czwartek, 31 grudnia 2015

Koźlaki cztery



394. Feldschlößchen Urbock (Feldschlößchen) 7%
395. Landskron Goldbock (Landskron Brau-Manufaktur) 6,3%
396. Gessner Dunkel Bock (Privatbrauerei Gessner) 6,8%
397. Głos Wodza Koźlak (Browar Miejski Gloger) 7%

Ostatni z zaległych, choć już międzyświątecznych wpisów. Zanim nam się rok skończy i statystyki przestaną się zgadzać. Koźlaków popróbowaliśmy kilka dni temu, ale jakoś czasu nie było, by zająć się blogiem.

Krótko przed Świętami wpadła nam w ręce nowa, limitowana edycja piw uwarzonych przez Browar Miejski Gloger, mianowicie Sympatie Glogera. Pierwsza edycja tychże Sympatii poświęcona jest Józefowi Piłsudskiemu, a w jej skład wchodzą cztery piwa – Głos Wodza (koźlak), Bilet do Frisco (American IPA), Belgijski Zaciąg (Belgian Blond Ale) i Karty Na Stół (porter bałtycki). Nigdy nie ukrywaliśmy sympatii do tego browaru, ani zachwytu nad poszczególnymi piwami pochodzącymi z Białegostoku – w naszych rankingach zwykle dość bezlitośnie biły konkurencję. Spróbowaliśmy wszystkich czterech piw piłsudskich, i mimo iż daleko nam do uwielbienia dla większości z reprezentowanych przez nie gatunków (trudno wszak zachwycać się koźlakiem jako gatunkiem, nie potrafię pogodzić się z tym, co zrobiono w ostatnich latach z porteru bałtyckiego, AIPA w wykonaniu większości polskich piwowarów to kompletne nieporozumienie), te cztery glogerowskie po raz kolejny pokazały klasę browaru i jego głównego piwowara. Wszystkie cztery wyróżniają się niemal doskonałą harmonią aromatów i smaków, elegancją, a przede wszystkim umiarem tam, gdzie inni piwowarzy bezlitośnie forsują filozofię „mocnego uderzenia” zarówno w aromacie, jak i w smaku. Dotyczy to przede wszystkim AIPA, ale też porteru i koźlaka. OK, ten ostatni gatunek, uznany przez Wielkich Tego Internetu za gatunek nudny, dość rzadko pojawia się w ofercie browarów rzemieślniczych, więc i okazji do czepiania się nie ma znowu aż tak wiele. Tak czy owak, Gloger znowu nie zawiódł, a to jest ważne. Ważne, że ciągle są browary, piwowarzy, którzy nie biorą udziału w wyścigu o najwyższe IBU, którzy nie pędzą ślepo za trendami tzw. piwnej rewolucji, a jak już uwarzą coś w rewolucyjnym stylu, to czapki z głów. No dobrze, starczy peanów pod adresem Glogera. Dość wazeliny. Teraz zaczną się schody.

W związku z tym, że tak wysoko cenimy wyroby Glogera, oraz że smakowane już raz „Sympatie” zrobiły oczekiwane wrażenie, postanowiliśmy zestawić glogerowego koźlaka, Głos Wodza, z paroma koźlakami przywiezionymi zza zachodniej granicy. Nie będziemy wszak stawiać do zawodów Perły Koźlak, czy jakiegoś, za przeproszeniem, koźlaka z Żywca. Jak już raz w przypadku ciemnego pszenicznego, wystawiamy Glogera na pożarcie Niemcom. Tak więc, Głos Wodza będzie musiał dziś stawić czoła Feldschlößchen Urbock, piwu, które w 2013 zdobyło złoty medal w kategorii Piwo Europejskie w konkursie World Beer Awards. W kolejnej szklance znajdzie się dość wysoko oceniane Gessner Dunkel Bock, a w czwartej – Landskron Goldbock, piwo w stylu Helles Bock, zwane po polsku na kontretykiecie „mocnym piwem dolnej fermentacji” (browar znajduje się w Görlitz, jego produkty kupowane są dość często przez Polaków, stąd część informacji na etykiecie przetłumaczono na język polski).




Piana – na pierwszy rzut oka naturalna, stosunkowo obfita na każdym z piw, najszybciej zanikła na Landskron Goldbock i Feldschlößchen Urbock, pozostawiając jedynie poszarpane resztki na powierzchni piwa. Gessner Dunkel Bock w tej kategorii zachowało się przyzwoicie – piana była i naturalna i obfita i trwała, jednak absolutnym wzorcem dla pozostałych może być Głos Wodza – beżowa, drobnopęcherzykowa piana postanowiła na nim nie zanikać do końca wieczoru.

Barwa – za wyjątkiem Landskron Goldbock, które ma jasnobursztynową barwę lagera, pozostałe trzy mają ciemną, głęboką brązową barwę z rubinowymi przebłyskami.

