piątek, 29 lipca 2016

Buractwo trzy razy, proszę!



500. Redneck Single Hop Citra Pils (Browar Setka) 4,5%
501. Redneck Single Hop Cascade Pils (Browar Setka) 4,5%
502. Redneck Single Hop Chinook Pils (Browar Setka) 4,5%

No i weszliśmy w szóstą setkę. Odtańczyliśmy taniec radości, wylaliśmy kilka butelek Pinty i Kraftwerka do zlewu w trakcie tańca nienawiści, i postanowiliśmy, że w tę szóstą setkę wejdziemy tak trochę okrakiem. Bo z jednej strony, mamy typowo koncernowy rodzaj piwa, na który niejeden rewolucyjny, piwolucyjny guru żachnie się i skrzywi. Czyli pilsa. A pilsa lubimy, szczególnie jeśli ciepło, a nawet gorąco i duszno na zewnątrz. Z drugiej strony, tego pilsa postanowiliśmy dobrać po nowoczesnemu – niech będzie kraft (a co!) i niech będzie nowofalowo, po amerykańsku. Pewno nam się nie spodoba, ale co tam, będziemy stali twardo na gruncie piwnej kontrrewolucji. A właściwie zdrowego rozsądku. Piwo ma smakować, a wszelkie ideologie niech sobie jeden z drugim… na gwoździu w wychodku powieszą.

No i mamy trzy takie same piwa, trzy identyczne pilsy. Wszystkie trzy pochodzą z kraftowego Browaru Setka, wszystkie trzy chmielone są po amerykańsku, wreszcie wszystkie trzy mają przepiękną zawartość alkoholu – 4,5% to naprawdę dość, by piwo miało wystarczająco dużo ciała (jeśli piwowar to rzeczywiście piwowar, nie dupa), a jednocześnie akurat tyle, by nie bać się czy następnego dnia rano do pracy samochodem mogę jechać, osuszywszy wieczorem czteropak. Poza tym, akurat Browar Setka – mimo iż kraftowy (patrzajcie jacy otwarci jesteśmy!) – już zdobył nasze serca i podniebienia choćby tylko dymionym Apollo 19 (smoked porter), więc nie boimy się wlać sobie w szklanki takich ichnich pilsów.

No właśnie, niby wszystkie takie same, a wcale nie takie same te piwka są dzisiaj. Każde z nich chmielone było jednym rodzajem nowofalowego chmielu, różnym dla każdego z trzech buraków (to takie nasze tłumaczenie angielskiego „redneck”, mam nadzieję, że trafne). I tak, mamy dziś jedno piwko z chmielem Citra, drugie z Cascade, a trzecie z Chinook. Zwykle krzywię się na takie „single hop”, bo najlepiej jednak wychodzą zestawienia kilku rodzajów chmielu. Z drugiej strony, tego typu piwa pozwalają przyjrzeć się dokładnie każdemu chmielowi, co może być później pomocne przy czytaniu etykiet i dokonywaniu wyborów podczas piwnych zakupów. Jeśli najbardziej smakowała mi Citra, to chętniej sięgnę po piwo, które chmielone było właśnie tym rodzajem chmielu, nawet jeśli był to jeden z kilku zastosowanych w danej recepturze. Zresztą, co ja będę się tu w klawisze wytłukiwał. Było na półce, Tesco dostarczyło, nie spróbować nie wypada. Otwieramy, nalewamy.

Wszystkie trzy piwka mają jednakową barwę, typową pilsową złocistość (choć lekko przymętniałą), wszystkie trzy pokryły się ładną, drobną, gęstą i trwałą pianą, wszystkie trzy wyglądają na ewidentnie niefiltrowane – jak dotąd, są to piwa wręcz wzorcowe. Pakujemy więc nosy w szklanki, szklanki do paszcz unosimy.

