sobota, 31 grudnia 2016

Owocowe zakwasy



606. Maja (Browar Olimp) 4,9%
607. Malinowy Beret (Browar na Jurze) 3%
608. Różowa Pantera (Browar na Jurze) 5%
609. Fruit Wheat Cieszyński (Browar Zamkowy Cieszyn) 5,5%

Już tyle czasu minęło od letniego sezonu na owoce, tak bardzo doskwierają syntetyczne witaminy  do organizmu wprowadzane, że człowiekowi ckni się do tych krzaków obwieszonych świeżymi malinami, truskawkami, jagodami. A w sklepach jedynie sztucznie pędzone, z dalekich krajów sprowadzane, niesmaczne, drogie… Czas pocieszenia w piwie poszukać. Coby w nowy rok wejść z optymizmem na obliczu wymalowanym. A że człowiek na co dzień skwaszony chodzi, ideałem byłyby owoce na kwaśno w celu uniknięcia szoku witaminowo-fruktozowego. Takich właśnie piw szukaliśmy na półkach zaprzyjaźnionego sklepu Po Robocie. I takie właśnie postawiliśmy przed sobą na stole w przedostatni wieczór tego roku. No bo w Sylwestra to raczej wino i szampan. A właściwie cava. Czyli stoutowo raczej.

Pomysł na szukanie owoców w piwie poparł Browar Zamkowy Cieszyn, który uwarzył niedawno nowego Grand Championa Konkursu Piwowarów Domowych, a mianowicie Fruit Wheat Cieszyński – piwo ze sporą dozą pszenicy w zasypie i toną liofilizowanych truskawek na litr brzeczki. A może te proporcje były jednak trochę inne? Nieważne. Fruit Wheat znalazło się u nas na stole i tyle. AS przygnała je tu nasza ciekawość – ubiegłoroczny Grand Champion dał się lubić, choć reprezentował mało przez nas lubiany gatunek, czemu więc tegoroczny miałby być gorszy? Tym bardziej, że naczytaliśmy się w Internetach (a nawet nasłuchaliśmy) jaki to on słaby, jaki nierewelacyjny, jaki on tylko co najwyżej „OK”. A jeśli brać hopheadzka tak pisze/mówi, to znaczy, że piwo jest albo zupełnie do bani, albo jest całkiem niezłe.

Do towarzystwa dobraliśmy temu czempionowi dwa piwa z Browaru na Jurze – Malinowy Beret i Różową Panterę. Po pierwsze dlatego, że Browar na Jurze awansował ostatnio do grona naszych ulubionych (i chyba nawet przyjdzie niedługo czas, by dać drugą szansę tak bardzo zjechanej przez nas niegdyś Ju-Rajskiej Pomarańczy!), a smakowane niedawno Jurajskie Świąteczne przyprawiło nas o spazmy rozkoszy. A że akurat w ofercie były dwa owocowe piwa stamtąd, trudno o lepszą okazję by się przekonać co oni mają do powiedzenia w tym temacie.

Na koniec do zestawu doszlusowaliśmy Maję z Browaru Olimp, Sour Pale Ale z marakują. Ta marakuja trochę słabo pasuje nam do idei powrotu do letnich, rodzimych owoców, ale co tam, sztuka jest sztuka. Jest kwas, są owoce – mieści się w szerokich ramach konwencji dzisiejszego wieczoru, wszak dodatkowo amerykańskie chmiele owoców tam powinny dorzucić sporo, a że jest kwas i są owoce, to już powinno wystarczyć za kwalifikację do dzisiejszej stawki. No i sporo dobrego o Browarze Olimp słyszeliśmy, a chyba nie było dotąd okazji, by się z nim bliżej zapoznać. Chyba nie było. Chyba…

Podsumowując, mamy dziś na stole (1) Maję, piwo z Browaru Olimp, określające się na etykiecie jako Sour Pale Ale, warzone z dodatkiem marakui, chmielone Citrą, Magnatem, Cascade i Oktawią; (2) Malinowy Beret z Browaru na Jurze, piwo górnej fermentacji, zakwaszone bakteriami fermentacji mlekowej, warzone z udziałem świeżego rabarbaru, z dodatkiem soku z malin, chmielone Marynką, Hallertauer Tradition i Amarillo; (3) Różową Panterę z Browaru na Jurze, z dodatkiem soku z różowych grapefruitów i świeżego rozmarynu, chmielone amerykańskimi Columbus, Citrą, Cascade i Mosaic; oraz (4) Fruit Wheat Cieszyński, piwo górnej fermentacji, z dodatkiem liofilizowanych truskawek, chmielone chmielem Kazbek, zwycięzcę Konkursu Piwowarów Domowych 2016.