Feldschlößchen Urbock – poza oczywistymi aromatami zboża, palonego zboża i karmelu, wyczuć się daje nutki chałwy orzechowej. Po chwili ujawniają się akcenty bakaliowe (rodzynki, figi suszone, daktyle), miodu, mielonego maku. Słowem – tradycyjna wigilijna kutia, wszak zboże już tam jest na dzień dobry. Plus jagody ze słoika i świeże zielone jabłka. Bardzo sympatyczny, obiecujący aromat. W bardzo bogatym smaku zboże, akcenty owocowe (brzoskwinie, figi), ciasto drożdżowe, nutki palone, kakaowe. Delikatny kremowy posmak, jakby roztapiającego się na podniebieniu cukierka mlecznego. No i co tu dużo mówić, jest to piwo, które mogłoby mnie przekonać do koźlaków. Pyszna rzecz.

Landskron Goldbock – w bardzo lekkim aromacie melon, młody zielony groszek, trochę niepokojącej blachy. Są też akcenty mączne, jakby przejechać nosem nad stolnicą, na której wyrabia się ciasto na pierogi. Metaliczny akcent dość szybko zanika. I całe szczęście. W zaskakująco pełnym smaku wyraźne akcenty zbożowe, ale też owocowe, orzechowe (prażone orzechy laskowe), biszkoptowe, czekoladowe, pomarańczowe. Przemiła, doskonale dobrana i wyważona goryczka. Doskonale poukładane akcenty smakowe pięknie ewoluujące na podniebieniu każą natychmiast zapomnieć o metalicznym akcencie w aromacie. Bardzo zacne piwo. Być może przydałoby mu się odrobinkę wyższe nasycenie, ale i tak jest więcej niż dobre.

Gessner Dunkel Bock – w aromacie akcenty palonego słodu, karmelu, świeżo przełamanego kaczana kukurydzy. Odrobina kawy rozpuszczalnej. Smak stosunkowo lekki, raczej wytrawny, zbożowo-karmelowy, kawowy z wyraźną goryczką. Dwa minusy to wyraźna alkoholowość plus niewielka złożoność zarówno aromatu, jak i smaku. Niewiele się tu dzieje, a po poprzednich dwóch piwach, po prostu zwyczajnie rozczarowuje.

Głos Wodza Koźlak (16 Blg, IBU 22, niepasteryzowane, filtrowane) – w aromacie, na tle słodowej, palonej i karmelowej bazy, akcenty ziołowe, gorzka czekolada. W smaku jest karmelowo, przyjemnie karmelowo, kakaowo, czekoladowo. Smak jest pięknie ułożony, ugładzony. Piwo jest wręcz aksamitne w smaku, bardzo eleganckie. Goryczka ma charakter goryczy dobrej jakości naturalnej czekolady. Bardzo smaczne, grzeczne piwo, jednak chyba tym razem nie udało mu się wytrzymać niezwykle mocnej konkurencji.

Czas by się wypowiedzieć, ocenić jakoś to dzisiejsze piwkowanie. Pierwsza refleksja jest taka, że dzisiejszy zestaw w perzynę obrócił moje podejście do koźlaków, jako gatunku piwa, którego istnienia jakoś nie potrafiłem dotąd sobie uzasadnić. Napiłem się dzisiaj czterech naprawdę pięknych piw, którym chętnie przyjrzałbym się raz jeszcze i raz jeszcze. I jeszcze. Wszystkim czterem. Cóż, trzeba je ustawić w jakiejś kolejności – które mi smakowało bardziej, które mniej. Długo wahałem się nad pierwszą dwójką – które postawić na szczycie podium, a które ociupinę niżej. Ostatecznie stanęło na Feldschlößchen Urbock, które pobiło wszystkie pozostałe złożonością aromatu i smaku. I harmonią tej złożoności. Na drugim miejscu uplasowało się Landskron Goldbock. O włos. Na trzecim Głos Wodza. Szkoda, że dopiero brąz, ale cóż, najwidoczniej zbyt mocną konkurencję dzisiaj mu dobraliśmy. Nie sądzę jednak, że wygrana z Perłą Koźlak komukolwiek sprawiłaby satysfakcję. Stawkę zamyka Gessner Dunkel Bock, piwo najmniej złożone, najbardziej płaskie, choć w dalszym ciągu zacne, piwoszowi przyjazne. Tak więc, raz jeszcze:

1. Feldschlößchen Urbock
2. Landskron Goldbock
3. Głos Wodza
4. Gessner Dunkel Bock

Najlepsza z żon twierdzi natomiast, że dzisiaj przyznaje dwóm piwom pierwsze miejsce ex aequo – u niej wygrywa równolegle Feldschlößchen Urbock i Landskron Goldbock. Na trzecim miejscu Głos Wodza, a na czwartym Gessner Dunkel Bock. Czyli w gruncie rzeczy, znowu się zgadzamy.


środa, 30 grudnia 2015

Piwne Święta po niemiecku



391. Weihnachts Bier Mönchshof (Kulmbacher) 5,6%
392. Sternquell Weihnachtsbier Festbier (Sternquell-Brauerei GmbH) 5,8%
393. Winterhopfen Festbier (Landskron Brau-Manufaktur) 5,3%

Podczas ostatniej wizyty za zachodnią granicą zgarnąłem z półek trzy piwa ewidentnie nawiązujące – przynajmniej szatą graficzną na etykiecie – do zimy i zbliżających się Świąt Bożego Narodzenia. A kiedy jest lepszy moment na świąteczne piwo, jeśli nie w wigilię Wigilii? Są szkoły, według których w pierwszy bądź drugi dzień Świąt, ale czy naprawdę trzeba czekać aż tak długo? (Wpis pojawia się na blogu z pewnym opóźnieniem; piwo zniszczone zostało 23 grudnia.)

