środa, 31 sierpnia 2016

I znowu APA, APA, APA i APA



542. Amber APA (Browar Amber) 5,2%
543. Zissou APA (Inne Beczki) 5%
544. Sosnowe APA (Browar Miłosław) 4,8%
545. Jasny Grom APA (Browar Perun) 5,6%

Idziemy za ciosem, tych APA trzeba się pozbyć z piwnicy. Najchętniej poprzez własny układ pokarmowy, a w razie konieczności za pośrednictwem kanalizacji, w którą nasze mieszkanie wyposażyli mądrzy inżynierowie. Jakby przewidzieli, że piwo będzie się nią lało. Spryciugi.

Mamy dziś na tapecie ponownie cztery APA, w tym wspominane w ostatnim wpisie APA z Browaru Amber, które bardzo dobre wrażenie na nas zrobiło. Na nas, heretykach piwno-rewolucyjnej religii, nie lubiących durnego, amerykańskiego chmielenia. Za to lubiących dobre piwo.

Amber APA jest jedynym piwem w dzisiejszym zestawie, które wcześniej próbowaliśmy. Do pozostałej trójki podchodzimy z tradycyjnie, staropolsko otwartymi ramionami i równie otwartymi umysłami, a także całymi zastępami (również otwartych) kubków smakowych. Inne Beczki dawały nam już trochę radochy, Perun też miewał u nas dobre chwile. Miłosław dał się poznać jako wielkie niewiadomoco – raz im wyszło, raz nie wyszło, raz smakowało, raz do zlewu poszło. Tak więc, wszystko jest dziś możliwe. No i Miłosław ma dzisiaj przewagę nad pozostałymi już na starcie – uwarzyli swoje APA z dodatkiem pędów sosnowych, więc można spodziewać się większego urozmaicenia smaku i aromatu piwa.

Lejemy, obserwujemy jak się pieni. Na Jasnym Gromie piana pojawiła się tylko w postaci szczątkowej i zaraz jej nie było. Zissou APA też nie zachwyciło, ale tam już w miarę poprawna piana się wytworzyła i chwilę pozostała na powierzchni piwa. Piękna, gęsta i trwała piana pojawiła się na powierzchni Sosnowego APA z Miłosławia i APA z Ambera. W tym ostatnim przypadku piana od razu przystąpiła do oblepiania ścianek szklanki, zachowując się wręcz wzorcowo w tej sprawie. Lepsi niż my fachowcy mówią na to lejsink. Albo nawet lacing.

Na pierwszy rzut oka najbardziej mętnym piwem, najmniej przejrzystym jest Amber APA. Pozostałe też wskazują na zaniechanie filtracji, choć są nieco bardziej klarowne. Jeśli chodzi o barwę, to najgłębszy bursztyn ma Jasny Grom, o dwa tony jaśniejsze jest Amber APA. Pozostałe dwa są gdzieś pośrodku – między złotem a jasnym bursztynem.

Amber APA (12,1 Blg, IBU 35-40, pasteryzowane, niefiltrowane) – w aromacie ma wyraźną kolendrę, skoszoną pokrzywę, cały zestaw amerykańskiego chmielu – cytrusy i żywica – choć wyraźnie w umiarkowanych ilościach i dobrze dobrane w charakterze. Pod spodem zbożowość i odrobina miękkich owoców. Całość skomponowana bardzo sympatycznie. Po chwili pojawiają się akcenty toffi i trochę zioła. Tak, tego zioła. Fajne, ciągle fajne. Po tej chwili, znaczy.
Smak jest pełny, przyjemnie gęsty, pełen głębi. Jest tu przemiła zbożowość i akcenty owocowe, a chmiele robią tu za straż przyboczną, goryczka jest lekka, świeża w smaku, absolutnie nie zalega, nie przeszkadza. Świetne piwo, pije się je doskonale, i chce się jeszcze i jeszcze.
Ocena: JESZCZE RAZ TO SAMO

