki wniosek po spróbowaniu pierwszego z czterech.

Pan IPAni Wheat India Pale Ale (16 Blg, IBU 45, pasteryzowane, niefiltrowane, warzone w Szczyrzyckim Browarze Cystersów Gryf) aromat ma rześki, cytrusowy (w kierunku limonek i cytryn) w połączeniu z akcentami pszenicy. Charakterystyczne dla piw pszenicznych drożdże też tu są. I znowu, aromat obiecujący, miły dla nosa. Po chwili ujawnia się dodatkowo nieco cięższy akcent słodki, jakby słodkie, dojrzałe gruszki. Plus nutki świeżego, mokrego jeszcze słonecznika. Naprawdę miło to się układa. Smak zaskakująco pełny, jak na pszeniczne. Są tam znowu owoce, jest świeży słonecznik, no i jest oczywiście mnóstwo cytrusów, głównie takich raczej limonkowych i słodkiej pomarańczy. Między tym wszystkim pałęta się też pszenica, słód. Nie jest źle, jest bardzo nieźle. Po raz drugi rzucam okiem z niedowierzaniem na etykietę. A o sobie myślę z coraz większym niepokojem. No podoba mi się jak diabli.

Blackcyl Black India Pale Ale (16 Blg, IBU 75, pasteryzowane, niefiltrowane, warzone w Szczyrzyckim Browarze Cystersów Gryf) – w aromacie na pierwszym planie żywiczny akcent chmielu, trochę cytrusów, a pod nimi – ale znowu nie jakoś specjalnie przytłoczony – akcent czekoladowy, palony, prażony miód. Solidne, mocne espresso. Zaskakująco delikatny ten aromat, jak na zapowiadane na etykiecie 75 IBU. Znowu fajnie, znowu pozytywne zaskoczenie. Smak jest być może odrobinę zbyt lekki. Są tu bardzo wyraźne akcenty kawowe i czekoladowe. Jest palony słód, przypalony słonecznik. Są akcenty kwaskowate. Jest też chmiel w postaci grapefruitowej goryczy, ale do diaska, nie ma tu 75 IBU. Nie żeby to był zarzut. Wręcz przeciwnie. Nie dzieje się tutaj wiele – poza czekoladą, kawą i spalenizną, niewiele tutaj czuć. Cóż, nie wszystkimi muszę się dzisiaj zachwycać.

Califia West Coast India Pale Ale (16 Blg, IBU 70, pasteryzowane, niefiltrowane, warzone w Szczyrzyckim Browarze Cystersów Gryf) – w aromacie przede wszystkim te nienawistne akcenty grapefruitowej goryczy. Trochę żywicy. Spod nich jednak wyraźnie przebija się słodowa baza, odpowiedzialna za słodkie, ciężkie egzotyczne owoce, znowu jakby przynajmniej częściowo kandyzowane. Też jest pozytywnie. Smak jest pełny, głównie cytrusowo-żywiczny, jednak wyraźnie da się wyczuć słodowa baza, wraz z egzotycznymi owocami, brzoskwiniami i nieznacznymi akcentami słonecznika. Lekka kwaskowatość.  Z czasem cierpkość i gorycz grapefruita zaczyna jednak dominować całe doznanie, a obiecywane na etykiecie 70 IBU zaczyna się dawać we znaki.

Trochę bez sensu jest rankingowanie próbowanych dzisiaj piw. Co prawda, wszystkie to jakieś tam wersje IPA, jednak są to zupełnie różne wersje tego stylu. Gdybym jednak miał określić po które z tych czterech piw najchętniej i najmniej chętnie sięgnąłbym powtórnie, to wygrywa Pan IPAni, zdecydowanie. Na drugim miejscu ustawię sobie Piece of Cake, na trzecim Califia, a na czwartym Blackcyl, któremu zbyt dużo brakuje, by się nim jakoś szczerze zachwycić. Generalnie jednak, powiedzieć trzeba, że IPA, styl piwa najczęściej i najdotkliwiej psuty przez polskich kraftowców, czy też te beznadziejne i beznadziejnie skomponowane ekstrakty chmielowe, ma się całkiem nieźle w rękach piwowarów z Browaru Lotnego Trzech Kumpli. I tyle. I nikt mi nie płaci za reklamę, jakby co.