Nie wiemy nic o tych trzech butelkach. Nie wiemy również nic o ich zawartości. Spodziewamy się jednak wiele. Spodziewamy się ciężkiego, bogatego, słodkiego piwa o akcentach cynamonu, bakalii, czekolady, goździków, itp. Spodziewamy się uczty, na którą wszak zasłużyliśmy wkładając nieludzki wysiłek w unikanie prac związanych z przygotowaniami do Świąt. A w każdym razie, ograniczając je do niezbędnego minimum. Wśród wszechobecnej presji – radio, telewizja, reklamy, prasa – jest to naprawdę wysiłek nie lada. Dobre piwo należy się jak psu micha. I tyle.

Zdejmuję ostrożnie kapsle, żeby uszkodzić je jak najmniej – kto wie, może kiedyś dorobię się tablicy korkowej, do której je dumnie przytwierdzę. Przelewam do szklanek. Hmmm… Coś tu nie pasuje. Jakieś te świąteczne piwa jaśniutkie, leciutkie. Na pewno świąteczne? Sprawdzam etykiety – wszystko się zgadza. Jak byk stoi, że świąteczne.

Piana naturalna, drobnopęcherzykowa, obfita – pojawia się na wszystkich trzech piwach. Grzecznie osiada na ściankach szklanek. Tworzy jakże świąteczny lacing (sorry, jeśli nie w Święta, to kiedy mogę używać tak mądrych określeń?). Opada jednak dość szybko (stąd wiem, że lacing), po pewnym, stanowczo zbyt szybkim czasie, zanika niemal zupełnie. Jednak nie samą pianą żyje człowiek, a przynajmniej w Święta. Niesiemy więc te szklanki – pojedynczo, proszę się nie obawiać – do nosów i ust. I tutaj…

Weihnachtsbier Mönchshof pachnie zwykłym lagerem – mnóstwo zboża, odrobina chmielu. I to wszystko. Smak jest pełny, zbożowy, z błąkającymi się po podniebieniu nutkami chmielu. Przyzwoitego, niemieckiego chmielu. Solidny lager, naprawdę przyjemny, grzecznie ułożony, łagodny, pełny doskonale skontrowanej chmielem zbożowej słodyczy, jednak nic ponad to.

Sternquell Weihnachtsbier Festbier – kolejne rozczarowanie, jeśli chodzi o aromat. W szklance jest lager. Lekka nutka palonego słodu gdzieś w tle. W smaku mamy tutaj, poza typowo lagerową, słodową bazą, nieco więcej goryczki. Da się wyczuć minimalny udział tego palonego słodu, co go w aromacie czuć było, jest odrobina akcentów świeżych owoców. Poza tym, znowu bez fajerwerków. Nie żeby piwo było niesmaczne. Bynajmniej. Miało jednak być świątecznie!

Winterhopfen Festbier ma w aromacie nieco żywszych akcentów. Jakby świeże, zielone jabłka. Plus obowiązkowa (i dość ograniczona) paleta aromatów lagera. Odrobina orzechów. W smaku jest raczej lekkie, lagerowe, przyjemnie uzupełnione naprawdę miłym dla podniebienia chmielem, ma delikatne akcenty jabłkowe i biszkoptowe. Bardzo przyjemnie zestawione piwko, choć to znowu tylko lager. Ale naprawdę dobry lager.

Spore rozczarowanie. Spodziewaliśmy się czegoś wyjątkowego, czegoś, co naprawdę będzie się kojarzyło ze Świętami. A dostaliśmy trzy lagery. Bardzo przyzwoite lagery. O, dużo więcej niż przyzwoite. Ale jednak tylko lagery. Gdyby ten wieczór poświęcony był po prostu lagerom, a na stole znalazły się dzisiejsze butelki, pialibyśmy z zachwytu. Uznaliśmy więc, nie ma co się nastawiać, nie ma co śrubować oczekiwań, nie ma co się rozczarowywać. Trzeba po prostu piwo pić.

Wygrywa Winterhopfen Festbier – w kategorii lagerów, mistrzostwo świata. Na drugim miejscu jest Weihnachtsbier Mönchshof, na trzecim Sternquell Weihnachtsbier Festbier. Jednogłośnie. Przecież w Święta nie będziemy się kłócić o durne piwo.


wtorek, 29 grudnia 2015

Cztery razy pszenica



387. Duckstein Weizen Cuvée (Duckstein) 5,7%
388. Franziskaner Weissbier Royal (Spaten-Franziskaner-Bräu) 6%
389. Książęce Złote Pszeniczne (Kompania Piwowarska, Browar Tychy) 4,9%
390. Ciechan Pszeniczne (Browar Ciechan) 4,8%

Niedawna wycieczka za naszą zachodnią granicę spowodowała m.in. dość poważne piwne zasilenie naszej piwnicy. W dwóch ostatnich wpisach mowa była o dwóch przywiezionych z Niemiec piwach, które – jak się okazało – spisują się bardzo dobrze i ewidentnie stanowią świetną alternatywę dla poszukiwań dobrego piwa wśród wyrobów polskich tzw. browarów rzemieślniczych. Jeśli jeszcze wziąć pod uwagę, że nawet po doliczeniu kosztów paliwa piwa te są z reguły mniej więcej o połowę tańsze od naszych wyrobów piwopodobnych spod znaku rewolucji kraftowej, autostrada A4 na odcinku Wrocław-Zgorzelec spisuje się naprawdę świetnie, a zima nie dokucza nam jakimiś przesadnymi śnieżycami, rachunek wydaje się bardzo prosty pod każdym względem.