Zissou APA (12 Blg, pasteryzowane, niefiltrowane, warzone w Browarze Zodiak) – w aromacie jest dużo słabiej już na pierwszy niuch – są tu podgniłe cytrusy, miód sztuczny, jakaś zbożowość w tle. Chaos i pomieszanie. Nie, tutaj nie ma ani umiaru, ani porządku. Nieciekawie się zapowiada. Ale nie samym aromatem stoi piwo, więc go nie skreślamy. Póki co. Ostatecznie, ma ładną etykietkę.
Smak ma jakiś taki wodnisty, brak w nim głębi. Smakuje jak mocno podchmielona, gorzka woda, w której utopiono zgniłe brzoskwinie. Gorzkie, kwaśne, stęchłe. Dramat jakiś. Płyn do płukania gardła właściwie. Tylko że płyn się wypluwa, a piwo raczej wypadałoby połknąć. Robię to bez cienia przyjemności.
Ocena: DO ZLEWU

Sosnowe APA (12 Blg, IBU 37, EBC 17, pasteryzowane, niefiltrowane, warzone z dodatkiem pędów sosny) – aromat niemal nie występuje, jest bardzo słaby. Jest tu pewna kwiatowość (kwiaty koniczyny), kwiatowo-owocowa słodycz. Kiepskie to i mało obiecujące. Gdybym na etykiecie nie przeczytał, że są w tym piwie pędy sosny, to pewno bym ich nie wyczuł. Owszem, jest tu jakaś sosnowa żywiczność, ale widocznie ma za słabe łokcie, by wyjść na plan pierwszy, czy choćby drugi. Po chwili zaczyna dominować ta charakterystyczna dla kiepskich piw chmielonych po amerykańsku mieszanka gnijących owoców egzotycznych, w tym głównie cytrusów. Słabe. Po jakiejś chwili pojawia się aromat konopi, oraz nie dający się pomylić z niczym smród zaszczanego kibla przy autostradzie. Obrzydlistwo.
Mimo oporów próbujemy smaku. Tu jest zaskakująco lepiej niż się można było spodziewać. Jest w nim trochę ciała, jest trochę akcentów owocowych, całkiem nawet przyjemnych – cierpka pomarańcza, kumkwat. Odrobina zboża. Spore wysycenie, może trochę za wysokie. Goryczka wali po podniebieniu, ale jest jakiś sens w jej kompozycji i jej układzie w stosunku do reszty smaku. Nawyznęcał się człowiek nad aromatem, a smak całkiem-całkiem.
Ocena: JAKOŚ JE ZMĘCZĘ

Jasny Grom APA (13,1 Blg, pasteryzowane, niefiltrowane, warzone w Browarach Regionalnych Wąsosz) – w aromacie rum, bakalie, rodzynki, marcepan i powidła śliwkowe – a wszystko to rozmemłane na sierści dawno nie mytego psa. No śmierdzi to i tyle, co tu się rozpisywać.
Spróbujmy jak smakuje, twardzi bądźmy. Smakuje to straszliwie – zgniły miąższ owocowy, który zaprawiono piołunową, rumiankową i szałwiową goryczą i dopilnowano, by przypadkiem odrobina CO2 się nie dostała do końcowego produktu – obleśne, oślizgłe, bez krztyny smaku. O przepraszam, smak jest. Taka gorycz niebieskiej pleśni niektórych kiepskiej jakości serów – pleśń i stęchlizna. Pestki moreli, sok ze zgniłego mango. Obrzydliwe.
Ocena: DO ZLEWU

Już na etapie analizy aromatu Amber znokautował konkurencję. Co do tego nie ma cienia wątpliwości. Przy całej naszej niechęci do amerykańskiego chmielenia, to piwo można postawić a wzór. Jest doskonałym dowodem na to, że nie mamy tak naprawdę nic przeciwko amerykańskim chmielom jako takim, mamy natomiast dużo przeciwko bezsensownie przesadnemu, bezmyślnemu amerykańskiemu chmieleniu. To bardzo ciekawa konstatacja, bo już zacząłem się obawiać, że ja w ogóle po prostu piwa nie lubię. Tak czy owak, przy Amber APA pozostałe piwa wypadają straszliwie blado. Po analizie aromatu, przelewanie piw przez podniebienie tylko tę opinię wzmocniło. Dzisiaj nie ma wątpliwości jak powinien wyglądać ranking. A właściwie wątpliwość jest, i to poważna. Nie wiemy – a odbyła się tu dość długa debata na ten temat – które piwo powinno zająć trzecie, a które czwarte miejsce. Obydwoje stwierdziliśmy, że nie chcemy tej wątpliwości rozstrzygać, gdyż wiązałoby się to z koniecznością wzięcia jeszcze co najmniej jednego łyka każdego z dwóch spornych piw. A tego robić nie chcemy. Dlatego dzisiaj nie ma trzeciego miejsca, są dwa czwarte ex aequo. Na pewno nie będziemy więcej pysków maczać w Zissou APA, czy w Jasnym Gromie. Co to, to nie. A od browarów oczekujemy zwrotu kosztów – płaciliśmy za piwo, a dostaliśmy szczyny, jak się okazało.