Redneck Single Hop Citra Pils (11 Blg, IBU 53, pasteryzowane, niefiltrowane, warzone w Browarze Wąsosz) – początkowo w aromacie uderza przerośnięta, lekko zdrewniała surowa marchewka plus owoce egzotyczne – marakuje, papaje, persymona. Po chwili na pierwszy plan wychodzą cytrusy i delikatna, przyjemna żywica. Nie jest to jednak nieprzyjemne, jak często bywa z amerykańskimi chmielami, a wręcz przeciwnie. W smaku jest całkiem przyjemnie – piwo ma dużo ciała, a jak na pils jest wręcz gęste. Akcenty owoców egzotycznych, cytrusów i gruszek bardzo sympatycznie przeplatają się z nutkami zbożowymi. Goryczka jest w sam raz i nie pozwala piwu zrobić się mdło słodkim. Smak bogaty i złożony. Z czasem goryczka zaczyna zalegać na podniebieniu i coraz bardziej przeszkadzać w delektowaniu się smakiem, ale ciągle nie jest źle. A moim zdaniem wręcz przeciwnie – całkiem przyzwoite, rześkie piwo.

Redneck Single Hop Cascade Pils (11 Blg, IBU 45, pasteryzowanie, niefiltrowane, warzone w Browarze Wąsosz) – jest tu w aromacie kwiatowo i lekko korzennie, ale jest też tuńczyk z puszki, okorowane pnie świeżo ściętych drzew, generalnie panuje tu lekki chaos aromatyczny. Może się poprawi wraz ze wzrostem temperatury piwa. No i doczekaliśmy się – kwiatowe akcenty owszem, są kwiatowe, ale przypominają raczej woń z cmentarnego śmietnika w okolicach 7 listopada. Albo kompostownika. Aromat jest coraz mniej przyjemny, a wręcz zaczyna się robić nieznośny. Trzeba to wypić dopóki daje się to do ust unieść. W smaku jest płasko i cierpko. Początkowo aksamitnie i łagodnie, ale to uczucie pełni smaku natychmiast ucieka i pozostawia pewną pustkę, cierpkość. Po chwili pojawiają się zbożowe akcenty, trochę cytrusów, lekka kremowość. Przez chwilę przez podniebienie przelatuje akcent owocowy, słodki, ale ulatnia się dość szybko i ustępuje cytrusowej goryczce. Mniej intensywnej i nie tak zalegającej, jak w przypadku Citry, jednak zdecydowanie mniej przyjemnej jeśli chodzi o jej jakość. Innymi słowy – goryczka sama w sobie jest tu obrzydliwa, ale nie ma jej na tyle dużo, by zdyskwalifikować piwo.

Redneck Single Hop Chinook Pils (11 Blg, IBU 38, pasteryzowane, niefiltrowane, warzone w Browarze Wąsosz) – aromat ostry, przenikający wprost do zatok, a w nim płyn do podłóg, odrobina wyprawionej skóry, lekka wędzonka. Jeśli jest jakiś akcent sosnowy, to zakopał się w chaosie pozostałych akcentów aromatycznych i ledwo go czuć. Nie pachnie to jakoś zachęcająco, jednak my się nie zniechęcimy. Po paru chwilach akcenty sosnowe zaczynają być bardziej zauważalne, ale nie jest to przyjemna sosnowa żywica, a bardziej wychodek sklecony z sosnowych desek na obozie harcerskim. Plus akcenty jabłkowe i pomarańczowe. Tragedii nie ma, mimo drastyczności opisu. W smaku najpierw bardzo przyjemne owoce egzotyczne przemieszane ze słodem, brzoskwiniami i miodem – bardzo fajna, złożona baza. Po chwili pojawia się chmielowy kontratak, ale jest tak świetnie wyważony, że aż chce się sięgnąć po kolejny łyk. Delikatny akcent toffi. Na finiszu jest bardzo fajne echo włoszczyzny – świeży seler, lubczyk, natka pietruszki. Zaskakująco przyjemne piwo, zaraz lecę kupić następną butelkę.

