wtorek, 29 marca 2016

Dwa razy Belgia wg polskiego kraftu



463. Goedemorgen Belgian IPA (Browar Lotny Trzech Kumpli) 6,5%
464. Naked City Belgian IPA (Browar Raduga) 6,5%

Dzisiaj tylko dwa piwka. A to dlatego, żeśmy się tym razem uparli, żeby porównać piwa jak najbardziej zbliżone do siebie. Żeby nie było, że porównanie z czapy, że coś tam. A że wpadły nam do koszyka dwa kraftowe piwa w stylu Belgian IPA, pochodzące z dwóch browarów, które raczej dotąd nie zawiodły nawet takich kratowych malkontentów, jak my, to nie było co czekać, ani szukać czegoś więcej. Siadamy, otwieramy, lejemy, wąchamy, pijemy. Dokładnie w tej kolejności.

Okazuje się, że Goedemorgen jest bardziej wyraźnie niefiltrowane – mętne, a na dnie butelki (i szklanki, nieuchronnie) pływa sporo mało przyjemnie wyglądających farfocli. Obydwa piwa zachowują się poprawnie w kwestii piany – pokrywają się słuszną jej warstwą, która dość szybko redukuje się do cienkiej, jednak zwartej i w miarę trwałej warstwy.

Goedemorgen Belgian India Pale Ale (15 Blg, IBU 60, niefiltrowane, pasteryzowane, warzone w Rzemieślniczym Browarze Jana w Zawierciu) – na pierwszym tle w aromacie przyjemne, ciepłe i dojrzałe owoce egzotyczne – przede wszystkim soczyste mango, odrobina kokosa, bardzo łagodne, nienachalne cytrusy. Świeże, słodkie, owocowe. Przez to wszystko przebija się słód. Aromat obiecujący, niezwykle nozdrzom przyjazny. Smak jest pełny, jednak od samego początku uderza, czy wręcz chwyta za podniebienie, bardzo nieprzyjemna, piołunowa wręcz gorycz. Gdzieś tam pod nią jest miód, trochę zboża, syrop na kaszel, kolendra. Słodycz, która dzielnie walczy z goryczą jest tutaj dość syropowata, gęsta i ciężka. Na dłuższą metę też mało sympatyczna. Spore rozczarowanie z tą goryczą, bo do tej pory wszystko zapowiadało się tak dobrze.

Naked City Belgian IPA (16 Blg, IBU 65, niefiltrowane, pasteryzowane, warzone w PPHU Jamard ) – aromat ma bardziej ostry, wytrawny, ziołowy. A w nim delikatna wędzonka, kolendra, grapefruit. Są też owoce egzotyczne, ale o ile w Goedemorgen były to niemal przejrzałe, rozciapciane już prawie mango, tutaj są to świeże, jędrne owoce, w tym opuncja figowa, odrobina bergamotki, plus trochę mieszanki owoców kandyzowanych (również egzotycznych). Aromat bardzo złożony, bardzo obiecujący. W smaku jest nieco lżejsze od konkurencji, i tutaj ów smak jest nieco bardziej złożony, mniej przytupany przez goryczkę. Jest tu owocowo (śliwki, brzoskwinie, morele, oczywiście wszędobylskie cytrusy, niestety w swojej niefajnej postaci), jest ziołowo (kolendra). Z czasem goryczka przekształca się w gorycz, dominuje coraz bardziej i jest coraz mniej znośna. Szkoda, bo w początkowej fazie dało się tam wyczuć pewną złożoność, pewne subtelności smakowe. Co z tego, jeśli po trzecim, czwartym łyku czuje się już tylko wszechobecną, dominującą, zalegającą gorycz.