Dzisiejszy ranking jest jednogłośny, a wygląda następująco:

1. Amber APA
2. Sosnowe APA
3. ---
4. Zissou APA / Jasny Grom


środa, 24 sierpnia 2016

APA, APA, APA i APA



538. The Dealer APA (Brokreacja) 4,7%
539. Hopok APA (Browar Jana) 5,6%
540. Hern APA (Baba Jaga) 4,9%
541. Mustang APA (Browar Setka) 5,3%

Dzisiaj przyszedł czas na APA, jeden z mniej lubianych przez nas gatunków piwa. Problem tylko w tym, że od kiedy zapowiedziano premierę nowego APA z Browaru Amber, kupowałem wszystkie APA, jakie mi się pod rękę nawinęły, żeby mieć z czym porównywać. No i zrobiło się ich dużo w piwnicy. Stanowczo za dużo. A że takie chmielowe to podobno lepiej szybko wypić – pijemy. I mamy nadzieję przeżyć to ćwiczenie.

Bez większych ceregieli zdejmujemy kapsle, podstawiamy szklanki i nalewamy, uważając żeby nie wlać sobie do szklanek tych farfocli drożdżowych, które osadziły się na dnie każdej z butelek. Piwo wszak niefiltrowane.

Piana dziś prezentuje się dość marnie – na każdym wytworzyła się, posiedziała chwilę i zredukowała się do cienkiej, poszarpanej warstwy na powierzchni każdego piwa. Wszystkie piwa mają mniej więcej tę samą, bursztynową barwę.

The Dealer American Pale Ale (12 Blg, IBU 30, pasteryzowane, niefiltrowane, warzone w Szczyrzyckim Browarze Cystersów „Gryf”) – aromat dominuje tu grapefruit, ale jest tu też zboże. Trochę, a nawet sporo miodu. Z czasem do głosu zaczyna dochodzić mało przyjemny, lecz coraz bardziej dominujący aromat ogólnej zgnilizny owoców tropikalnych – jak na stoisku z owocami egzotycznymi w Auchan – podgniłe papaje, zaczynające przeciekać mango, podpleśniałe ananasy. I coraz bardziej scukrowany miód. Nie żeby miało odrzucać, ale zdecydowanie nie zachęca. W smaku jest bardzo lekko, zaskakująco niewiele ciała. Grapefruitowo-ziołowa goryczka atakuje natychmiast, i tylko przez chwilę pozwala podniebieniu cieszyć się akcentami owocowymi i słodowymi. Nie zachwyca, mówiąc oględnie.
Ocena: JAKOŚ JE ZMĘCZĘ

Hopok American Pale Ale (12,5 Blg, IBU 15, pasteryzowane, niefiltrowane) – jest tu w aromacie trochę czerwonego grapefruita, odrobina żywicy, ale jest też kwiatowo – lipa, jaśmin. Lekka kwaskowość. Stosunkowo przyjemnie, choć z czasem całość przeradza się w aromat starego, zapyziałego przejścia podziemnego, gdzieś pod torami koło stacji Wałbrzych Miasto. Mimo nienajsmaczniejszego skojarzenia, aromat nie jest nieprzyjemny, nie odrzuca. Na podniebieniu w miarę pełne, z mnóstwem akcentów słodyczy – i to zarówno słodowej, jak i owocowej, a nawet lekkiej, kwiatowej. Są tu papaje i mango, jest nieco grapefruita, generalnie sporo cytrusów. Goryczka jest na jak najbardziej akceptowalnym poziomie i miejscu, cytrusowo-żywiczna. Na podniebieniu wreszcie coś się dzieje, jest kilka wymiarów, ewolucja. Fajne piwo.
Ocena: JESZCZE RAZ TO SAMO