No i sprawdziliśmy. I nam się podobało. Nawet ten pils z Cascade, na który trochę marudziliśmy, chętnie zobaczymy ponownie na naszym stole. Nawet jeśli porównania i skojarzenia cmentarno-gnilne niekoniecznie brzmiały zachęcająco. Fajne to wejście w szóstą setkę, naprawdę fajne. Trzeba jednak ustawić je w kolejności podniebiennej przyjazności i smakowej przyjemności. Oto nasz ranking, jednogłośny dziś u nas:

1. Chinook
2. Citra
3. Cascade


środa, 27 lipca 2016

Pszeniczne variete



495. Franziskaner Weissbier Dunkel (Spaten-Franziskaner-Brau) 5%
496. Salamander Wheat Porter (Browar Stu Mostów) 4,8%
497. Hoegaarden Rosée (inBev Belgium) 3%
498. Po Godzinach Apple Wheat (Browar Fortuna) 5%
499. Ju-Rajska Pomarańcza (Browar na Jurze) 4,7%

Zebrało się nam kilka piwek pszenicznych. Ale nie takich zwykłych weizenów czy witbierów, ale takich… no takich różnych wynalazków raczej mniej standardowych. Zebrało się ich kilka, specjalnej kategorii dla żadnego nie ma, spróbujmy więc jedno obok drugiego i zobaczmy co można wyczarować z pszenicy dorzucając do niej to i owo.

Najbardziej standardowym piwem, jakie mamy dzisiaj w zestawie jest Franziskaner Weissenbier Dunkel. Akurat tego jeszcze nie braliśmy na tapetę, czemu więc nie tym razem? Obok stoi Salamander Wheat Porter z wrocławskiego Browaru Stu Mostów. Porter z pszenicy? Podane na etykiecie parametry wskazują, że nie powinno być źle. Co prawda, ani słowa na temat użytego chmielu, ale też nigdzie ani słowa o Ameryce, zacieramy więc ręce z radości. Kolejna buteleczka (dosłownie – tylko 250 ml) to Hoegaarden Rosée, klasyczne belgijskie piwo pszeniczne z dodatkiem malin (6%). Zawiera też cukier i substancję słodzącą, jak informuje etykieta. Cóż, klasyczne Hoegaarden zwykle wymiata konkurencję, zobaczymy na ile poprawiło się dzięki tym dodatkom. Obok stoi butelka kolejnego wcielenia serii Po Godzinach z Browaru Amber, którego nikomu przedstawiać nie trzeba, a mianowicie Apple Wheat, piwo uwarzone z dodatkiem soku jabłkowego. Co ciekawe, o ile podstawowa oferta browaru stawia wszelkiej konkurencji poprzeczkę bardzo wysoko, o tyle już mniej optymistycznie bywa w przypadku serii Po Godzinach. Tymczasem to pszeniczno-jabłkowe, które dzisiaj stoi przed nami, już się nam o podniebienie obiło parę razy – i naprawdę robi robotę. I to w jakim stylu! Absolutnie najlepsze Po Godzinach, jakie się browarowi dotąd przydarzyło. Mamy tylko nadzieję, że kolejne będą jeszcze lepsze. Na koniec, Ju-Rajska Pomarańcza z Browaru na Jurze, którą niemal kupiłem będąc kilka miesięcy temu na Jurze, ale jakimś cudem mi umknęło. Co przypomina mi, że gdzieś w kolejce czeka wpis z piwkami właśnie stamtąd przywiezionymi, ale ciągle nie ma czasu, ciągle nie ma czasu… Tak czy inaczej, Ju-Rajska Pomarańcza informuje z etykiety, że jest piwem pszenicznym, oraz że do jego produkcji użyto skórki świeżej pomarańczy, naturalnego miodu (3%) oraz syropu malinowego (7,5%). A chmielono całość Marynką, Citrą i Amarillo. Zaczynam drżeć z ekscytacji. Aha, etykieta Ju-Rajskiej Pomarańczy milczy na temat zawartości ekstraktu.

Zobaczmy, nalejmy, spróbujmy. Piany niemal nie ma na Ju-Rajskiej Pomarańczy, słabo jest również  na Hoegaarden. Najlepsza, najbardziej obfita, trwała i pozostawiająca lacing jest piana na Apple Wheat . Kolory – najjaśniejsze jest Apple Wheat (klasyczny, słomkowy i mętny weizen ), Ju-Rajska Pomarańcza ma odcień pomarańczowo-czerwony, Hoegaarden jest również czerwone, ale raczej w stronę różu, Franziskaner ciemnobrązowe, a Salamander niemal czarne, nieprzejrzyste. Wąchamy, pijemy, smakujemy.