Wygrywa – minimalnie – Naked City, ale powiedzieć trzeba, że obydwa piwa są jednak sporym rozczarowaniem. Kupione zostały ze względu na fakt, iż pochodzą z dwóch browarów, które bodaj nigdy nas nie zawiodły jakoś szczególnie, ale tym razem stało się inaczej. Szkoda.



czwartek, 24 marca 2016

APA: Polska - Niemcy



459. Köstritzer Pale Ale (Köstritzer Schwarzbierbrauerei) 7%
460. Beck’s Pale Ale (Anheuser-Busch InBrev) 6,3%
461. Piękna Nieznajoma (Browar Dukla) 5,2%
462. Jankes Lwóweckie Ale (Browar Lwówek) 4,2%

I stało się tak, że trafiły do nas dwa różne piwa pochodzące z niemieckich koncernów, a które – jak sądzimy – plasują się gdzieś w okolicach stylu American Pale Ale. Przyjrzyjmy się więc jak niemieckie koncerniaki poradzą sobie w starciu z polskimi kraftowymi APA. Właściwie to trzeba by było do stawki dorzucić żywieckie APA, żeby i po naszej stronie pojawił się jakiś koncerniak, ale uznaliśmy, że co za dużo, to nie zdrowo.

Zupełnie przypadkiem – bo akurat dostępne były w Tesco – obok Niemców na stole stanęły dzisiaj Piękna Nieznajoma z Browaru Dukla i Jankes z Browaru Lwówek. Pięknej Nieznajomej – nomen omen – nie znamy, więc zupełnie nie wiemy czego się spodziewać. Jankes natomiast wlewał się już nam kiedyś do szklanek i całkiem nieźle dawał sobie radę z naszą niechęcią do kiepskiej jakości amerykańskiego chmielu, a wręcz smakował. Zobaczmy więc co wydarzy się dzisiaj. Kapsle z głów!

Podczas nalewania do szklanek, najładniej spieniło się Köstritzer Pale Ale – sporo drobnych pęcherzyków, piana obfita i trwała. Podczas opadania, pozostawia apetyczne esy-floresy na ściankach szklanki. Na drugim miejscu Beck’s – pieniło się nieco mniej obficie, jednak niemal tak samo trwale. Polscy zawodnicy w tej pod-konkurencji zachowali się niemal jednakowo – piana na nich utworzyła się niezbyt obfita, szybko opadła, nie przykleiła się za bardzo do ścianek szklanki, sporo w niej pęcherzyków średniej wielkości.  Piana na Pięknej Nieznajomej była nieco bardziej trwała. Na Jankesie dość szybko niemal zupełnie zanikła.

Barwa obydwu polskich piw jest wyraźnie ciemniejsza od niemieckich przyjaciół. Niemcy mają barwę bursztynową. Piękna Nieznajoma jest o ton ciemniejsza, a Jankes jeszcze pół tonu w ciemną stronę. Za wyjątkiem Beck’s Pale Ale, piwa są wyraźnie niefiltrowane, podczas gdy niemiecki koncerniak jest klarowny, przejrzysty.

Köstritzer Pale Ale (chmiele Citra, Delta, Halletrau Blanc, Galaxy, Calypso, zainspirowane tradycyjnymi piwami typu ale) ma w aromacie przede wszystkim akcenty chmielowe – cytrusy, nieco żywicy, ale nie dominują, nie zagłuszają całej reszty. Poza tym zboże, kolendra, odrobina pszenicy. Aromat jest przyjemny, wyważony, głęboki, naprawdę fajny. Zapowiada przyjemny smak. Smak jest pełny, wyraźnie owocowy – gruszki, liczi, trochę pieczonych jabłek. Na podniebienie rzuca się natychmiast kombinacja chmielów europejskich i amerykańskich – w pierwszej fazie jest tu przyjemny, tradycyjny chmiel, a po chwili dochodzą do głosu grapefruitowo-żywiczne akcenty. Gdzieś pomiędzy nimi głowę wychyla całkiem fajna zbożowość. Smak złożony, ciekawa ewolucja na podniebieniu, nie przeszkadza stosunkowo wysoka zawartość alkoholu. Czyżbyśmy mieli od razu lidera? Dajmy szansę pozostałym.