Dzisiaj postanowiliśmy postawić na stole dwa piwa z Niemiec i dwa z Polski. Żeby jednak zachować pewną konsekwencję i unikać polskiego kraftu, wybraliśmy do konkurencji dwa piwa spoza tego nurtu, którymi jak dotąd nie było dane delektować się naszym podniebieniom. Postawiliśmy na Książęce Pszeniczne i Ciechan Pszeniczne. W przypadku tego pierwszego mamy nadzieję, że być może wreszcie jakieś polskie piwo koncernowe zawalczy skutecznie z konkurencją. Nawet jeśli twórcy reklamy tegoż nie mają zielonego pojęcia jak wygląda pszenica (polecam przyjrzeć się temu żytu w animowanej sekwencji reklamy Książęcego Pszenicznego). W przypadku Ciechana, zupełnie nie wiemy czego się spodziewać, chcemy jednak wierzyć w browary regionalne, które w moim przekonaniu stanowią jedyną sensowną alternatywę dla koncernowej masówki.

Nasi zawodnicy będą mieli dziś raczej trudne zadanie. W szranki z nimi stają bowiem dwa niemieckie piwa pszeniczne, co do których mamy podstawy przypuszczać, że łatwo pola nie oddadzą. Oto Franziskaner Royal, lepsza, bogatsza wersja dostępnego u nas Franziskanera, oraz Duckstein Weizen Cuvée, o którym nie wiemy nic. Poza tym, że za wszelką cenę stara się sprawić jak najlepsze wrażenie – szatą graficzną etykiety, kształtem butelki, banderolką na kapslu, ekspozycją w sklepie, wreszcie ceną.

Jak zwykle przed rozlaniem piwa, próbujemy się czegoś o nich dowiedzieć z etykietek. Doświadczenie pokazuje, że bywa to bardzo ciekawe doświadczenie. Zwykle im więcej zaklęć z wykorzystaniem słów „tradycyjny”, „wyśmienity”, „naturalny” i im podobnym, tym bardziej kiepska zawartość butelki. Im więcej szczegółów technicznych – zawartość ekstraktu, poziom IBU, określenie barwy, czy mnogość słodów i chmielów (szczególnie tych opisywanych z wykorzystaniem malutkiej literki „r” w kółeczku w indeksie górnym) – tym piwo szybciej trafia do zlewu. Długo zanim pojawi się dno szklanki. Osobiście, czasami odnoszę wrażenie, że podawanie tych wszystkich szczegółowych informacji jest jak desperacki krzyk: „Patrzcie jacy jesteśmy fachowi, jak bardzo się znamy na robieniu piwa, jak świetnie kontrolujemy proces! A więc i piwo musi być wyśmienite!” Jak się okazuje, wielu konsumentów się na to nabiera. Choć chyba coraz ich mniej. Niedawno widziałem w Tesco na regaliku z artykułami przecenionymi ze względu na zbliżający się termin przydatności do spożycia… Oberschlesien z browaru Kraftwerk. Jaki to był radosny widok! Radosny, bo daje nadzieję, że tych dających się nabrać jest coraz mniej.

Tak czy owak, Duckstein Weizen Cuvée podaje, że chmielone jest dwoma chmielami aromatycznymi – Saphir i Perle. Ani słowa o zawartości ekstraktu, IBU, pasteryzacji, filtracji i innych takich, w gruncie rzeczy nikomu nie potrzebnych szczegółach. Franziskaner również nie podaje żadnych szczegółów. Książęce przyznaje się na etykiecie do zastosowania dodatku cukru. Ciechan Pszeniczne, zgodnie z deklaracją na etykiecie, warzone jest według „odtworzonej receptury”. Cokolwiek by to nie oznaczało. Cóż, nalejmy je do szklanek, niech skrzyżują miecze i niech wygra lepszy.


Piana nieco bardziej obfita u Niemców. U nich też jest ona barwy beżowej, podczas gdy na polskich piwach jest biała, lub prawie biała (ecru na Książęcym). Inna rzecz, że i samo piwo od Niemców jest wyraźnie ciemniejsze od słomkowej i ciemnosłomkowej barwy Ciechana i Książęcego.

Duckstein Weizen Cuvée – w aromacie klasyk piwa pszenicznego – pszenica, drożdże, banany, goździki, lekka kwaskowość, może trochę więcej ciała niż zwykle. Akcenty ziołowe, trochę orzechów laskowych. W smaku jest pełne, słodkie, karmelowe, owocowe, jednak słodycz jest złamana wyraźną goryczką – są tam bardzo przyjemne akcenty ziołowe. Miłe dla podniebienia, grzeczne piwo.