Franziskaner Weissbier Dunkel (11,8 Blg, pasteryzowane, niefiltrowane) pachnie jak klasyczny weizen, czyli pszenica, banany, odrobina toffi, drożdże, cytrusy, goździki. W smaku bardzo fajne pszeniczne piwo plus lekko palone, jednak delikatne akcenty. Są tu banany, są drożdże, jest akcent palonego zboża, odrobina gorzkiej czekolady. Wszystko bardzo ładnie poukładane, świetnie skomponowane. Chce się jeszcze.

Salamander Wheat Porter (13 Blg, IBU 20, niepasteryzowane, niefiltrowane) – bardzo wytrawny aromat, a w nim kawa, gorzka czekolada, palone zboże, ananasy, kandyzowane owoce egzotyczne. W smaku znowu fajnie – jest bardzo sympatyczna, nieprzesadzona paloność, odrobina gorzkiej czekolady, kakao. Po chwili pojawia się pewna kremowość. Bardzo to wszystko harmonijnie zgrane, bardzo sympatyczne. Piwo, które zachowuje wszelkie proporcje, może stanowić wzorzec wyważenia akcentów, które tak łatwo przeładować w którąś ze stron.

Hoegaarden Rosée (pasteryzowane, niefiltrowane, z dodatkiem 6% malin) – w aromacie wyraźne maliny, ale też czerwone porzeczki, truskawki, sok wiśniowy. Owoce zdominowały wszelkie charakterystyczne dla pszenicznego piwa akcenty. Ciekawa historia. W smaku jest bardzo ciekawie – lekka kwaskowość, a może nawet delikatna owocowa cierpkość, przy mnóstwie owocowej słodyczy, gdzieś tylko w tle jakieś pszeniczne akcenty. Raczej wysoko wysycone. W sumie niezłe, ale jakoś dziwnie przywodzi na myśl skojarzenia z wodą z saturatora z sokiem malinowym – jeśli ktoś coś takiego jeszcze pamięta. Fajnie skomponowane, jednak dość płaskie i mało wyraziste. Na koniec pozostawia rosnącą cierpkość na podniebieniu przy zalegającej ciężkiej słodyczy. Rozczarowanie pierwsze dzisiejszego wieczoru.

Po Godzinach Apple Wheat (12,1 Blg, pasteryzowane, niefiltrowane, z dodatkiem tłoczonego soku jabłkowego) – przepiękny aromat piwa pszenicznego – pełny, aż gęsty. Oprócz tradycyjnych bananowo-drożdżowo-pszenicznych akcentów, świeżo zerwana bazylia, skoszony trawnik, papierówki, delikatna kwiatowość. Coś pięknego! Smak pełny, pszeniczny, bananowy, i tak dalej. Jednak wzbogacony o akcenty jabłkowe, takich fajnych, nie za cierpkich, nie za słodkich jabłek. I to jabłko tutaj robi robotę, cudownie wręcz wpasowuje się w profil smakowy pszenicy, dodaje mu kolejnego wymiaru. Rozkosz na podniebieniu, jedno z lepszych piw, jakie ostatnio trafiły mi w gardło.

Ju-Rajska Pomarańcza Piwo Pszeniczne (pasteryzowane, niefiltrowane, z wieloma dodatkami, patrz wyżej) – w aromacie wyraźne maliny, właściwie to landrynki malinowe, woda różana, syntetycznie dosmaczane galaretki w cukrze, bardzo rozwodniony sok malinowy. Lubczyk. Nie czuć w tym za bardzo piwa. Nie czuć też wspomnianego na etykiecie miodu. Nawet jeśli wiem, że tam powinien być i nozdrza wytężam, żeby go znaleźć. Smak… O Jezu, nie… Smakuje jakby ktoś opił się syropu malinowego, zwymiotował, a potem poprawił tanimi perfumami. Coś absolutnie obrzydliwego, nawet się nie chce dalej analizować. Boże drogi, że też za sprzedawanie czegoś takiego jako piwa nie wsadzają do paki! Jeszcze jeden łyk, tak dla pewności… I wylewamy do zlewu. Stanowczo!