Beck’s Pale Ale (14 Blg, chmiel Cascade) – aromat chmielowy jeszcze delikatniejszy, subtelny, bardziej wycofany. I to może szkoda, bo baza słodowa nie ma tu zbyt wiele do zaoferowania, przynajmniej nie w aromacie. Jest tu trochę zboża, odrobina owoców, ale niepokojąco rzuca się w nozdrza jakiś sztuczny aromat, coś jakby płyn do mycia naczyń. Po paru chwilach płyn do mycia naczyń ucieka, a pojawiają się akcenty tradycyjnego, nieamerykańskiego chmielu. Co przyjmujemy z nadzieją na miłe doznania smakowe. Smak jest nieco lżejszy, nie tak złożony, jak w przypadku Köstritzer, ale za to niezwykle przyjemnie gładki, kremowy wręcz. Są tam akcenty jabłek, jest fajny chmiel, odrobina cytrusów, ale też dość sporo zbożowości. Być może troszkę za bardzo wysycone CO2, pałęta się po podniebieniu jakiś sztuczny, plastikowy akcent, no i w późniejszej fazie smakowania wychodzi dość wyraźnie mało przyjemny alkohol. Mimo obiecującego aromatu, piwo rozczarowuje. Nie wiem czy nawet te 330ml upłynie ze szklanki zanim upłynie dzisiejszy wieczór.

Piękna Nieznajoma American Pale Ale (12,5 Blg, single hop Amarillo, pasteryzowane, niefiltrowane) – w aromacie pomarańcza, galaretka pomarańczowa, grapefruit, żywica, papaja, marakuja, kolendra, powidła śliwkowe. Nie jest to nieprzyjemny aromat, jednak wpływ amerykańskiego chmielenia jest tu wyraźnie większy niż u naszych przyjaciół zza Odry. Smak nieco mniej pełny, owocowy – są tu papaje, marakuje, kandyzowane ananasy, jest fajnie. Amerykańsko, nowofalowo, wręcz rewolucyjnie, ale z umiarem, jaki przystoi APA. Cytrusowa goryczka nie dominuje, nie wsadza się tam, gdzie jej nie trzeba, choć wyraźnie zaznacza swoją obecność. Całkiem sympatyczne piwo, nawet dla kogoś, kto niekoniecznie za Ameryką w piwie przepada.

Jankes Lwóweckie Ale (12,5 Blg, 5 rodzajów chmielu, pasteryzowane, niefiltrowane) uderza w nozdrza sporą dawką gorzkiego grapefruita, odrobiną żywicy i walczącymi o swoje miejsce owocami tropikalnymi i słodem zbożowym. Aromat raczej bez polotu, bez pomysłu na siebie. Tutaj wiele się nie spodziewamy – przynajmniej w porównaniu z pozostałymi piwami stojącymi na stole – co jest o tyle interesujące, że Jankesa znamy i w gruncie rzeczy lubimy. Mimo deklarowanej już tysiąc razy niechęci do amerykańskich chmielów i nowofalowego profilu. Jak się jednak okazuje, smak jest zaskakująco pełny, słodowo-owocowy. Są tu słodkie pomarańcze, kumkwaty, galaretki owocowe, kandyzowany ananas. Goryczka jest stonowana, zna swoje miejsce, przyjemnie – a przede wszystkim harmonijnie – uzupełnia pozostałe akcenty smakowe. Wbrew pierwszym wrażeniom aromatycznym (może piwo było za bardzo schłodzone), piwo jest bardzo smaczne, godne polecenia. Może stanowić świetne wprowadzenie do amerykańskiego chmielenia.

Sączymy sobie to jedno, to drugie, to trzecie… W sumie jest nieźle. Poza jednym zawodnikiem, którego już nie chcemy więcej widzieć na naszym stole, jest zaskakująco smacznie. Jeśli trzeba byłoby ustawić jakiś ranking, a przecież to tradycja, to dzisiejsze starcie wygrywa… No właśnie, trudno wybrać zwycięzcę. Dwa piwa niemal na równi zasługują dziś na najwyższy stopień podium, a po piętach depcze im trzecie. Niełatwo jest zdecydować się na jedno z nich. Muszę pociągnąć jeszcze po łyku każdego z nich. Chwileczkę… OK, już wiem.