Franziskaner Weissbier Royal – w aromacie wyrazista pszeniczna baza, plus tradycyjne banany, melony, drożdże. Lekka kwiatowość. Smak ma pełny, bogaty, gładki – akcenty zbożowe, owocowe (morele, banany), lekko kwaskowe, wyraźne drożdże, cieniutka, delikatna – ani za mocna, ani za słaba – nutka goryczki. Bardzo przyjemna wersja dość dobrze znanego klasyka.

Książęce Złote Pszeniczne (12 Blg, pasteryzowane) nie ma aromatu. Książęce śmierdzi. Jest tam, co prawda dość sporo pszenicy, jest parę innych akcentów, ale nie jest to jakiś przyjemnie ułożony aromat piwa pszenicznego, wszystko w sumie wali ścierką do podłogi. Smakuje tak samo. Jakaś podgniła słodycz, jakieś owoce, jak to w Auchan potrafią leżeć miesiącami na półkach, a i tak nikt ich nie kupi. Paskudztwo.

Ciechan Pszeniczne (12,1 Blg, pasteryzowane) znowu ma typowy profil pszeniczny, jednak jest wyraźnie słodsze w aromacie od niemieckich przyjaciół. Smak jednak jest cienki, wodnisty, bardziej kwaskowy niż owocowo-cytrusowo-pszeniczny. Po chwili powiew chmielu – to miłe uczucie (nie smak, nie aromat) pojawiające się na podniebieniu po paru chwilach po przełknięciu. W sumie, jest to jedyna fajna rzecz w tym piwie. Reszta jest mało fajna.

Ranking dzisiejszy wyszedł jakoś tak spontanicznie podczas smakowania poszczególnych piw. Okazało się, że jesteśmy jednomyślni. Ten mecz wygrywają – do zera i to z wynikiem dwucyfrowym po swojej stronie – Niemcy. Wygrywa bezapelacyjnie Franziskaner Royal. Jest to bardzo smaczne, aromatyczne, ciekawe piwo, któremu należy się poczesne miejsce na półce w lodówce. Wyraźny skok jakościowy w stosunku do znanej u nas i dostępnej na polskim rynku podstawowej wersji piwa pszenicznego tej marki. Na drugim miejscu Duckstein Weizen Cuvée. Co do tego też nie ma wątpliwości. Na trzecim Ciechan, a gdzieś w ogonach wlecze się Książęce. I o ile co do tego ostatniego nie ma żadnego zaskoczenia, o tyle Ciechan zawiódł na całej linii.


poniedziałek, 28 grudnia 2015

Piwo i whisky. Whisky i piwo. Piwo, whisky, piwo.



383. Speyside Oak Aged Blonde Ale (Belhaven) 6,5%
384. Innis & Gunn Original Oak Aged Beer (Innis & Gunn) 6,6%
385. Tennent’s Scottish Beer (Wellpark Brewery) 6%
386. Edition No. 1 Whisky Malz (Landskron Brau-Manufaktur) 8%

Piwo, które w ten czy innych sposób otarło się o whisky. Najlepiej, żeby otarło się na tyle, by uzasadnić użycie słowa „whisky” na etykiecie. Marketingowo – marzenie browarników, bo przecież sprzeda się na pniu. Hipstersko – plus dziesięć do fejmu. Najlepiej przy jakiejś dobrej muzie z płyty winylowej. I zdjęcie na Instagram, niech wszyscy widzą, wiedzą, podziwiają. A sensorycznie, za przeproszeniem? Ściema. I niewiele ponad to.

Co można zrobić z piwem przy pomocy beczek po whisky? Można to piwo wlać do rzeczonych beczek, poczekać parę dni, może parę tygodni, a potem zabutelkować i posłać w świat. I dopilnować, by słowo „whisky” na etykiecie rzucało się jak najbardziej  oczy. Pomijając sytuację, w której beczki nie będą tak całkiem suche od wewnątrz, czyli jakaś odrobina whisky ciągle będzie się tam znajdowała – najpierw po to, by beczka się nie rozeschła w transporcie, później po to, by wlane do beczki piwo miało co wypłukać z zakamarków pomiędzy klepkami, ze zwęglonej warstwy drewna (beczki wypala się zwykle od wewnątrz przed napełnieniem whisky, co powoduje powstanie cienkiej warstwy węgla drzewnego). Czyli, w gruncie rzeczy, zabieg taki będzie mniej więcej równoważny wykonaniu swojskiego u-bota, jednak nie za pomocą kieliszka wódki, a paru kropel ulubionej whisky. Najlepiej w wersji cask strength, bo przecież z beczki. Najlepiej z Islay, bo przecież torf. Najlepiej Ardbeg, bo hipsteria ma swoje niezbywalne prawa. Polecam Ardbeg Uigeadail, do kupienia tu i ówdzie, nie tylko w dobrych sklepach z alkoholem – spełnia wszystkie wymienione warunki. A potem jeszcze z butelki można sobie gustowny świecznik zrobić.