Dzisiejszy ranking bardziej należy odczytywać w kategoriach „po które piwo chętniej bym sięgnął ponownie” niż „to jest lepsze od tamtego”, bo mamy do czynienia ze skrajnie różnymi stylami, których jedynym wspólnym mianownikiem jest pszenica. Jednak jeśli już ustawiamy je w jakimś rankingu, to najchętniej jeszcze raz sięgnę po…

1. Po Godzinach Apple Wheat
2. Salamander Wheat Porter
3. Franziskaner Weissbier Dunkel
4. Hoegaarden Rosée
5. Ju-Rajska Pomarańcza

Poprawka, jak będę sięgał po to ostatnie, niech mi ręka uschnie, cholera…

Najlepsza z piwnych współtowarzyszek natomiast twierdzi, że… zgadza się ze mną w całej rozciągłości. No, prawie. Jej zdaniem na drugim miejscu jest Franziskaner, a Salamander jest trzecie. I niech jej będzie, tym bardziej, że i ja zastanawiałem się któremu przyznać drugie, a któremu trzecie miejsce


sobota, 16 lipca 2016

Kwach z Cieszyna



494. Red Roeselare Ale Cieszyńskie (Browar Zamkowy Cieszyn) 7,5%

Dziś tylko jedno piwko, na dodatek malutkie – buteleczka 330 ml. Znajomy był w Cieszynie i przywiózł coś takiego. Red Roeselare Ale Cieszyńskie, Grand Champion 2015 w konkursie piw domowych (17 Blg, pasteryzowane, niefiltrowane, z dodatkiem płatków kukurydzy i kostek dębowych). Jakoś kwaśne piwa nie są moimi ulubionymi, ale co tam, spróbujemy i tego. Przygody chociażby z Table Brett z Pinty, czy Sztuczną Mgłą z Bazyliszka (wiem, wiem, to inne rodzaje piwnych kwachów) każą mi z pewną dozą nieśmiałości zabrać się za ten cieszyński wynalazek. Z drugiej strony, piwa warzone w Cieszynie generalnie robią robotę – nie tak dawno wlałem sobie w szklankę Mastne, i było świetne. Jeszcze niedawniej do szklanki trafił cieszyński Porter – i znowu było dobrze. Spójrzmy prawdzie w oczy, przecież żywcowe Saison robione jest właśnie w Cieszynie. I daje radę bardziej niż zdecydowana większość kraftowych saisonów. Nawet jeśli internety roją się wręcz od ludzi, którzy twierdzą, że jest inaczej.

Nie ma co strzępić sobie języka, podniebienie czas zalać. Otwieram, do szklanki nalewam. Głęboka, rubinowa barwa , niefiltrowana mętność. Piany co kot napłakał, nawet po dość dynamicznym przelaniu do szklanki. Aromat kwaśny, przeplatany nutami owocowymi – głównie wiśnie i porzeczki, jak zapowiedziano na etykiecie. Akcenty taninowe. Po chwili wychodzą na wierzch nutki suszonych owoców i rodzynek. W tle tego wszystkiego pojawiają się nutki alkoholowe, zdradzające stosunkowo wysoką moc. Czuć belgijską proweniencję tego piwa – pewno te drożdże. Jak niekoniecznie przepadam za kwachami, tak tutaj aromat obiecuje, że nie będzie źle. Cóż, szlachectwo zobowiązuje – Red Roeselare Ale to Grand Champion 2015 w konkursie piw domowych. A w każdym razie, uwarzone według zwycięskiej receptury.

W smaku – kwas. Jednak nie chamski, obleśny kwas, jak w wykonaniu pewnego pionierskiego kraftowego browaru kontraktowego, czy innych bazyliszków, gdzie kwas zabił wszystko, a jedynie amerykańskie chmiele zdołały się przez niego przebić. Tutaj kwas ma towarzystwo. Towarzystwo akcentów owocowych – są tu wiśnie, jest niecałkiem dojrzały agrest, winogrona niecierpliwie zrywane zanim całkiem dojrzeją, są maliny. Są gdzieś głębiej akcenty rodzynkowe, suszone śliwki. Jest trochę taninowej cierpkości, która jednak tutaj jakoś nie przeszkadza, a układa się z całą resztą w harmonijną całość. Całość orzeźwiająca, sympatyczna. Bardzo przyjemne, ciekawe piwo. Aż szkoda, że ta buteleczka taka mała.