1. Jankes Lwóweckie Ale
2. Piękna Nieznajoma APA
3. Köstritzer Pale Ale
4. Beck’s Pale Ale

Wygrywa jednak Jankes. Tuż za nim, dosłownie o włos,  Piękna Nieznajoma. Na trzecim miejscu plasuje się Köstritzer Pale Ale, a gdzieś daleko za podium pęta się słabe i mało interesujące Beck’s Pale Ale. Dwa-zero dla Polaków, nieźle. Kto by pomyślał…



środa, 16 marca 2016

Były sobie ipy trzy



456. The Butcher Red IPA (Brokreacja) 7%
457. Skarbek Single Hop Citra Pale Ale (Kraftwerk) 5,1%
458. Aborygen (Browar Tenczynek) 5,9%

Ogromne zaległości mamy. Opisywany dziś wieczór z ipami odbył się jeszcze w pierwszej połowie lutego. Zaganiany jestem…

Dzisiaj trzy piwa z trzech różnych odmianach gatunku IPA. Tak się złożyło, że leżały w piwnicy, żadne nie miało bardziej odpowiedniego towarzystwa, a jakoś coraz mniej chce mi się poszukiwać dobrych piw robionych przez polskie browary kraftowe. I dawać im zarobić. Jeszcze niedawno myślałem, że kupując ich piwa w jakimś tam stopniu wspieram ich rozwój, że z każdą kolejną warką będą dzięki temu lepsi, choć o krok zbliżą się do opanowania tej magicznej umiejętności – warzenia dobrego piwa. Okazuje się, że niekoniecznie. Te z nich, które robią przyzwoite piwa, robią je w dalszym ciągu, a te, które ewidentnie nie mają o warzeniu zielonego pojęcia, równie ewidentnie zapuściły korzenie tam, gdzie były dotąd. Tylko krzyczą o swojej wielkości coraz głośniej i ściemniają coraz to nowe rzesze naiwnej młodzieży. I naprawdę coraz mniej chce się sobie głowę nimi zawracać.

W związku z powyższym, dzisiejsze porównanie jest zupełnie „z czapy” – trzy zupełnie różne wariacje stylu IPA, trzy różne wariacje browarnicze. Mamy dziś West Coast Red IPA z Brokreacji, browaru robiącego zwykle – przynajmniej w moim doświadczeniu – piwa przyzwoite, nawet jeśli nie opanowali jeszcze umiaru w stosowaniu amerykańskiego chmielu. Obok staje Skarbek – Single Hop Citra IPA z browaru, który podpadł mi już tyle razy, że tylko fakt dostępności ich piw w lokalnym Tesco usprawiedliwia jego obecność na naszym stole. Przy okazji, Skarbek określa się jako Single Hop, a w składzie podano aż cztery rodzaje chmielu. Nie sądziłem, że w drugim dziesięcioleciu XXI wieku ciągle jeszcze wśród rodaków tak słabo ze znajomością angielskiego. I niech mi nikt nie tłumaczy, że co innego chmielenie na goryczkę, a co innego na aromat. Ten singiel poligamistą jest i basta. Trzecie piwo to Australian IPA z Browaru Tenczynek – browaru regionalnego, który jakoś dotąd niczym wiekopomnym się nie wykazał, ale na plus trzeba mu zapisać, że zachowuje się jak na grzeczny, dobrze wychowany browar przystało. Nie wydziwia z tysiącem różnych stylów – czyli jest szansa, że kiedyś wreszcie opanują te kilka, które warzą – a przede wszystkim, istnieje fizycznie, sam warzy swoje piwa, a przy okazji ponosi wszelkie ryzyka związane z zatrudnieniem pracowników, utrzymaniem budynków, urządzeń, płaci podatek od nieruchomości, itp. Za to – szacun. Nawet jeśli już za nic więcej.

Jeśli wykładnikiem jakości piwa miałaby być piana, to Skarbek przegrało konkurencję już w przedbiegach. Podczas nalewania do szklanki pokryło się mało imponującą, głównie średniopęcherzykową pianą, która dość szybko opadła, uległa poszarpaniu i właściwie niemal całkowicie zanikła. Nieco lepiej wygląda sytuacja na Rzeźniku – tutaj piana wyglądała bardziej naturalnie, była bardziej obfita i mimo redukcji, pozostawiła cienką warstwę na powierzchni piwa, jak i apetyczne ślady na ściankach szklanki. Z tematem piany najlepiej poradził sobie Aborygen, na którym piana była obfita, w dużym stopniu drobnopęcherzykowa, a opadając utworzyła wymyślne esy-floresy na ścianach szklanki. No i pozostała długo na powierzchni piwa.

