piątek, 31 lipca 2015

Ciemność widzę! Ciemność!



184. Störtebeker Schwarz-Bier (Störtebeker Braumanufaktur) 5%
185. Merlin Černý (Pivovar Protivin) 4,7%
186. Laško Dark (Laško) 5,9%
187. Czarna Dziura (Pinta) 4,2%

Dzisiaj zrobiło się u nas czarno. Ale też niezwykle międzynarodowo. Mamy ciemne piwa ze Słowenii, Czech, Niemiec i Polski. Wszystkie pokryły się gęstą pianą, przy czym piana na Laško i Czarnej Dziurze wyglądają jak piana na coca-coli i zanikają w oka mgnieniu. Piana na Merlinie i Störtebeker wytrzymują test czasu i wyglądają najbardziej naturalnie.

Störtebeker Schwarz-Bier ma delikatny, świeży i rześki aromat, w którym czuć szlachetną, świeżo zmieloną kawę. Gdzieś tam nutki grochu, a może nawet grochówki. W smaku słód, melasa, gorycz kawy.

Merlin Černý pachnie bardzo przyjemnie lekką, śmietankową czekoladą. Toffi, bardzo dojrzała, soczysta, winna gruszka. Delikatny, palony, ale nie przepalony słód. W smaku jest przede wszystkim toffi, słód, lekka gorycz czystego kakao.

Laško Dark ma bardzo niewyraźny, metaliczny aromat. Palony słód, jakieś pleśniowe akcenty. W smaku jest płaskie i generalnie smakuje coca-colą. Posmak lekko kwaskowaty, za grosz ciała.

Czarna Dziura pachnie przede wszystkim palonym zbożem, może trochę karmelem. Odrobina skórki chleba, trochę czarnej, gorzkiej czekolady. W smaku jest lekkie, żeby nie powiedzieć wodniste. Akcenty gorzkiej czekolady, prażonego, a nawet przypalonego słonecznika.

W dniu dzisiejszym – wyjątkowo – degustatorów było troje. Oceny więc mogą być zupełnie porozrzucane. Okazuje się jednak, że niekoniecznie. Wszyscy jesteśmy zgodni, że mamy do czynienia z dobrymi piwami – w swojej klasie, rzecz jasna. Wiele wskazuje na to,  że zgadzamy się co do pierwszego miejsca. Ciekawe co będzie dalej. Zgodnie z tradycją, każdy ustawia swój ranking niezależnie, bez negocjacji. U mnie wygrywa Störtebeker, na drugim miejscu jest Merlin, na trzecim Czarna Dziura, a stawkę zamyka Laško. Jak się za chwilę okazuje, nasz gościnny degustator zgadza się ze mną w zupełności. Natomiast najlepsza z żon… Ona twierdzi, że wygrywa Störtebeker – czyli tutaj wszyscy się zgadzamy – na drugim miejscu jest Merlin (znowu zgoda!), na trzecim miejscu Laško, a na końcu Czarna Dziura. Cóż, jakoś będziemy musieli tę rozbieżność przeżyć. Raz jeszcze.

środa, 29 lipca 2015

Wypad na Wyspy



181. Anglers Reward (Wold Top Brewery) 4%
182. Late Red Autumn Splendour (Shepherd Neame) 4,5%
Scottish Ale (Belhaven) 5,2%
183. Bishops Finger (Shepherd Neame) 5,4%

Korzystając z dobrodziejstw tygodnia brytyjskiego w Lidlu, nalewamy sobie dzisiaj kilka wyspiarskich piw. Ostatecznie to przecież na Wyspach wymyślono ale i tam doprowadzono jego warzenie do perfekcji. Cokolwiek by nam próbowali wmówić różni rodzimi kraftowi browarczykowie. Co prawda, browary Shepherd Neame czy nawet zaliczający się do moich ulubionych Belhaven to jednak produkcja masowa, ale w Wielkiej Brytanii to pojęcie jest zupełnie inaczej rozumiane. Anglers Reward jest jedyną w tym zestawieniu produkcją zupełnie mi obcą, ale wiem skądinąd, że w Yorkshire – a tam zlokalizowany jest browar Wold Top, z którego piwo pochodzi – piwo robić potrafią jak mało gdzie. Jestem więc dobrej myśli, mimo iż Anglers Reward to stosunkowo intensywnie chmielone pale ale.