Nie zostanę pewno szybko fanem kwaśnych piw, jednak jeśli takowe na świecie istnieć muszą, niech będą co najmniej tak dobre, jak cieszyńskie Red Roeselare Ale. Ja bardzo proszę, panowie piwowarzy.


czwartek, 14 lipca 2016

Ale fajne to Tesco. Najfajniejsze.



488. Tesco Finest Lager 5,2%
489. Tesco Finest Wheat 5%
490. Tesco Finest Ale 5,2%
491. Tesco Finest Stout 4,8%
492. Tesco Finest Porter 5,3%
493. Tesco Finest IPA 5,8%

Takie czasy przyszły, że ręce pełne roboty, na nic czasu nie ma, kolejka wpisów na blog czekających na publikację już dawno dwucyfrowa… A tymczasem znalazłem coś, przed czym ludzie sami się nie ostrzegą, trzeba działać.

Natknąłem się jakiś czas temu w miejscowym Tesco na taką oto ofertę. Seria Tesco finest, sześć różnych piw, stoją i czekają by ich spróbować. Natychmiast pojawiła się nadzieja, że skoro Tesco, i że takie finest, to być może są to piwa uwarzone gdzieś w jakimś browarze na Wyspach, że może będzie coś dobrego wreszcie, że może… Niedawna wyprawa do Szkocji i rozkoszowanie się tamtejszymi piwkami utwierdziło mnie tylko w przekonaniu, że są na świecie miejsca, gdzie nawet nowofalowe gatunki piw potrafią uwarzyć dobrze, że nawet IPA potrafi smakować. A nie jak, nie przymierzając, jakiś HedgeHog czy Pinta. Wrzuciłem więc natychmiast do koszyka po jednym. I całe szczęście, że tylko po jednym. Oj, czuwała nade mną Opatrzność we własnej osobie!

Przynoszę to coś do domu, cały dumny, zapraszam panią mą na degustację. A co, właśnie tak, degustować będziemy. Nie smakować, próbować, pić, tylko właśnie wreszcie degustować. No i nalewam.

Generalnie piana słaba, miejscami prawie jej nie ma. Jedynie niezła, choć nie imponująca, na Ale. Nie o pianę w piwie wszak chodzi, czepiać się nie będziemy. Trochę niepokoi fakt, że nawet na Wheat ilość piany jest śladowa. Tak samo na Porterze i IPA. Cóż, widać takie to piwka. Na bitterach w UK też się za bardzo nic nie pieni, a potrafią dać dużo radości. Wszystkie ewidentnie niefiltrowane. Ewidentnie. Zachęca miły oku (i podniebieniu) poziom zawartości alkoholu. Takie piwka w okolicach piątki, czasem nawet niżej, to ja poproszę.

Ale, ale, zaglądam ja wreszcie na etykiety i kontretykiety (powtarzam sobie zawsze, że powinienem brać ze sobą na zakupy okulary do czytania, a nie z kotem w worku raz po raz do domu wracać!) i co ja tam widzę? Po pierwsze, wszystkie sześć chmielonych jest ni mniej, ni więcej, a czeskim chmielem. Nawet IPA? No dobra, może sobie wyhodowali jakieś citry i inne mozaiki, czemu nie? Większe zaskoczenie czeka mnie na kontretykietach. Ano stoi tam jak byk, że wszystkie dzisiejsze piwka warzone były na Słowacji. Nie podano browaru, miasta, adresu, telefonu, czy maila. Na Słowacji. Nie na Wyspach. Nawet nie nad morzem, jak się okazuje. Nie podano żadnych innych informacji – ani o ekstrakcie, ani IBU, ani o rodzajach chmielu. Poza tym, że czeskie, naturalnie. No dobra, pijmy. O przepraszam, degustujmy.