Jeśli chodzi o barwę, to Skarbek w pełni zasłużyło na miano Pale Ale – ma barwę jasnobursztynową, typową dla tego rodzaju piwa. Aborygen jest nieco ciemniejsze, a Butcher – mimo iż deklaruje się jako Red IPA – ma barwę brązową, jedynie z nieznacznymi rubinowymi przebłyskami. Wszystkie trzy deklarują się na etykietach jako piwa niefiltrowane, ale szczerze mówiąc, jakoś ten brak filtracji nie rzuca się w oczy po nalaniu do szklanek. Wszystkie trzy są raczej klarowne i przejrzyste. Naturalnie, daleko im do klarowności koncernowych lagerów, ale też i o jakimś zauważalnym zmętnieniu też nie ma co mówić.

The Butcher West Coast Red IPA (16 Blg, IBU 75, chmiele Tomahawk, Citra, Simcoe i Amarillo (trzy ostatnie na zimno), niepasteryzowane, niefiltrowane, warzone w Szczyrzyckim Browarze Cystersów „Gryf”) – nad gęstą od aromatycznego bogactwa owocową bazą słodową (owoce egzotyczne – mango, kandyzowana papaja) i karmelową unoszą się żywiczno-grapefruitowe akcenty chmielu. Jakby siedzieć w lesie i grapefruita obierać. Uzupełnia to trochę ziela – kolendra i tymianek. Pachnie obiecująco. Smak jest pełny, bogaty, wyraźnie czuć owocowo-słodową bazę, są tu owoce egzotyczne, obiecane przez aromat, jest trochę akcentów ziołowych, jest wreszcie grapefruit i żywica. Może trochę zbyt intensywne te chmielowe, gorzkie akcenty. Szkoda, bo baza słodowa wygląda na ciekawą, obiecującą. Gorycz z każdym łykiem coraz bardziej zalega w gardle, coraz bardziej przeszkadza. Cóż, widocznie tak chcieli piwowarzy z Brokreacji. A mogli zrobić naprawdę dobre piwo.

Skarbek Single Hop Citra IPA (12 Blg, pasteryzowane, niefiltrowane, chmiele Citra, Ahtanum, Simcoe, Columbus, warzone w Browarach Regionalnych Wąsosz) – w aromacie grapefruit jest zdecydowanie wyraźniejszy, mniej akcentów żywicznych, kolendra i ananas. Aromat jest generalnie lżejszy, mniej obiecujący niż u rzeźnika. Im wyższa temperatura piwa w szklance, tym bardziej wyraźnie karmelowy. Odrobina słodu, nut czystych, zbożowych. Niewiele się tam dzieje, zaskoczenia nie ma. W smaku jest przyjemnie lekkie, choć na pewno nie wodniste. Jest tam słód, jakieś nieśmiałe akcenty owocowe, głównie słodkie cytrusy. I już. Płasko, nudą wieje. A potem znowu nie dzieje się nic. Goryczka nie jest jakoś specjalnie dominująca, i chciałoby się powiedzieć, że harmonijnie komponuje się z resztą akcentów smakowych. Tyle, że tej reszty jest tak bardzo niewiele.

Aborygen Australian IPA (15 Blg, pasteryzowane, niefiltrowane, chmiele Magnum, Galaxy, Topaz) – w aromacie lekko podgniłe pomarańcze i bardzo wyraźny kandyzowany ananas. Pod warstwą akcentów chmielowych da się wyraźnie wyczuć słodową, owocową bazę oraz lekki akcent pszeniczny. W smaku jest płasko, nieciekawie. Jest sobie słód, są jakieś nieśmiałe akcenty owocowe – słodkie pomarańcze, jak nic – ale wisi nad tym wszystkim jakiś totalny chaos chmielowy. Ni to grapefruity, ni to zioła. Określić się tego nie da inaczej, jak jakiś gorzki brud smakowy, organoleptyczny odpowiednik szumów i trzasków w analogowym zapisie dźwięku – nikomu to niepotrzebne, nikt nie wie po co, nikt nie potrafi sobie z tym poradzić, nawet laboratorium Dolby, jak się dobrze temu przyjrzeć.