Hern American Pale Ale (12,5 Blg, IBU 45, EBC 12, pasteryzowane, niefiltrowane, warzone w Browarze Wąsosz) – w aromacie słód, sporo miodu i kandyzowanych owoców egzotycznych. Jest tu też trochę – a z czasem coraz więcej – syntetycznych aromatów owocowych, jak w cukierkach skittles. Kredki woskowe. Nie jest niefajnie, choć trochę te nutki aromatyczne nieco zbyt chaotyczne, ze świecą szukać tu jakiejś harmonii, wyważenia. W smaku jest pełne, satysfakcjonująco owocowe i słodowe. Są tam nawet lekkie, zielone akcenty. Goryczka czeka parę chwil zanim przypuści atak na kubki smakowe, co na plus trzeba jej zapisać. Choć jak już zaatakuje, to bez większej litości i polotu. W finiszu mnóstwo żywicy i ziołowości, zalegająca gorycz. No, nie tak wyobrażam sobie piwo marzeń. Zdecydowanie nie tak.
Ocena: JAKOŚ JE ZMĘCZĘ

Mustang American Pale Ale (12 Blg, IBU 45, pasteryzowane, niefiltrowane, warzone w Browarze Wąsosz) – skórka pomarańczowa, kandyzowany ananas, odrobina owoców pigwowca w zalewy spirytusowej. Lukier na pączkach, a w nim kandyzowana skórka pomarańczy. Aromat może nie najbardziej złożony, ale zdecydowanie najbardziej przyjemy w dzisiejszej stawce. Smak jest pełny, słodki, wypełnionymi owocami, w tym suszonymi śliwkami, generalnie suszonymi owocami – jabłka, gruszki. Stoi sobie gdzieś tam delikatna, cytrusowa goryczka i pilnuje, żeby się nie przesłodzić, ale smak jest przepiękny. Ja poproszę o jeszcze!
Ocena: JESZCZE RAZ TO SAMO

Ranking, jednogłośny dzisiaj:

1. Mustang
2. Hopok
3. Hern
4. The Dealer


wtorek, 23 sierpnia 2016

Kraft - czy to się nie przepłaca, cz. 5 - witbier



533. White Dwarf Wit IPA (Fabryka Piwa) 5%
--- Podróże Kormorana Witbier (Browar Kormoran) 4,6%
--- Hoegaarden (InBev) 4,9%
536. Miłosław Witbier (Browar Fortuna) 4,8%
537. Curaçao Witbier (Browar Setka) 6%

[Tekst powstał w drugiej połowie czerwca, a więc jakiś czas temu. Czekał w zamrażarce na swoją kolej. Smakowanie i ocena poszczególnych piw odbyły się w ciemno – poszczególnym numerkom przypisano nazwy dopiero po zakończeniu zabawy, po czym tekst wygładzono celem podniesienia czytalności.]

To już piąty odcinek naszych dociekań na temat relacji cena-jakość poszczególnych piw w obrębie jednego gatunku. Wygląda na to, że ostatni z tej serii na jakiś czas, choć nie wykluczamy powrotu do tego rodzaju zabawy. Dzisiaj pijemy piwo pszeniczne w stylu belgijskim, witbier. Na stole mamy jednego przedstawiciela międzynarodowych koncernów, Hoegaarden, dwóch przedstawicieli browarów regionalnych – piwa z Kormorana i Miłosławia – oraz dwa wyroby polskiego kraftu – White Dwarf z Fabryki Piwa i Curaçao z Browaru Setka. Co prawda, White Dwarf określa się jako Wit IPA, a więc nieco bardziej dochmielony po amerykańsku witbier, ale przecież te chmiele dorzuca się tam po to tylko, by podnieść atrakcyjność piwa, nie żeby je zepsuć. Tak więc, przepraszamy konkurencję – White Dwarf ma niejaką przewagę na starcie.

Nigdy nie ukrywałem, że z całych sił kibicujemy browarom regionalnym, gdyż w nich właśnie widzimy nadzieję polskiego piwowarstwa. Nie w koncernach, bo te za bardzo potrafią liczyć i kombinować. Nie w krafcie, bo – mówiąc wprost – jego przedstawiciele w zdecydowanej większości muszą się jeszcze wiele nauczyć. Jednak nie ma tak, że nie mamy jakichś oczekiwań, obaw przypuszczeń co do wyniku rywalizacji, zanim jeszcze zdejmiemy kapsle butelkom z głów. Nie inaczej jest dzisiaj. Raczej nie spodziewamy się jakiejś spektakularnej porażki Hoegaarden, piwa uznawanego za probierz dla swojego gatunku – i to nie bez podstaw. Przy całej sympatii dla browarów regionalnych jako zjawiska, coraz trudniej nam bronić tezy o ich wyższości nad innymi, przedzierając się przez wynalazki z Miłosławia. Tak więc i dziś nie mamy wielkich złudzeń. Z drugiej strony, przy całej niechęci do kraftu jako zjawiska, nie możemy odmówić najwyższych umiejętności piwowarom Browaru Setka, którego piwka w zdecydowanej większości dały nam dotąd dużą radochę, nawet jeśli akurat reprezentowały niekoniecznie lubiane przez nas gatunki.