Aha, jako że sześć zupełnie różnych piw, to tylko je sobie ocenimy (w skali 1-5), a w żadne rankingi bawić się nie będziemy. Bo niby jak?

Lager (pasteryzowane, niefiltrowane, wyprodukowano na Słowacji) – pachnie jak klasyczny lager, głównie słodowo, ma może trochę więcej ciała ze względu na brak filtracji. Z chmielem też słabo, przynajmniej w aromacie. Ten jest generalnie bez większego wyrazu. W smaku Zaskakująco pełne ciała, jak na lager. Sporo goryczki. Całość rozchwiana, słodko-gorzka, nieuporządkowana.
Ocena: 2/5 – głównie za to ciało

Wheat (pasteryzowane, niefiltrowane, wyprodukowano na Słowacji)  – w aromacie bananowo, drożdżowo, melonowo, cytrusowo. Szału nie ma, typowy pszeniczniak. W smaku lekko i orzeźwiająco. Całkiem fajna pszeniczna baza, bananowe akcenty (choć trochę sztuczne, jak z żelków bananowych), ale za chwilę pojawia się kwaśność na granicy goryczy, jak witamina C, którą za długo na języku trzymano.
Ocena: 2,5/5

Ale (pasteryzowane, niefiltrowane, wyprodukowano na Słowacji) – w aromacie słód przede wszystkim, kolendra, majeranek, odrobina chmielu cytrusowo-żywicznego, ale tak delikatnie, w tle. Pachnie jak typowe English ale. W smaku pełne, najpierw słodowo-owocowe, ale natychmiast złamane bardzo nieprzyjemną, zalegającą goryczą, która ostatecznie dominuje wszystko. Słabe piwo, bardzo słabe piwo.
Ocena: 1/5

Stout (pasteryzowane, niefiltrowane, z dodatkiem kawy, 7 rodzajów słodów, wyprodukowano na Słowacji) – w aromacie kawa i czekolada. Jest bardzo słodko, jak przesłodzona, lurowata kawa na dworcu. Trochę akcentów palonych, odrobina karmelu. Tytoń i coca-cola. W smaku zaskakująco lekkie i słodkie. Mdląco wręcz słodkie. Akcenty kawowe, czekoladowe (gorzka czekolada). Karmel. Mnóstwo karmelu. Słabo, jednowymiarowo, monotonnie.
Ocena: 2/5

Porter (pasteryzowane, niefiltrowane, wyprodukowano na Słowacji) – aromat bardzo łagodny, kolowy, lekko kawowy, trochę czarnego bzu, bawarka. Smak bardzo rozczarowuje – kawowo-kwaskowy, jak podłej jakości kawa rozpuszczalna. I popiół tytoniowy. Płaski, nudny. Na koniec kwaśność łączy się z jakimś echem goryczy i to tak sobie siedzi w pysku i psuje wrażenie.
Ocena: 1/5

IPA (pasteryzowane, niefiltrowane, wyprodukowano na Słowacji) – początkowo pachnie jak wzorzec IPA z Sevres – bardzo ładne chmiele cytrusowo-żywiczne. Żadnych przegięć, żadnego walenia po nozdrzach. Pod spodem jednak jest niewiele ciała, więc jak już się ulotnią te najbardziej lotne aromaty chmielowe, a robią to dość szybko, pod spodem jest spore nic. W najlepszym razie trochę podgniłych owoców, głównie brzoskwiń. Smak pełny, dość ciężki, owocowy. Plus nadciągająca chwilę po przełknięciu goryczka grapefruitowo-żywiczna. A przy drugim łyku ta goryczka już sforuje się na pierwszy plan, a potem już zalega i nie pozwala cieszyć się niczym. Piwo tragiczne.
Ocena: 1/5

I co tu dużo mówić. Nie kupujcie tego. Nie dajcie się nabrać na „finest”. Sam, głupi, powinienem był wiedzieć. A tak, mądry po szkodzie. Całe szczęście, że jakoś strasznie drogie to piwo nie było. W promocji po 3,49 zł za butelkę. Jak promocja się skończyła, cena podskoczyła do 3,99 zł. Nawet za pół tej ceny nie warto.