Ogromny plus dla Browaru na Jurze za niesranie się z informacjami o zawartości ekstraktu, gatunku piwa, czy poziomie IBU. Zawsze twierdziłem, że to nikomu niepotrzebne. Dobre piwo obroni się samo, kiepskiemu nie pomoże cała litania informacji na etykiecie. Tak trzymać. Oby tylko piwa były dobre, cholera.

Tak czy owak, siadamy do ostatniej – teraz już na pewno – sesji piwnej w tym roku, zdejmujemy kapsle, lejemy w szklanki, lejemy w pysk…

Już podczas nalewania do szklanek widać, że mamy dziś do czynienia z dziwolągami. Malinowy Beret jest… malinowy. W barwie, znaczy. Piana na nim słaba i nietrwała, dość szybko redukuje się do zera. Piana na Różowej Panterze też pożal się Boże. Fruit Wheat też jakieś różowe. Z wyglądu piwo najbardziej przypomina jedynie Maja – żadnych udziwnień, tylko nieco mętne, ciemnosłomkowe piwo.

Maja Sour Pale Ale (12 Blg, IBU 30, pasteryzowane, niefiltrowane, warzone w Browarze Bytów) – na pierwszy rzut nosa, wyraźnie czuć amerykańskie chmielenie, a więc owoce tropikalne, żywica, jest trochę agrestu, są też akcenty grzybów leśnych. I całe mnóstwo farby emulsyjnej. Wśród wspomnianych owoców tropikalnych jest też obiecywana na etykiecie marakuja, ale nie ma jej tu jakoś wyraźnie więcej niż w piwach chmielonych po amerykańsku, a warzonych bez dodatku owoców. Jakaś ściema, panie… Po raz kolejny mamy do czynienia z piwem, o którym trudno powiedzieć cokolwiek na podstawie aromatu. Może być dobrze, może być słabo. Zobaczymy, jak już sobie w gardła wlejemy. A więc wlewamy.
Smak jest trochę za bardzo wodnisty, za lekki. Zero ciała. A doznania smakowe? Człowiek ma wrażenie, że pije farbę emulsyjną z wiaderka. Bo się zapomniał podczas remontu i sięgnął nie po to naczynie. Jest tam odrobina sosnowości, żywicy, odrobina ziołowości. I jest trochę wody, w której moczono suszone grzyby przed wigilijnym kucharzeniem. Ani śladu owoców. Kolejne łyki, kolejne szanse. I kolejne fale farby emulsyjnej wlewanej do gardła. Ktoś przy stole (nie ja, a jest nas dwoje) powiedział, „to zwyczajnie jebie remontem”. Nie, zarzucamy wszelkie próby zrozumienia co artysta chciał przez to piwo powiedzieć. Wylewamy.
Kategoria: DO ZLEWU

Malinowy Beret (pasteryzowane, niefiltrowane) – w aromacie wyraźne maliny, a właściwie syrop malinowy, poza tym nieco mniej wyraźny, ale zdecydowanie obecny rabarbar. Tradycyjna oranżada. Czarna herbata z sokiem malinowym. Echo czarnych jagód. I tyle. Nie pachnie to na pewno jak piwo i właściwie piwa – jak dotąd – nie przypomina.
Smak jest malinowy, bardzo wyraźnie malinowy. I kwaśny. Kwaśny sokiem rabarbarowym głównie. I jakoś tak sympatycznie połączona jest ta malina i ten kwas. Są tam jeszcze jagody i białe porzeczki, również pięknie wkomponowane w całość. Pyszne, bardzo ciekawe piwo. Świetnie skomponowane smaki, które działają jak wehikuł czasu w płynie – pozwalają przenieść się choć na chwilę do smaków dzieciństwa, do wakacji u babci, gdzie się sporządzało sok malinowy, gdzie gryzło się zamoczony w cukrze rabarbar. I zaczynam się bać, że te sentymenty biorą górę nad wrażeniami stricte smakowymi. Tak czy inaczej, piwo doskonałe, tego nie można mu odmówić.
Kategoria: JESZCZE RAZ TO SAMO