Zresztą, zobaczmy co nam szklanki przyniosą. Bez uprzedzeń, z podniesionym czołem, zdecydowanym ruchem sięgam po otwieracz jedną ręką, a drugą po pierwsze z brzegu piwo. Kapsel off, mgiełka on, zaczynamy.

W kategorii piany (obfitość, trwałość) wygrywa zdecydowanie Hoegaarden, za nim plasuje się Kormoran. Pozostałe trzy pokrywają się smętną pianą, która dość szybko redukuje się do bardzo cienkiej, poszarpanej warstwy unoszącej się na powierzchni piwa.

Podróże Kormorana Witbier (12,5 Blg, pasteryzowane, niefiltrowane)  – aromaty ma wytrawny, ziołowy, w którym zdecydowanie dominuje kolendra. Są też akcenty bananowe, drożdżowe. Ta kolendrowa ziołowość ociera się też trochę o majeranek. Smak jest… też kolendrowy! Poza tym, kminek, tytoń, gdzieś w tle banan, melon, odrobina świeżych orzechów włoskich. Ogólnie smak wytrawny, w kierunku cierpkawego, ale nie nieprzyjemny. A nawet wręcz przeciwnie – świetnie zbalansowany i miły dla kubeczków.
Ocena: JESZCZE RAZ TO SAMO

Hoegaarden (niefiltrowane) – w aromacie banan i cytryna, aromat zdecydowanie lżejszy niż u dzisiejszych konkurentów. W smaku jest tu melon, banan, gruszka, goździki. Wszystko to jest tak grzecznie poukładane, tak zharmonizowane, że aż wierzyć się nie chce, że to napój powstały z iluś tam różnych składników. Aksamitne na podniebieniu, piękne. Niebezpiecznie ociera się o ocenę najwyższą, kategorię „cud, miód, malina”.
Ocena: JESZCZE RAZ TO SAMO

Miłosław Witbier (11,8 Blg, IBU 17, EBC 8, pasteryzowane, niefiltrowane) – intensywny aromat bananów – do tego stopnia, że wchodzi on nawet w żelki bananowe. Do tego lekki aromat ni to pasty do butów, ni to szpitalnego lizolu, odrobina kolendry owszem, występuje. Naturalnie, drożdże. W smaku jest bananowo-rodzynkowo-ziołowo. Sporo tu rodzynkowej słodyczy, są akcenty lekko kwaśne, jest ziołowa goryczka. W gardle pozostaje i zalega mało przyjemny akcent sztucznego miodu w połączeniu z bardzo nieciekawym posmakiem jak wtedy, gdy ma się zgagę. Mało fajne piwo, zdecydowanie mało fajne, choć do zlewu jeszcze się nie kwalifikuje.
Ocena: JAKOŚ JE ZMĘCZĘ

Curaçao Witbier (12 Blg, IBU 26, pasteryzowane, niefiltrowane, warzone w Browarze Wąsosz) – aromat cytrynowy, banany gdzieś w tle, akcenty ziołowe – bardziej majeranek niż kolendra.  Odrobina skórki pomarańczowej. Ot, w aromacie taki klasyczny witbier, a może nawet bardziej weizen. W smaku pełne, przede wszystkim bananowe, nieco drożdżowe, odrobinę cytrusowe – bardziej pomarańczowe niż cytrynowe, choć są tu też akcenty cytrynowe. Świeża skórka pomarańczy. Nieco akcentów miętowych, odrobina lubczyku. Oczywiście, jest tu i kolendra. Wszystko fajnie poukładane, granice między poszczególnymi nutkami wyraźnie, niezamazane, co wyczynem jest niemałym. Niezłe piwo, koniec końców.
Ocena: JESZCZE RAZ TO SAMO