Siedzimy tu nad tymi piwkami, sączymy, cmokamy, doszukujemy się… I na usta ciśnie się – Boże, co za syf! Było iść do tej piwnicy, było to wyciągać? Przepraszam, może za wyjątkiem Rzeźnika, który przejawia pewne znamiona przyzwoitego piwa, jednak pozostałe dwa to już bluźnierstwo w czystej postaci. Nazywa się piwo, a smakuje jak… coś nader niesmacznego. Jeśli już trzeba sporządzić ranking, to wygląda on następująco:

1. The Butcher
2. –
3. Skarbek
4. Aborygen

I niech ktoś sprzątnie te niedopitki, błagam.


czwartek, 3 marca 2016

Ciemna zadymiona pszenica



454. Bernardyńskie mocne, pszeniczne, dymione, ciemne (Browar w Grodzisku Wlkp.) 6,3%
455. Aecht Schlenkerla Rauchbier Weizen (Brauerei Heller Bamberg) 5,2%

Wpadło nam do piwnicy ciemne pszeniczne, dymione – słynne Schlenkerla, piwo z niemieckiego browaru Heller w Bambergu. Browaru, który dla wielu może być co najwyżej niedoścignionym wzorem, choć pewno mało kto w polskim światku piwowarskim gotów jest do tego się przyznać. Co prawda, Marzen z tego samego browaru, kupione w sklepie w Polsce, nieco odbiega od tego, które dostać można na miejscu, w Niemczech – zawsze w takich wypadkach zastanawiam się czy przypadkiem polscy handlowcy wiedzą w jakich warunkach piwo powinno być przechowywane, transportowane, i czy przypadkiem nie dostajemy produktu pośledniego tylko dlatego, że gdzieś skrzynka stała na słońcu, w wysokiej temperaturze, albo może zdarzyło się jej przymarznąć, gdy przechowywana była w zimie, tuż przy wyjściu ze sklepu. Wyjściu będącym tak naprawdę nieszczelnymi drzwiczkami z pojedynczej blachy falistej. Albo podczas transportu pozostała na pace przez jedną czy dwie mroźne noce. Możliwości jest mnóstwo. Tak czy owak, Aecht Schlenkerla Rauchbier Weizen zestawione u nas zostało z Bernardyńskim ciemnym, piwem z owianego legendą browaru w Grodzisku Wielkopolskim. Legenda naprzeciw legendy, zacnie.

Powiedzieć przy okazji trzeba, że Browar w Grodzisku Wlkp. okrutnie nam ostatnio podpadł. Już była o tym mowa, ale być może warto przypomnieć przy okazji testowania kolejnego piwa z tego browaru. Kiedy smakowaliśmy pierwsze warki Grodziskiego i Bernardyńskiego jasnego, pialiśmy z zachwytu – piwo, jakich mało, doskonały profil, harmonia, jakość. Słowem, cud-miód. Jednak smakowane niedawno odrzuciło nas w obrzydzeniu od szklanek, z których straszyło nas coś obleśnego, co tylko z grubsza przypominało tamto, dobre Grodziskie. Nie chce się wierzyć, że piwowarzy z Grodziska przyłożyli się starannie do pierwszych warek, starannie dobrali najwyższej jakości składniki, tylko po to, by zebrać dobre recenzje na wejściu, a potem dali już sobie na luz. W dziedzinie sensoryki tak wiele można ludziom wmówić, że wielu osobom wystarczy przeczytać dobre recenzje, by uwierzyć, że to, co mają w szklance jest smaczne. No ale jeśli w tę wersję nie uwierzyć, to gdzie jest prawda?

Problemu chyba tutaj teraz nie rozstrzygniemy, więc nie ma co sobie języka strzępić, klawiszy zużywać, ale na pewno nieprędko sięgniemy po kolejne butelki Grodziskiego. I czytającym te słowa radzimy rozwagę. Tymczasem otwieramy i nalewamy dzisiejsze dwa piwa.

Obydwa są barwy ciemnobrązowej, ale Schlenkerla jest o odcień jaśniejsze. Piana na Bernardyńskim – legendarna, jak zwykle. Nalanie piwa do szklanki to nie lada wyzwanie, jak w przypadku wszystkich piw z tego browaru. Piana jest beżowa, drobnopęcherzykowa, niezwykle obfita. Podczas opadania tworzy góry i doliny na swojej powierzchni. W sumie, wygląda to mało apetycznie – ni to krem z eklerów, ni to piana na brudnej rzece. Na Schlenkerli piana jest poprawnie obfita, redukuje się dość szybko, osadza na ściankach szklanki – wszystko jak Pan Bóg przykazał.