Warto zwrócić uwagę na zawartość alkoholu w poszczególnych piwach – od 4%, co w Wielkiej Brytanii nie jest żadnym ewenementem, do 5,4%. Przy czym to najmocniejsze piwo, Bishops Finger, określone jest już jako „strong ale”. Na Wyspach piwo pije się rekreacyjnie, nie po to, by się zwyczajnie sponiewierać.

Po nalaniu do szklanek każde z prezentowanej czwórki pokryło się grzeczną, naturalną, choć niezbyt obfitą pianą. To też dość charakterystyczna cecha piw z Wielkiej Brytanii. W tamtejszych pubach najczęściej na szklankach nie ma oznaczenia pojemności gdzieś kilka centymetrów od brzegów szklanki. Tam leje się piwo do pełna. Ale brytyjskie puby to temat na osobną opowieść.

Anglers Reward pachnie chmielem – cytrusowo i żywicznie. Nie jest to jednak nachalny, ostry, dominujący chmiel, jak w wyrobach polskich krafciarzy. Nie przykrywa słodu tak szczelnie, pozwala mu się ujawnić. W smaku jest bardzo lekkie, na granicy wodnistości. Świeże i orzeźwiające. Nutki owocowe (mirabelki, papierówki) dość szybko przepędza chmielowa goryczka, która po chwili ustępuje miejsca akcentom zbożowym. Nie zanika jednak całkiem, trzyma się nieźle, stojąc na straży aromatu. Lekka kwaskowość, jak ze świeżych papierówek. Bardzo ładnie wyważone, uporządkowane, grzeczne. Z pewnością nie spodoba się zwolennikom mocnego uderzenia piwnego „woltażu”, niekoniecznie przypadnie do gustu tym, co to zdecydowanej goryczki poszukują.

Late Red Autumn Splendour początkowo w aromacie miało bardzo wyraźne nuty świeżo startej marchewki. Po jakiejś chwili pojawiają się bardziej wyraziste aromaty chmielowe, trochę w kierunku pasty do podłogi. Jest tu też sporo słodu. Aż wreszcie toffi.  W smaku akcenty karmelowe, palonego słodu, kawy z mlekiem, a wszystko to na koniec złamane bardzo przyjemną, delikatną i świetnie uzupełniającą całość goryczką chmielową. Orzechowy posmak – prażone orzechy włoskie – z czasem przybiera na sile.

Belhaven Scottish Ale już raz stawało u nas w szranki z innymi piwami, dlatego nie jest liczone do statystyki (na wypadek gdyby ktoś zwrócił uwagę na cyferki). W aromacie ma czerwone śliwki, orzechy laskowe i karmel. Trochę ciężkich nutek żywicznych, najpewniej z chmielu. W smaku jest zbożowo, owocowo. Lekko kwaskowate, jakby echo sera pleśniowego, takiego z niebieską pleśnią. Poza tym, toffi, kawa z mlekiem, orzechy laskowe. Prawie nie ma chmielu, a jak jest, to tylko dla dobrego balansu. Przyjemnie i miło.

Bishops Finger pachnie śliwkami węgierkami, a właściwie powidłami z węgierek. Takimi dobrze wysmażonymi powidłami. Po chwili ujawniają się ciężkie, dojrzałe wiśnie, a może nawet słodkie czereśnie. Wiśnie w likierze. Trochę skórki z chleba, lekko palonego słodu. W smaku znowu pojawiają się powidła śliwkowe, w tle smak zboża, po czym pojawia się goryczka. Taka bardziej rodem z palonego ziarna niż chmielu, choć pewno i stąd i stamtąd. Ciemny, palony karmel. Smak dość szorstki, wytrawny – mimo początkowych nut powideł.

Ustawiamy ranking. Moim zdaniem, każde ze smakowanych dzisiaj piw jest dobre i godne polecenia. Dzisiaj nic nie trafi do zlewu, to na pewno. Według mnie, wygrywa Late Red Autumn Splendour, na drugim miejscu znajduje się Belhaven Scottish Ale, na trzecim Bishops Finger, a stawkę zamyka Anglers Reward. Choć te dwa ostatnie miejsca skłonny jestem zamienić na ex aequo trzecie.