Jeśli przyjrzeć się na spokojnie temu, co jeszcze ewentualnie mogłoby wydarzyć się w takiej beczce po whisky napełnionej piwem, to warto pamiętać o paru faktach. Beczki robione są z drewna dębowego, jednego z najtwardszych, najmniej podatnych na penetrację rodzajów drewna znanych ludzkości. W destylarniach whisky szkockiej, świeżo oddestylowany alkohol wlewa się do nich na co najmniej trzy lata, i dopiero wtedy można go nazwać „whisky”. Oznacza to, że ktoś sprytnie wykalkulował, iż dopiero po trzech latach – wskutek interakcji alkoholu z drewnem, choć nie tylko – zajdą w trunku zmiany na tyle istotne, by zmienić jego właściwości do tego stopnia, by uzasadniły one zmianę określenia na etykiecie. Powszechnie przyjętą w Szkocji praktyką jest, by destylat wlewany do beczek zawierał 63,5% alkoholu objętościowo.

No to ja pytam po raz drugi – co takiego może stać się z piwem o mocy zwykle wyraźnie poniżej 10%, wlanym do tych beczek na kilka tygodni, czy nawet miesięcy? Niewiele. Zupełnie pomijam fakt, że zapotrzebowanie na dobrej jakości, aktywne beczki dębowe jest obecnie tak ogromne w Szkocji, że nie ma mowy, by przyzwoita beczka „wyciekła” poza system. Jeśli jakaś partia beczek trafia do browarników, to tylko dlatego, że drewno zostało już tak wypłukane, iż nie nadaje się do niczego sensownego. Poza uzasadnieniem użycia słowa „whisky” na etykiecie piwa. Prościej jednak jest zrobić z nich doniczki do kwiatków, ustawiane przed domami w Szkocji.

Tyle na temat piwa „leżakowanego w beczkach po whisky”.

Poza twardością i skrajnie niską przenikalnością drewna dębowego, problemem jest stosunkowo niewielka powierzchnia styku przechowywanego w beczce trunku z drewnem. Problem ten rozwiązuje system zanurzania w trunku rozdrobnionej dębiny, tzw. płatków (chipsów) dębowych. Najlepiej przytostowanych, żeby jednak ta warstwa węgla drzewnego i tam się znalazła. Wrzucone do leżakowanego trunku powodują zwielokrotnienie powierzchni styku, zwiększają wydajność z metra sześciennego dębiny, a przy tym są wygodne w użytkowaniu. W przypadku whisky szkockiej, prawo zabrania takich praktyk, jednak są one tu i ówdzie stosowane z powodzeniem do „starzenia” chociażby wina. Rzut oka w google i okazuje się, że tylko na polskim rynku jest co najmniej kilku dostawców tego czegoś. I wszystko pięknie, jednak nie wolno zapominać o uwadze wygłoszonej gdzieś parę linijek wyżej – dobre, aktywne beczki po whisky wykorzystywane są niemal w stu procentach do dojrzewania… kolejnych partii whisky. Tej zasady strzeże dość pilnie choćby tylko rachunek ekonomiczny. Dębowe beczki są cholernie drogie. I bardzo potrzebne w Szkocji, gdzie z każdej beczki da się „wyciągnąć” bez porównania większe zyski poprzez leżakowanie w niej whisky, niż w jakimkolwiek browarze, dojrzewając w niej piwo. Tak więc szansa, że oferowane nam płatki dębowe pochodzą ze zmielenia, porąbania czy innego rozdrobnienia dobrych beczek po whisky jest znikoma, jeśli nie zupełnie zerowa.

Trzecią metodą pozwalającą na w pełni uzasadnione użycie słowa „whisky” na etykiecie piwa jest uwzględnienie w zasypie pewnej ilości słodu jęczmiennego „typu whisky”, a najlepiej to udowodnić przez fakt ususzenia tegoż nad dymem torfowym. Smaku torfowego słodu jęczmiennego nie da się pomylić z niczym innym, więc i ewentualne oszustwo łatwo wykryć. Wystarczy rozgryźć parę ziaren. Kwestią dyskusyjną jest czy piwo tak uwarzone ma coś wspólnego z whisky, ale tę dyskusję już sobie darujmy. Jedno jest pewne – ta metoda, jeśli opisana na etykiecie, najbardziej uczciwie opisuje co tak naprawdę się wydarzyło z piwem. Opisywany tu wybieg zastosował – z powodzeniem – m.in. Browar Szpunt podczas warzenia opisywanego przez nas niedawno piwa Night Wolf, określanego mianem „whisky stout”.