Różowa Pantera (pasteryzowane, niefiltrowane) – w aromacie przyjemna, wyrazista sosna, bardzo wyraźny rozmaryn, grapferuit (sok, miąższ, nie skórka), trochę żywicy, w sumie powiew z lasu po selektywnej wycince – bo jest tu i igliwie i żywica. Plus cytryna i pomarańcza. Bardzo wyrazisty, przyjemny aromat.
Smak… Nalałem sobie w gębę, ustawiłem palce nad klawiszami, by pisać… I nie chce mi się. Sięgam po kolejny łyk. Co za piwo… Najpierw atak przebogatej słodyczy owoców egzotycznych, po chwili do głosu dochodzi rozmaryn i rozgania nieco tę słodycz. A już po kolejnej chwili z obydwu flanek atakuje grapefruit ze swoją delikatną goryczką i kwaskowością. I nie ma śladu po tej początkowej słodyczy. Dawno nie miałem w ustach piwa, które by tak doskonale, klasycznie wręcz pokazywało co można zrobić na podniebieniu odpowiednio ustawiając smakowych żołnierzy, gdzie w ustach dzieje się ewolucja trwająca dobrych kilkanaście sekund. A może dłużej. A potem zostaje już tylko posmak słodkiego grapefruita i odrobina ziołowości. Coś pięknego! Padł dzisiaj przy stole zarezerwowany dla zjawisk nadprzyrodzonych okrzyk „O k**wa, jakie piwo!” I to nie z ust faceta, jeśli to może o czymś świadczyć.
Kategoria: CUD, MIÓD, MALINA

Fruit Wheat Cieszyński (12,5 Blg, pasteryzowane, niefiltrowane) – w aromacie wyraźnie czuje się tu truskawki, i to fajnie się je czuje. Nie jest to aromat syntetyczny, bardziej jak truskawki z kompotu, z lekkim poziomkowym zacięciem. Poza tym, odrobina kolendry, nieco pszenicy, nutka sernika na zimno, odrobina drożdży. Czyli w sumie żadnego zaskoczenia. Całość przyjemnie lekka i zgrabnie skomponowana.
Smak lekki, wyraźnie truskawkowy, wyraźnie kwaskowy. Truskawki w smaku również wpadają w lekki odcień poziomkowy. Odrobina melona i niedojrzałych bananów. Może troszeczkę za bardzo wysycone, ale pije się je przyjemnie. Niewielką różnorodność, rozpiętość, jeśli chodzi o akcenty smakowe nadrabia szlachetną elegancją, wyrazistością. Szkoda, że smakowane w zimie, bo to piwo zdecydowanie nie na tę porę roku. Aż się prosi na letnie upały, wówczas robiłoby naprawdę dobrze. Tak czy owak, świetne piwo, choć zdecydowanie nie zachwyci zwolenników mocnego uderzenia w kubki smakowe.
Kategoria: JESZCZE RAZ TO SAMO

Czas by to podsumować, ustawić w jakiejś kolejności zachwytu – bo tak na to dzisiaj trzeba patrzeć. Podchodziliśmy do dzisiejszych piwek z dużą dozą sceptycyzmu. Teraz (tekst ten powstaje na żywo, jak w zdecydowanej większości przypadków) odbywa się dość ożywiona dyskusja na temat dzisiejszego rankingu. Co do pierwszego miejsca nie ma najmniejszych wątpliwości. Nie ma wątpliwości które piwo dzisiaj przegrywa z kretesem. Problemem okazuje się miejsce drugie i trzecie. Piękniejsza połowa naszego duetu rozpływa się w zachwytach nad Malinowym Beretem, ja z kolei uważam, że drugie miejsce należy się Fruit Wheat z Cieszyna. Ostatecznie nam tutaj o piwo chodzi, a Fruit Wheat jest zdecydowanie bliżej tego zjawiska. Jest bardziej złożone, bardziej szlachetne i eleganckie. Przyjdzie nam podpisać protokół rozbieżności.

Mój ranking wygląda dziś tak:

1. Różowa Pantera
2. Fruit Wheat
3. Malinowy Beret
4. Maja

Niewiasta jednak na drugim miejscu stawia Malinowy Beret, spychając Grand Championa na pozycję trzecią. Niech więc tak będzie. U niej niech tak będzie.

Składaliśmy już noworoczne życzenia przy okazji poprzedniego wpisu, prawda? Składamy je raz jeszcze. Niech się nam w tym Nowym 2017 Roku piwkuje jak najmilej! A i inne radości niech z drogi nam wszystkim nie schodzą. Do siego!