Pytam Najdroższej, a ona mi mówi, że u niej wygrywa Belhaven Scottish Ale, na drugim miejscu Late Red Autumn Splendour, na trzecim Bishops Finger, a na końcu Anglers Reward. No, tośmy się rozjechali co do pierwszej dwójki. Próbuję tych dwóch raz jeszcze, cmokam, szlocham… No i sam już nie wiem. Może to Belhaven rzeczywiście jest odrobinę lepsze… Ach, pal go sześć, zostaję przy swojej początkowej ocenie. Protokół rozbieżności, cholera.

wtorek, 28 lipca 2015

Prawie do każdego jest jakieś ALE



177. Doctor Brew Cascade IPA (Doctor Brew) 5,6%
178. Cycuch Janowicki (Browar Miedzianka) 5%
179. Żywiec APA (Żywiec) 5,4%
180. Panzerfaust (Kraftwerk) 6,9%

Dzisiaj znowu mamy jakieś ale. A nawet cztery. Niecałkiem z tej samej bajki, ale nie zawsze udaje się idealnie dobrać zawodników w naszej konkurencji. Zaczęło się od tego, że wczoraj zasmakowaliśmy w piwie z Miedzianki (Rudawskie) i postanowiliśmy pójść za ciosem. W dalszym ciągu dzięki uprzejmości i cierpliwości Basi i Przemka, za co dziękujemy. Tak więc, był sobie Cycuch Janowicki, który spróbowaliśmy obudować piwami o mniej więcej podobnym charakterze – górna fermentacja, IBU w okolicach 40, takie tam. No i wyciągnęliśmy co tam w lodówce było. Plus Żywiec, który normalnie w naszej lodówce nie bywa. Za to bywa w obfitości niemałej w każdym sklepie, w którym półkę z piwem zainstalowano.

Po przelaniu zawartości butelek do szklanek, okazało się, że tak na pierwszy rzut oka Panzerfaust jest wyraźnie z innej bajki – pozostałe trzy piwa mają mniej więcej tę samą głęboko złotą barwę, podczas gdy Panzerfaustowi bliżej do ciemnego, brązowego koloru z lekkim rubinowym odcieniem. Doctor Brew też jest o pół odcienia ciemniejszy od Żywca i Miedzianki. W innej kategorii – piany – Doctor Brew jest zdecydowanie z tej kategorii, do której należy słynące z piany Grodziskie. Nalanie go w ciągu dziesięciu minut graniczy z cudem. Piana jest wysoka, naturalna, sztywna, trzyma się bardzo długo. Piana na Żywcu ginie w oka mgnieniu. Z innych cech napierwszorzutocznych – wszystkie cztery nie były filtrowane.

Doctor Brew Cascade IPA (14,5 Blg, IBU 56, niefiltrowane, niepasteryzowane) w aromacie ma świeże, zielone jabłka plus, naturalnie cytrusy. Nie są to jednak nieprzyjemnie gorzkie (nawet w aromacie) grapefruity, a raczej mieszanka limonek, pomarańczy i mandarynek. Jak nie lubię chmielu, tak ten aromat podoba mi się. Jest świeży i rześki, daje nadzieję na przyjemności na podniebieniu. Na podniebieniu jest lekkie, powiedziałbym nawet wodniste. Ale chmielem wali po kubkach, jakby Doctor chciał nas znieczulić natychmiast. Widać, że na NFZ robi, nie w prywatnej klinice. Innymi słowy – kiepsko. Parę kolejnych łyków i już wiem – Doctor Brew Cascade IPA to lekko aromatyzowany, chmielowy roztwór wodny. Zawiera też – pewno dla urozmaicenia – akcenty obleśnej, chlorowanej kranówy.

Cycuch Janowicki (12,5 Blg, IBU 42) przez warstwy grapefruitowej goryczki w aromacie przepuszcza wyraźne akcenty słodowe. Plus owoce – dojrzałe renklody i brzoskwinie. Takie bardzo dojrzałe, ciężkie. No i trochę jakby brzoskwiniowej ice tea. Tu też dobrze się zapowiada. W smaku jest rześko, lekko, ale zdecydowanie nie wodniście. Najpierw owoce – znowu te śliwkowate – po chwili wyłania się szlachetny, pięknie łechcący kubeczki słód, a dopiero po kolejnej chwili pojawia się delikatna chmielowa goryczka. Kurcze, w tej Miedziance wiedzą jak piwo robić!