White Dwarf Wit IPA (14 Blg, IBU 65, pasteryzowane, niefiltrowane) – w aromacie rodzynki, daktyle, papaja, trochę ziołowości i żywicy. Pod spodem odrobina bananów. Smak jest w miarę pełny, a w nim odrobina miodu, owoców egzotycznych, w tym kandyzowanych, no i niestety, nad tym wszystkim buzują wręcz gorzkie akcenty amerykańskiego chmielu, psując skądinąd obiecujące wrażenie. Smakuje bardziej jak słaba IPA ze sporą dozą pszenicy w zasypie, niż witbier. Akcenty smakowe pokłócone, poukładane chaotycznie, gorycz zalega, przeszkadza. Piwo słabe, dno szklanki zobaczymy dopiero przy zlewie.
Ocena: DO ZLEWU

Oceniamy, ustawiamy w kolejności preferencji – po które piwo sięgnąłbym/sięgnęłabym najchętniej raz jeszcze? Wynik będzie o tyle ciekawy, że odbywa się w ciemno – nie zawsze tak robimy, jednak w serii „Kraft – czy to się nie przepłaca” jest to regułą, a opisy są wygładzane już na koniec, by usunąć wszelkie ślady sformułowań typu „piwo nr 1”. No i jak nam dziś się ustawiło?

Werdykt w większości okazał się dziś jednogłośny. W większości, co nie znaczy, że w całości. Moim zdaniem wygląda on tak:

1. Hoegaarden
2. Podróże Kormorana
3. Curaçao
4. Miłosław
5. White Dwarf

Zdaniem mojej współbiesiadniczki piwnej, pierwsze dwa miejsca należy zamienić. U niej wygrywa Kormoran, na drugim miejscu planuje się Hoegaarden. Co do pozostałych, nie ma rozbieżności.

No i co nam wyszło z tego eksperymentu? Otóż po pierwsze, Kormoran po raz kolejny udowodnił, że ma tam piwowarów, którzy wiedzą jak się piwo warzy, a to ewenement w skali kraju. Koncernowy Hoegaarden pokazał, że koncern nie jest potworem, a w każdym razie, nie zawsze musi być. Co do stosunku ceny do jakości – czy odwrotnie, jak kto woli – werdykt nie musi być taki jednoznaczny. Owszem, piwa z Kormorana są zwykle wyraźnie tańsze od kraftowych, choć wielkiej przepaści tu nie ma. Z kolei Hoegaarden, jak przystało na piwo importowane, swoją cenę ma. Jak widać, ma ona tutaj swoje uzasadnienie, jednak sprzedawane najczęściej w buteleczkach 330 ml wcale nie jest tańsze od piw kraftowych. Regionalny Miłosław jest tańszy od kraftów, tańszy od Hoegaarden, chyba najtańszy w tym zestawie. Jednak ociera się zlew. Z kolei kraftowe Curaçao zasłużenie plasuje się na podium, wyraźnie depcząc konkurencji po piętach, a tanie nie jest. Kraftowy White Dwarf i swoje kosztuje i w zlewie ląduje (odrobina poezji na co dzień). Podsumowując – jeśli mam zapłacić podobną (Hoegaarden) lub nieco niższą (Kormoran) cenę za produkt wyraźnie lepszy od tych droższych, to wiem co wybiorę. Choćby nie wiem jaką filozofię dopisać do piwnej rewolucji w Polsce.


poniedziałek, 22 sierpnia 2016

Kraft - czy to się nie przepłaca, cz. 4 - golden ale



531. Miss Lata (Browar Dukla) 4,2%
532. Książęce Golden Ale (Kompania Piwowarska) 5,2%
---  Golden Ratio (Browar Twigg) 4,3%