Dziś na stole stanęły cztery piwa, które w ten czy inny sposób otarły się o jakąś tam whiskowość. Trzy spośród nich pochodzą ze Szkocji, jedno z Niemiec, a konkretnie z Görlitz, tuż za naszą zachodnią granicą. O ile piwo z Niemiec nie rości sobie żadnych pretensji do jakichkolwiek innych związków z whisky, jak użycie suszonego dymem torfowym słodu, o tyle sytuacja robi się dość ciekawa w przypadku trzech piw ze Szkocji. Oto etykiety i kontretykiety pełne są najbardziej ogólnych, najbardziej pojemnych sformułowań dotyczących dębiny, whisky i dojrzewania piwa znajdującego się w danej butelce. Nigdzie nie ma ani słowa wprost o tym, że piwo dojrzewało w beczkach po whisky, natomiast są różne takie „oak aged”, „hints of oak”, czy „aged with whisky oak”. Nie trzeba nazywać się Sherlock Holmes, żeby wydedukować, że skoro wprost nie ma mowy o leżakowaniu w beczkach po whisky, to z całą pewnością piwo leżakowane w beczkach po whisky nie było. Nawet jeśli na dość przaśnych naklejkach z informacjami po polsku, stoi jak byk, że było. Polski dystrybutor sobie zinterpretował wątpliwości na swoją korzyść. A jak było?

Oto w Belhaven wybrano drogę prostych skojarzeń. Oni do dojrzewania swojego piwa zastosowali dębinę ze Speyside. Ni mniej, ni więcej. Speyside to jeden z regionów produkcji whisky szkockiej, rozciągający się mniej więcej (bardzo mniej więcej) między Inverness a Aberdeen, w dość szeroko pojętej dolinie rzeki Spey. Stąd nazwa regionu. Tutaj zlokalizowane są niektóre z najbardziej znanych na świecie i najbardziej uznanych destylarni whisky szkockiej, w tym Glenfarclas, Glenfiddich, Macallan, Cragganmore, Glen Grant, Mortlach i wiele innych. Wśród smakoszy trunków wszelakich słowo „Speyside” równoznaczne jest z „whisky”, więc już nie trzeba nic więcej na etykiecie pisać. Przeciętny konsument założy, że Speyside Oak z etykiety piwa to właśnie beczki po whisky z regionu Speyside. Tym bardziej, że w świecie whisky bardzo często słowo „oak” (dąb, dębina) jest równoznaczne ze słowem „beczka”. Szczególnie w kontekście starzenia, dojrzewania trunków – „aged”. Gdyby tego było mało, na etykiecie widnieje obrazek butelki whisky! Bardziej dociekliwi być może poszukają informacji dokładniejszych. I może się okazać, że wcale nie beczki, tylko co najwyżej właśnie wspomniane wyżej płatki dębowe. I kto wie, może nawet pochodzą ze Speyside. W Craigellachie znajduje się ogromny zakład bednarski, Speyside Cooperage, na tyłach którego stoją całe piramidy dębowych beczek czekających na ocenę przydatności do dalszej eksploatacji, ewentualną renowację, ponowne wypalenie, itp. Jest tam sporo dębiny, która już na nic nie przyda się lokalnym gorzelnikom. Aż się prosi, by porąbać, podsmażyć i sprzedać browarnikom. Niech tam se piszą co chcą na tych swoich etykietach.

Innis & Gunn, szkocki browar rzemieślniczy z Edynburga, podchodzi do sprawy inaczej. U nich na etykiecie pojawia się słowo „beczka”, ale jakoś tak nieśmiało, bez większego przekonania, znowu roi się od sformułowań wieloznacznych (znowu polski dystrybutor wysmarował informację o leżakowaniu w beczkach po whisky!), i tak do końca nie wiadomo o co chodzi z tym starannym dojrzewaniem przez 77 dni. Gdzie dojrzewane, jak dojrzewane, w czym dojrzewane. Bo znowu – gdyby w beczkach dębowych po whisky, to ta informacja akurat tutaj by się znalazła przede wszystkim. Nikt sam siebie by nie pozbawił takiego marketingu. Strona internetowa browaru informuje przede wszystkim o procesie dojrzewania piwa przez 77 dni przy użyciu płatków dębowych, za pomocą opracowanego przez Innis & Gunn procesu z wykorzystaniem urządzenia zwanego przez nich Oakerator. Piwo przepuszczane jest w nim, a właściwie przekapywane, przez ładunek płatków dębowych. Powoli, bez pośpiechu, przez 77 dni. O beczkach znowu jakoś tak raczej jedynie mimochodem, choć faktycznie, jest tu mowa i o beczkach. Jaki procent piwa leżakuje w beczkach po whisky, jak długo, co ten proces ma na celu – tego się nie dowiemy.

Na koniec Tennent’s Scottish Beer, które znowu o tej dębinie, whisky i dojrzewaniu wypowiada się na etykiecie bardzo enigmatycznie. Po angielsku jest to „beer aged with whisky oak” – a to z całą pewnością nie znaczy dojrzewania w beczkach po whisky. Założyć należy, że znowu w grę wchodzą płatki dębowe z beczek po whisky. Już po przelaniu piwa przez podniebienie, dorzucić by trzeba pewną część słodu jęczmiennego suszonego torfem w zasypie. Ten torf, a właściwie dym torfowy, tu się rzeczywiście czuje.