Żywiec APA (12,5 Blg) intensywnie pachnie grapefruitami. W taki nieprzyjemny, twardo gorzki sposób.  Plus jakaś taka perfumowa kwiatowość. Rodem z tanich perfum. Po chwili pojawia się lekki akcent świeżego ananasa. W smaku jest… dziwnie. Ni pies ni wydra. Niby słód, ale jakiś taki wytrawny, niesłodowy. Niby zboże, ale jakoś bardziej chyba w smak obfituje zmiatany z podłogi w silosach zbożowych pył. Jakieś tam delikatne akcenty owocowe próbują wystawić łeb, stuknąć w podniebienie, odbić swoją obecność, ale robią to tak anemicznie i w sposób tak nieokreślony, że nie sposób je sensownie opisać. A przede wszystkim, smak jest płaski. Jak płaskowyż na Krecie. Ten sam smak, który zalewa podniebienie na początku, trwa i trwa. Niezmiennie.

Panzerfaust Silesian Rye India Pale Ale ver. 2.0 (16,5 Blg, pasteryzowane, niefiltrowane), warzone w browarze Jan Olbracht w Piotrkowie Trybunalskim na zlecenie Kraftwerk – pachnie słodkim kompotem śliwkowym, trochę może powidłami. Ślady kandyzowanego ananasa. Po chwili aromat ten – z regału z kompotami i powidłami w supermarkecie – leci w kierunku sektora z karmą dla zwierząt domowych. Każdy, kto kiedykolwiek przeszedł między tymi półkami, wie o czym mówię. Taki konglomerat drażniących, nieprzyjemnych, wręcz obrzydliwych aromatów suchej karmy. W smaku czuć przede wszystkim gorycz tych zastępów chmielu, którym próbowano ukryć, że nie ma się pojęcia o robieniu piwa. Jest gorzko, nieprzyjemnie, cierpko. A po chwil – gorzko. Trochę paskudnego karmelu.

Gdyby trzeba oceniać smakowane dziś piwka, wygrywa – znowu bezdyskusyjnie – Cycuch Janowicki. Spojrzałem na mapy Google – do Browaru Miedzianka mam raptem 16km… Na drugim miejscu (znowu baaaardzo odległym) – aż boję się to powiedzieć – jest Żywiec. Trzeciego miejsca nie ma. Doctor Brew i Panzerfaust są jednakowo obrzydliwe – choć każde na swój sposób – i zasługują co najwyżej na miejsce czwarte. I niech sczezną w zlewie, do którego za chwilę trafią ich resztki. Tak ponad pół szklanki każdego…

Połowica moja, zapytana o jej ranking, powiada… Miedzianka, potem Żywiec, a potem nie wiem… Ale chyba ten (wskazuje tu na Doctor Brew), a ten (tu wskazuje na Panzerfausta) na końcu. I znowu tylko prawie się zgadzamy.

Bursztynowy Jantar i inni



173. Książęce Czerwony Lager (Kompania Piwowarska) 4,9%
174. Rudawskie (Browar Miedzianka) 5%
175. Kujawskie Bursztynowe (Krajan) 6%
176. Jantar Bursztynowy (Herrnbrau / Martin) 5,6%

Dzisiaj znowu się u nas zaczerwieniło, zabursztyniło. A wszystko przez pewnych sympatycznych ludzi, którzy – z narażeniem zdrowia i życia – dostarczyli nam dwa piwka z Browaru Miedzianka, w tym Rudawskie. No i trzeba było znaleźć mu godną konkurencję. No i jakoś tak się porobiło, że nawet Książęce znalazło się na naszym stole. Sam jestem ciekaw co z tego wyniknie.

Już po nalaniu piwa do szklanek okazało się, że mamy do czynienia z kilkoma ciekawostkami. Po pierwsze, mój dzisiejszy faworyt, Jantar Bursztynowy, ma barwę jasną, słomkową, tak daleko od bursztynu, jak tylko się da. Ale może to kwestia matematyczna – dwa minusy dają plus, bursztyn jantarowy, czy jantar bursztynowy nie mają nic wspólnego z bursztynem. Z drugiej strony, masło maślane powinno jednak wyglądać i smakować maślanie, prawda? Sam nie wiem. Tak czy owak, wyróżnia się bladością wśród pozostałych. Piana na każdym się pojawiła, owszem, ale to na Jantarze i Kujawskim ewidentnie pochodzi z nagazowania zawartości butelki CO2 pochodzącym z zewnątrz, nie z procesu fermentacji. Nieco lepiej pod tym względem jest na Książęcym, a już doskonale – piana gruba, sztywna i naturalna – na Rudawskim. Na pierwszy rzut oka, tylko Rudawskie jest niefiltrowane.