Wszystkie smakowane dzisiaj piwa kupione zostały w sklepie Po Robocie, ul. Westerplatte 9, Świdnica.

piątek, 30 grudnia 2016

Święta niejedno mają imię



603. Saint No More (AleBrowar) 6%
604. Świąteczny Śliwkowy Stout (Browar Roch) 5%
605. Choco Boss (Doctor Brew) 6,2%

Zgodnie z zapowiedzią, na stół trafiły wreszcie pozostałe piwka okołoświąteczne, które takim czy innym trafem znalazły się w naszej piwniczce. No i całe szczęście – zdążyliśmy przed końcem roku, nie będzie zaległości. Zaszła pewna zmiana w stosunku do zawartości zdjęcia z poprzedniego wpisu. Zniknęło pewne domowe piwko, które wysuszone zostanie jakoś tak bardziej prywatnie, jak na domowe piwko przystało, bez rozgłosu. Jego miejsce zajął Świąteczny Śliwkowy Stout z Browaru Roch, na który natknąłem się podczas przedświątecznych peregrynacji po sklepach różnej maści. A poza tym, Saint No More, świąteczny kokosowy porter z AleBrowaru i Choco Boss z Doctor Brew, również uwarzone z okazji Świąt, zimy i końca roku. Albo jakoś tak.

Jak łatwo odgadnąć czytając etykietę, Saint No More uwarzono z dodatkiem kokosa. Świąteczny Śliwkowy Stout na kontretykiecie (będącej jedyną etykietą) przyznaje się tylko do dodatku w postaci płatków jęczmiennych. Z kolei Choco Boss zawiera dodatek kakao, curacao i skórki słodkiej pomarańczy.

Wszystkie trzy nieprzejrzyście czarne, lub brązowo-czarne. Piana najjaśniejsza, a jednocześnie najmniej imponująca na Choco Boss. Pozostałe dwa piwa spieniły się poprawnie, ciemnobeżowo i trwale. Mimo usilnych starań i ostrożnego obchodzenia się, w Choco Boss pływa całe stado nieprzyjemnie wyglądających farfocli. Takie „statki”, jak w bidonie dwulatka podczas zapijania obiadu.

Saint No More Kokosowy Porter (16 Blg, IBU 40, niepasteryzowane i niefiltrowane, warzone w Browarze Gościszewo) – w aromacie czekolada, kawa, ananas, odrobina palonego słodu, suszony banan. Dość trudno doszukać się klasycznego aromatu kokosa – pojawia się, owszem, ale dość blado nieśmiało. Piwo pachnie właściwie jak klasyczny porter.
Smak jest pełny i przyjemny, a w nim sporo karmelu, lukrecji, palonego słodu, kawy, gorzkiej czekolady. Jest wreszcie kokos, i to w bardzo przyjemnej postaci. Goryczka ma charakter kawowo-czekoladowy, jest dobrze wyważona i zna swoje miejsce. Bardzo przyjemne piwo, i to chyba głównie za sprawą tych kokosowych nutek, które pojawiają się w nim bardzo nieśmiało, niejako niechcący, nie pchają się na pierwszy plan, a tylko delikatnie wypełniają wolne przestrzenie smakowe. Bardzo sprytnie pomyślane, pięknie wykonane. Aż szklanka sama do ust wędruje.
Kategoria: JESZCZE RAZ TO SAMO


Świąteczny Śliwkowy Stout (15,7 Blg, niepasteryzowane, niefiltrowane) – w aromacie suszona śliwka, wędzony słód, kompot z suszu owocowego, odrobina coli, siano. Z czasem pachnie coraz bardziej stajnią, skórzanym siodłem, uprzężą i całą resztą rumaka. I żeby wszystko było jasne – jest to bardzo przyjemny, ciepły aromat. Rumak i cała reszta uprzęży i obejścia jest czysta i zadbana. Gdzieś niedaleko ktoś niedawno wygasił wędzarnię.
Smak jest tylko odrobinę mniej pełny niż w Saint No More, ale wypełniony jest doskonałą treścią – wędzonka, suszona śliwka, susz owocowy, kakao, czekolada, kawa z mlekiem, słonecznik prażony. W odpowiednim momencie pojawia się delikatna goryczka, coś jak skórki świeżych węgierek. Wszystko cudownie wręcz poukładane i wyważone. Coś pięknego. No, tak to ja mogę świętować!
Kategoria: CUD, MIÓD, MALINA