Bernardyńskie mocne, pszeniczne, dymione, ciemne (13,6 Blg, niepasteryzowane, niefiltrowane, refermentowane w butelce) – w aromacie ma rodzynki, orzechy oraz smrodek mało czystej rzeczki (Pełcznica na wysokości Starego Książa jest świetnym punktem odniesienia). Poza tym, oczywisty aromat słodu. Guma arabska, skórka chleba. Dym owszem, występuje, ale nie ma go zbyt wiele. Im bardziej piana opada, im bliżej jest nozdrzom do aromatu piwa, tym robi się nieprzyjemniej, tym bardziej aromat dryfuje w stronę jakiegoś ścieku, a w najlepszym razie wspomnianej już, mocno zanieczyszczonej rzeczki. Plus coraz wyraźniejsza kwasowość, jakby przegniłe jabłka. Coraz mniej chce się podnieść szklankę do ust.
W smaku jest stanowczo zbyt lekkie i wodniste, jak na poziom ekstraktu, kwaśne, metaliczne. To przede wszystkim. A poza tym, akcenty pieczonych jabłek, palonego słodu, ogólnej spalenizny, rodzynek, suszonej śliwki, gruszki, dość fajnej goryczki. Właściwie to wszystko to, co po „a poza tym”, jest fajne i sympatyczne. Po co tam wsadzono tę blachę i czemu tyle wody? Nie jest to piwo nadające się wprost do zlewu, ale na pewno nieprędko pobiegnę do sklepu po następną butelkę. Rozczarowanie. Nie jakieś tam straszliwe, życiowe rozczarowanie, ale jednak.

Aecht Schlenkerla Rauchbier Weizen (13,2 Blg, niefiltrowane, refermentowane w butelce) – w aromacie na pierwszym planie wyraźna dymność, wędzonka. Taka, powiedziałbym, krakowska podsuszana. Kiełbasa, znaczy. Banany, wyprawiona skóra, palona pszenica, słód. Po chwili wychodzi niejaka kwaskowość. Zapowiada się nieźle, ale po legendarnej Schlenkerli spodziewałbym się czegoś odrobinę więcej, pełniejszego aromatu, większej harmonii. No i co tam robi ten coraz bardziej rzucający się w nos, mało przyjemny akcent kwaśnio-gnilny? Są tacy w dzisiejszym towarzystwie, którzy twierdzą, że to nutka dojrzałego, zdecydowanie wyzwolonego z wszelkich szczelnych opakowań limburgera (taki ser). I co mi pozostaje, jak tylko im wierzyć? W smaku i tu nie ma zbyt wiele ciała, jednak zdecydowanie nie jest to piwo, które można nazwać wodnistym. Jest tu całe mnóstwo przyjemnego, palonego słodu, pieczonych jabłek, dobrze wysmażonych, domowych powideł śliwkowych. Jest tu ta krakowska podsuszana z aromatu. Jest przyjemnie. Z zachwytu zapiać nie ma jak, ale na pewno kupię kolejną butelkę, jeśli tylko gdzieś się natknę na Aecht Schlenkerla Rauchbier Weizen. Czy to naprawdę musi mieć tak skomplikowaną nazwę?

Jeśli chodzi o ranking, przyznanie lauru zwycięzcy, to „there’s no need for the jury to retire”, żeby zacytować klasyka*. Naradzać się nie musimy. Nawet za bardzo zastanawiać się nie trzeba. Wygrywa Schlenkerla. Potem długo, długo nie ma nic. Totalna pustka. I gdzieś daleko, tak z pół roku świetlnego dalej, jest Bernardyńskie ciemne. I na nic nam się tu nie zda patriotyzm, prawdziwopolskość i prawnie wymagana niechęć do sąsiadów zza Odry. Niemiec bije nas, a my nawet nie wiemy, że to, co boli, to bicie po ryju. Przynajmniej w tym zestawieniu. 




__
* Pink Floyd, The Wall, Trial