Jantar Bursztynowy w co najmniej piętnastu miejscach na etykiecie, kontretykiecie i na kołnierzyku zapewnia, że ma „naturalny smak”, jest „niepasteryzowane”, warzone jest „z naturalnych składników”, „zgodnie z Niemieckim Prawem Czystości”. I tak dalej. Co ciekawe, uwarzono je w browarze Herrnbrau GmbH w Niemczech dla firmy Martin (plus dwie linijki skrótów) z Zawiercia. Już miałem w tym miejscu jęknąć, że jednak nie jest to w pełni krajowa rozgrywka, ale przecież i Kompania Piwowarska taka całkiem polska nie jest.

Jantar pachnie rozpuszczalnikiem, miodem i spirytusem. Z czasem pojawia się niewyraźny (ale przecież jesteśmy dociekliwi) akcent owoców jarzębiny. W smaku jest ohydnie sztuczne, chemiczne, słodkie – wcale nie słodyczą słodu jęczmiennego – z bardzo wyraźnymi akcentami spirytusowymi. Z czasem pojawia się akcent soku jabłkowego. I nie jest to świeżo wyciśnięty, naturalny sok jabłkowy, o nie! Z reporterskiego obowiązku wezmę jeszcze za chwilę dwa łyki, ale już mam kandydata do zlewu.

Kujawskiego w aromat nie zaopatrzono. Gdzieś głęboko ukryty siedzi sobie tam słód. W smaku jest przede wszystkim karmel. Okropny, sztuczny karmel z gorzkim posmakiem. O, jest wielowarstwowość – po chwili pojawia się spirytus. Ale jak już się pojawi, to rządzi niepodzielnie. No dobrze, nie tak znowu niepodzielnie. W towarzystwie metalicznych akcentów blachy.

Rudawskie ma przyjemny, bardzo delikatny aromat owocowo-słodowy. Plus jakiś taki kadzidłopodobny chmiel. W smaku jest pełne, słodowe, bardzo przyjemne. Śliwki węgierki. Trochę karmelu. Lekko kwaskowate, jakby szczaw. Dopiero po chwili pojawia się akcent chmielowej goryczki. Na finiszu odrobina kawy.

Książęce nie ma aromatu. No nie ma. Jak dobrze poszukać, to trochę słodu i kwiatów da się odnaleźć. W smaku jest spokojne, stonowane, ale jakieś takie płytkie. Nie dzieje się tam zupełnie nic. Sprawia wrażenie, jakby było popłuczynami po jakimś przyzwoitym piwie. Żadnych konkretnych akcentów smakowych – ani na plus, ani na minus. Ot, wlać w siebie i zapomnieć. Choć nie, przepraszam. Nie wlewać w siebie. Już drugi łyk przynosi charakterystyczną dla kiepskich piw chemicznie-słodką ciężkość, jakieś takie oblepienie przełyku. Jakby zjeść pół kilo krówek na raz. I gorycz. Niezbyt intensywną, ale intensywnie nieprzyjemną.

Ranking na dziś. U mnie wygrywa – bezapelacyjnie – Rudawskie z Browaru Miedzianka. Potem długo nie ma nic. Na dalekim drugim miejscu plasuje się Książęce. Na trzecim Kujawskie, na szarym końcu wlecze się Jantar. Zapytana o jej zdanie, moja druga połowa twierdzi, że najlepsza jest Miedzianka. Mówi, że potem dłuuuugo nie ma nic. Potem Książęce. A na czwartym miejscu ex aequo Krajan i Jantar. Znowu prawie się zgadzamy.

Chmielowo-cytrusowo, głównie po amerykańsku, czyli znowu (L)IPA



169. Bass Reeves Black IPA (Faktoria) 6,5%
170. Salamander AIPA (Browar Stu Mostów) 6,8%
171. American IPA (Browar Kormoran) 6%
172. IPA Reserve (Greene King) 5,4%

Dzisiaj na dobrą, chmielową końcówkę dnia, zaordynowaliśmy sobie cztery piwa w stylu IPA (India Pale Ale), przy czym dwa z nich chmielono amerykańskim chmielem (a więc AIPA), a w jednym przypalono nieco słód, no i wyszło Black IPA. Dwa pochodzą z polskich browarów kraftowych, jedno z regularnego polskiego browaru (Kormoran), no i jedno przyjechało do nas z Anglii w ramach ostatniej oferty Lidla. Zobaczymy co się wydarzy. Już przy nalewaniu okazało się, że ani na wyspach, ani w stosunkowo dużych browarach (Kormoran) nie troszczą się zbytnio o pianę na piwie. Tymczasem polskie Krafty – oni wiedzą jak zrobić obfitą, gęstą, naturalnie wyglądającą pianę. Plus dla nich.