Jakiś czas temu na rynku pojawiło się nowe piwo Kompanii Piwowarskiej, Książęce Golden Ale. Piwo w stylu angielskiego ale wyraźnie zagotowało zwolenników rewolucji piwnej w Polsce. A mnie zwyczajnie zaciekawiło. Bo po pierwsze, mowa o piwie górnej fermentacji, jednak bez rewolucyjnego zacięcia, intensywnego chmielenia, znieczulania kubków smakowych żywicą i cytrusami. A więc już plus. Po drugie, w wielu miejscach przeczytałem o tym piwie coś, co tylko potwierdziło moje przypuszczenia na temat oczekiwań polskich piwnych rewolucjonistów i wartości ocen piwa wygłaszanych przez niejednego z ichnich guru. Oto zdaniem wielu, Książęce Golden Ale smakuje jak… lager! I w ogóle nie czuć tutaj tej górnej fermentacji. I ach ta Kampania Piwowarska, beznadzieja jakaś jak zwykle. No bo tak, chodziła kiedyś w telewizji taka kretyńska reklama Pilsner Urquell, w której pewien pan, znany skądinąd, zachwycał się spożywanym przy barze piwem, wychwalając jego goryczkę. No i to musiało być jakoś wtedy, gdy kraftowi rewolucjoniści oglądali namiętnie filmy familijne na Polsacie, więc tych reklam się naoglądali co niemiara. No i uwierzyli, że żeby piwo było dobre, potrzebuje mnóstwo goryczki. I nic więcej, goryczka wystarczy. No i mamy dziś te wszystkie potworki…

Nogami przebierałem ze zniecierpliwienia zanim na półki sklepów na mojej prowincji pojawiły się wreszcie pierwsze butelki. A jak już się pojawiły, to zadzwonił dzwonek alarmowy, zapaliło się czerwone światełko – jak to, tradycyjne piwo górnej fermentacji po 2,99zł za flaszkę? To nie może być dobre. Wiadomo, Książęce, Kampania Piwowarska, zgodnie z przewidywaniami – musi być beznadzieja. Kupiłem wreszcie, nalałem, spróbowałem… No i nie wiem czego się czepiają. Klasyczne golden ale i tyle. Żadnych fajerwerków, to fakt, ale żeby się czegoś czepić? Absolutnie nie. Niech nam się dalej tak wiedzie.

Wieczór z tymi piwkami miał miejsce dość dawno, bo jeszcze w czerwcu. Wygląda na to, że mimo zewsząd słyszanych narzekań w całej piwnej blogosferze i portalach oceniających piwo, Golden Ale trafiło w dziesiątkę, jeśli chodzi o oczekiwania rynku. Zniknęło z półek dość szybko, wcześniej podskakując cenowo na poziom 3,49zł (w dalszym ciągu rewelacyjnie) i nie chce się ponownie pojawić. Mam nadzieję, że gdy pojawi się kolejna warka, dalej będzie tak dobrze, jak za pierwszym razem. Bo wiadomo jak to bywa z pierwszymi i kolejnymi warkami.

Tak czy owak, Książęce Golden Ale wydało się idealnym kandydatem do serii „Kraft – czy to się nie przepłaca”. No bo jeśli miałoby się okazać, że można napić się przyzwoitego golden ale za około trzy zeta, to po co dawać prawie dychę za wyroby kraftowe? Sprawdźmy więc. Oprócz wspomnianego Książęcego Golden Ale, na stole pojawiły się dwa inne piwa w tym samym stylu, jednak pochodzące z browarów kraftowych – z Dukli mamy Miss Lata, a z Browaru Twigg, Golden Ratio. Dukla zwykle nie zawodzi, więc zobaczmy co się stanie. Tak się akurat złożyło, że te kraftowe piwka podrzuciła nam ta sama sieć ulubionych supermarketów, więc kryterium cenowe jak najbardziej nadaje się tu do porównań.

Golden Ratio spieniło się jak, nie przymierzając, Grodziskie. Ciężko było nalać do szklanki, a i z butelki wydobywała się piana. Szaleństwo jakieś. Na koniec, jak już się zredukowała, wyglądała jak piana na zanieczyszczonym potoku. Pozostałe dwa piwa pokryły się grzeczną, sztywną pianą, która jednak zdążyła się zredukować do cienkiej, ale trwałej warstwy zanim udało się nalać chociaż pół szklanki Golden Ratio.

Na pierwszy rzut oka obydwa piwa kraftowe są niefiltrowane, podczas gdy Książęce jest czyste i klarowne.