Warto zwrócić uwagę, że poza Whisky-Maltz z browaru Landskron, wszystkie trzy piwa robione są w Szkocji, ojczyźnie whisky. I jeśli w przypadku żadnej z nich nie zdecydowano się wprost na leżakowanie w beczkach po whisky (a kto jak kto, oni mają do nich najłatwiejszy dostęp), to albo proces taki nie ma sensu, albo nie da się zdobyć odpowiednio dobrych jakościowo beczek, albo biorą górę inne czynniki. Tak na marginesie, o ile mnie pamięć nie myli, niewielki, miniaturowy wręcz browar Islay Ales na wyspie Islay (tam, gdzie robią Ardbeg, Lagavulin, Laphroaig i parę innych whisky) bawił się w napełnianie swoim piwem beczek po whisky z destylarni Bowmore. To mogło mieć jakiś sens, gdyż na tej niezbyt ludnej wyspie (nieco ponad 3 tys. mieszkańców) nietrudno jest dogadać się między sąsiadami co do użyczenia paru dobrych, aktywnych beczek. Jakie były tego efekty, sprawdzę podczas najbliższej wizyty na Islay. I na pewno tutaj o tym wspomnę.

Tymczasem nalewam piwka do szklanek. Naturalna, obfita, drobnopęcherzykowa piana, która pojawiła się we wszystkich szklankach, najszybciej zanikła na powierzchni Belhaven. Jednak jakiegoś szaleństwa z piany nie ma na żadnym z piw. Jeśli chodzi o barwę, to Edition No. 1 jest zdecydowanie najciemniejsze, ciemnobursztynowe. Pozostałe są w tej samej barwie, ale o co najmniej jeden odcień jaśniejsze od Niemca.

Belhaven Speyside Oak Aged Blonde Ale – w aromacie poważna słodowa baza, lekki akcent trufli czekoladowych, rumu. Dość wyraźne świeże jeżyny, akcenty miodu. Przyjemny, lekki aromat. W smaku pełne, przyjemnie słodowe i owocowe (wyraźne gruszki i śliwki). Trochę czekolady, kakao, orzechów. Te śliwki wspomniane wcześniej po chwili ewoluują w stronę śliwek suszonych. Pyszna rzecz. Złożona, wielowarstwowa, a przy tym harmonijnie poukładana.

Innis & Gunn Original Oak Aged Beer (14,77 Blg, pasteryzowane) w aromacie ma znowu przede wszystkim słód, a w nim pluskają się akcenty orzechów, coca-coli, odrobina wanilii, trochę przypalonego drewna, dębiny. I znowu harmonijnie i przyjemnie. W smaku słodowa baza nieco mniej wyraźna, smak jest bardziej wytrawny, więcej akcentów pozasłodowych – trawa cytrynowa, tymianek, konopie indyjskie. Jest tu też wanilia, orzechy włoskie, jest odrobina toffi. Na koniec pojawiają się akcenty dębowe – delikatna cierpkość taninowa. Nieźle wszystko poukładane, choć może nieco mniej harmonijnie niż w przypadku Belhaven.

Tennent’s Scottish Beer ma w aromacie trochę akcentów wędzonych, odrobinę torfu, tosty z chleba pełnoziarnistego, lekkie akcenty ziołowe, palone jesienią liście, trawę. No i bardzo mały przyjemny, niepokojący akcent płynu do mycia okien. Chyba najmniej obiecujący aromat, jak dotąd. W smaku słodowa baza otoczona jest powłoką dymu, wędzonki, wręcz wędlin mięsnych, dobrej, suszonej kiełbasy. Jest tam jakiś niefajny akcent plasteliny, całość robi się z czasem coraz bardziej wytrawna, wychodzą akcenty dębiny, palonej dębiny. Nie wylałbym do zlewu, ale jak dotąd jest to najmniej przyjemne w smaku piwo.

Edition No. 1 Whisky-Malz (21 Blg, niefiltrowane)– naprawdę potężna baza słodowa, ma się wrażenie, że to piwo da się wręcz ugryźć, delikatne akcenty rumu, trochę owoców (truskawki z kompotu). Bogata, słodka marmolada owocowa. Bardzo obiecujący, bogaty, wręcz ciężki aromat. Taki w sam raz na Święta. W smaku jest pełne, niezwykle wyraziste, potężnie słodowe, a słód jest wyraźnie wędzony dymem torfowym. Jest tu całe mnóstwo akcentów owocowych – truskawki, morwa, gęsta marmolada wieloowocowa. Jeśli zamknę oczy, wyraźnie widzę zesłodowany jęczmień, chrupany wielokrotnie w destylarniach whisky w Szkocji. Dokładnie tak to smakuje. Być może brakuje tu jakiejś chmielowej kontry, może jest to piwo wręcz zbyt słodkie, ale mnie jakoś się podoba. Nawet pomimo zbyt wyraźnego alkoholu. Być może ze względu na naprawdę miłe, destylarniane wspomnienia sensoryczne. Być może dlatego, że jest to miłe, rozgrzewające, zimowe piwo. A może dlatego, żem za nie zapłacił 7,99 euro (butelka 0,75).

Mój dzisiejszy ranking:
1. Belhaven
2. Whisky-Malz Edition No. 1
3. Innis & Gunn
4. Tennent’s

Najlepsza ze współdegustatorek przestawiła miejsce drugi z trzecim. Nie ona płaciła za to Whisky-Malz z Görlitz. Pewno dlatego mniej jej smakowało. Pierwsze miejsce Belhaven jest jednak jednogłośne . Podobnie jak ostatnie Tennent’s Scottish Beer.