Bass Reeves (15,1 Blg, IBU 65, pasteryzowane) pachnie grapefruitem, żywicą sosnową, w tle palonym słodem. W smaku jest lekkie, przede wszystkim goryczkowe, cytrusowe, po czym następują akcenty palonego słodu, nieprzyjemnie smakującego karmelu, gumy arabskiej, kleju do znaczków. Finisz alkoholowy, wręcz gorzałkowy. Okazuje się, że Bass Reeves zdołał zebrać w jednej szklance większość nielubianych przeze mnie akcentów. Niezły wyczyn, trzeba przyznać. Po paru chwilach, kiedy piwo miało już czas ogrzać się o kilka stopni, w aromacie na pierwszy plan wysuwa się bardzo nieprzyjemny karmel w postaci gumy arabskiej. I jakieś bulgoczące bagno. W smaku gorzki karmel, przypalony słód, gorzka gorycz.

Salamander AIPA (16 Blg, IBU 63, niepasteryzowane, niefiltrowane) ma aromat owocowo-kwiatowy. Akcenty przetrzymanych zbyt długo, lekko rozkłapciałych truskawek, trochę ścierki do podłogi. Im dalej, tym mniej przyjemnie. W smaku jest wyraźnie owocowe – znowu truskawki (tym razem w wersji raczej przyjemnej). Pojawia się nieuchronna goryczka chmielowa, a może nawet zwyczajna gorycz, ale jest ona całkiem nieźle zgrana z resztą orkiestry. Jest tam też słód. Po paru chwilach aromat przesunął się w stronę zgniłych truskawek z kompotu. Takich pokrytych grubą warstwą białej pleśni. A nawet sera pleśniowego. W smaku natomiast jest chemicznie słodko – znowu truskawkowo z kompotu, a nawet z syropu. Smak wygrywa z aromatem, to jest pewne.

American IPA z Kormorana (16 Blg, niefiltrowane, pasteryzowane)  pachnie tak, jakby do zlewu wylać sok z grapefruita, po czym odkręcić kolanko syfonu – taki rasowy aromat ścieków polanych cytrusami. Smak – mimo niefortunnego aromatu – jest zaskakująco przyjemny. Owocowy, słodowy, lekko kwaskowy, przykryty grzecznie chmielową goryczką. Co ważne, goryczka pojawia się dopiero po chwili, więc nie zabija innych akcentów smakowych zanim się pojawią. Po kilku chwilach aromaty rozbabranej kanalizacji przybrały na sile, teraz są ostre, atakują nozdrza bezlitośnie. No i ciągle są tam grapefruity. W smaku skoncentrowany sok z grapefruita. I już. Koniec, kropka. Tyle na temat złożoności, wielowarstwowości.

IPA Reserve w aromacie oferuje miód i słód. Plus owoce. Aromat ciepły i przyjemny. Zaglądam za winkiel, bo przecież gdzieś musi czaić się chmiel. Ale nie, nie ma go tam. Jest naprawdę delikatnie i przyjemnie. W smaku jest owocowo-kwiatowo, może nawet przez chwilę zalatuje perfumami. Po chwili pojawiają się wyraźne akcenty zbożowe. Wreszcie na koniec – przyjemna chmielowa goryczka. Taka w sam raz. Ani jej za dużo, ani za mało. Po kilku chwilach aromat zrobił się dziwnie niefajny. Jakby cytrynowa Warka Radler. I perfumy. Bardzo mało przyjemnie. Smak też przestał być przyjemny. Głównie kwiatowy, a przecież smakowanie kwiatów do przyjemności nie należy. Jest tam jednak ciągle słód i wyraźnie zharmonizowany chmiel. Początkowe wrażenie na podniebieniu jest jednak mało przyjemne. A potem znowu świeży ogórek w aromacie. I mniej kwiatów, za to więcej zboża w smaku. Oj, wycina hołubce na podniebieniu to IPA…

Czas na ocenę. Moim zdaniem, wygrywa angielskie IPA Reserve. Na drugim miejscu jest Salamander AIPA, na trzecim American IPA z Kormorana, a stawkę zamyka Bass Reeves z Faktorii. Zasięgam opinii źrenicy mojego oka, i okazuje się, że znowu jesteśmy absolutnie jednomyślni. Czyli coś w tym jest.