Miss Lata Summer Ale (12,5 Blg, niepasteryzowane, niefiltrowane) – w aromacie pomarańcze, ananasy, truskawki, brzoskwinie – a wszystko to na tle intensywnego aromatu farby olejnej. Po chwili aromat łagodnieje, farba ucieka, na pierwszy plan wychodzi olejek migdałowy i akcent tradycyjnego, zwijanego makowca. Marakuja. Smak jest znowu jakiś raczej wodnisty, ciała tutaj niewiele. W smaku gdzieś błąka się wrażenie doprawienia całości jakimś rozcieńczalnikiem, ale przede wszystkim są tu owoce – grapefruit, marakuja i migdały. Goryczka jest tu dobrana nieźle – i to jeśli chodzi o rodzaj, jak i jej intensywność. Trochę za duże wysycenie – na podniebieniu ciągle czuć pękające bąbelki gazu, co w dużym stopniu przeszkadza cieszyć się smakiem. Nie jest jednak źle, mamy w szklance bardzo przyzwoite piwo.
Ocena: JESZCZE RAZ TO SAMO

Książęce Golden Ale (12,5 Blg, IBU 18, pasteryzowane) – w aromacie przede wszystkim zbożowość, orzechy laskowe, odrobina żywicy i trochę wody z bajora. Gdzieś w tle bardzo nieśmiałe akcenty owocowe i lubczyk. Nie powala aromatem, to zdecydowanie. W smaku jest jednak wyraźnie lepiej. Uderza przede wszystkim bogata, pełna słodowość, wyraźne akcenty orzechowe, toffi, prażony słonecznik. Gdzieś dalekim echem odzywa się też delikatna cytrusowość – jakby na wszelki wypadek dorzucono tu odrobinę któregoś z nowofalowych chmielów. A chyba dorzucono, choć bardzo oszczędnie. Całe szczęście. Sprawdziłem na etykiecie, rzeczywiście dodano Mosaic. Trochę brakuje mu charakteru i wyrazistości, ale jest to całkiem przyzwoite piwo.
Ocena: JESZCZE RAZ TO SAMO

Golden Ratio Golden Ale (11 Blg, IBU 19, niepasteryzowane, niefiltrowane) – początkowo aromat raczej intensywnie chmielowy – sporo tu akcentów żywicznych, cytrusowych i owoców tropikalnych. Po chwili chmiel ulatnia się, a na pierwszy plan wychodzi zboże. Owoce i cytrusy grają teraz drugie skrzypce. Trzeba powiedzieć, że aromat uległ z czasem zdecydowanej poprawie. Smak jest lekki, goryczka pojawia się natychmiast, zalega na podniebieniu, pojawia się pewna cierpkość, kwaśne mydło – zagłusza akcenty smakowe zbożowe i owocowe, które ewidentnie gdzieś tam się błąkają po podniebieniu. Są tam też nieśmiałe akcenty kawowe. Ogólne wrażenie zdecydowanie nie jest najlepsze, jednak do zlewu nie wylejemy. Z czasem, wraz ze wzrostem temperatury poprawia się i smakuje już nawet nieźle, choć do ideału mu zasmucająco daleko.
Ocena: JESZCZE RAZ TO SAMO

Dzisiejszy ranking nie jest jednogłośny (nareszcie!). Moim zdaniem, wygrywa mimo wszystko Książęce Golden Ale, ale tuż za nim, po piętach mu depcze Miss Lata. No i co do tych dwóch miejsc nie zgadzamy się – moja lepsza połowa twierdzi, że jej bardziej odpowiada Miss Lata. Natomiast nie ma rozbieżności co do miejsca trzeciego – Golden Ratio wypada bardzo słabo na tle dzisiejszej konkurencji.

Jeśli chcieć odpowiedzieć na pytanie z nagłówka, to tym razem zdecydowanie kraft się przepłaca. I nie ma co do tego dwóch zdań. Nawet jeśli nie zgadzamy się co do tego, które jest obiektywnie lepsze – Golden Ale czy Miss Lata – to jeśli wziąć pod uwagę kryterium ceny, nie ma o czym mówić. Swoją drogą, ciekaw jestem ile będą kosztowały kolejne partie Golden Ale, jeśli się pojawią. A mam nadzieję, że tak i to już wkrótce.

Na koniec jedna uwaga, jeszcze jeden skutek naszych zawirowań z publikacją na bieżąco – okazuje się, że Golden Ratio pojawiło się u nas na stole przy okazji omawiania nierewolucyjnych piw kraftowych, stosunkowo niedawno. Jednak to niniejszy tekst zawiera opis naszego pierwszego z nim spotkania, które miało miejsce w połowie czerwca. Tak więc, tutaj nie dostaje numerka, bo już się pojawiło, ale pojawienie się to było wcześniejsze niż to już opublikowane… Powrót do przyszłości, cholera.