Choco Boss (16 Blg, IBU 45, niepasteryzowane, niefiltrowane, warzone w Browarze Bartek) – aromat rozczarowuje od pierwszego niucha. Nie ma tutaj nic, co uzasadniałoby którykolwiek z członów nazwy – ani to choco, a już na pewno nie boss. Pachnie sztucznie, mętnie, niewyraźnie. Doszukać się można nieco akcentów pomarańczy, ale głównie w postaci sztucznego aromatu pomarańczowego, jak w cukierkach skittles, jest odrobina palonego słodu, na upartego jest echo czekolady, ale akurat ta nutka bardziej przypomina znane z dawnych dziejów wyroby czekoladopodobne niż dobrej jakości czekoladę. Po chwili pojawia się marcepan i amaretto. Wszystko to jednak ciągle występuje na jakimś słabym, niemiłym, plastikowym tle. Przedziwny, mało atrakcyjny, niezbyt zachęcający aromat, jak by się nie wwąchiwać, jak by się nie starać.
Smak jest wodnisty, słodki, lurowaty. Wysycenie prawie żadne, więc smak piwa niebezpiecznie dryfuje w stronę jakiejś słabej jakości coli o lekko piernikowym smaku. Jakieś akcenty podgniłych jabłek, na które wylała się kawa rozpuszczalna. I nieprzyjemna, tania gorycz, cholera wie skąd. Totalnie niepoukładane, słabe piwo. Choć użycie słowa piwo jest tu mocno przesadzone.
Kategoria: DO ZLEWU

Nie ma potrzeby jakoś specjalnie układać ranking – wszystko jest oczywiste na pierwszy rzut oka. Cieszy dobra forma Rocha. Kilka razy już sobie przez gardło przelewaliśmy piwa z tego lokalnego, jak by nie było, browaru. I nie zawsze pialiśmy z zachwytu. Tym razem jednak trafiony-zatopiony. Piwko warte grzechu. Stanowczo warte. Grzechu ciężkiego wręcz. Świetny kokosowiec z AleBrowar. Tym bardziej, że ponoć nie tak łatwo uwarzyć cokolwiek sensownego używając do tego kokosa. Tak mówią ci, co wiedzą, co próbowali. Wierzymy im na słowo i tym bardziej chwalimy wysuszony dziś kokosowy porter. Doctor Brew? Nie tym razem. Tym razem przemilczmy.

Dla formalności, dzisiejszy ranking:

1. Świąteczny Śliwkowy Stout z Browaru Roch
2. Saint No More kokosowy porter z AleBrowar
3. Choco Boss z Doctor Brew

Wszystkim życzymy piwnych miódów-cudów-malin w Nowym Roku. Do siego!


Dwa z trzech dzisiejszych piw kupione w Po Robocie, ul. Westerplatte 9, Świdnica.

czwartek, 29 grudnia 2016

Świątecznie (i to nie jest nasze ostatnie słowo!)



600. Jurajskie Świąteczne (Browar na Jurze) 5,6%
601. Miedzianka Świąteczne (Browar Miedzianka) 5,5%
602. Kormoran Świąteczne (Browar Kormoran) 6,1%

Na początek wyjaśnienie – na zdjęciu jest sześć butelek, a na stole znalazły się tylko trzy. Te sześć to był pierwotny plan, który najpewniej skończyłby się uwaleniem okołoświątecznym i bólem głowy na drugi dzień, więc plan uległ dobrej zmianie już po wykonaniu zdjęć, na ćwierć sekundy przed uruchomieniem otwieracza do butelek. Postanowiliśmy jednak ograniczyć się tylko i wyłącznie do typowo świątecznych piw – ciemnych z przyprawami – a pozostałe piwowarskie wynalazki uwarzone przy okazji Świąt odstawić na później. I dobrze się stało, bo do odłożonej trójki dołączyło jeszcze jedno i wkrótce usiądziemy do zestawu „Święta niejedno mają imię”. Troska o skutki dnia poprzedniego była tym bardziej uzasadniona, że opisywany wieczór miał miejsce jeszcze przed Świętami, a w tym okresie każdy skrawek trzeźwej świadomości niezbędny jest do bezbolesnego wykonania wszystkich przygotowań – przecież nie można narazić palców ręki trzymającej żywego karpia na uderzenie młotkiem podczas uśmiercania trzymanego. Wszak tradycji stać się musi zadość i basta!

Tymczasem na stole trzy piwka, po których obiecujemy sobie nieco. Co prawda, Jurajskie Świąteczne już występowało u nas na stole rok temu i wielkiego wrażenia nie zrobiło, ale mamy tu obok niego przecież piwa z Kormorana i Miedzianki, więc nie może być źle. A kto wie, może i w Browarze na Jurze ulepszyli nieco ubiegłoroczną recepturę? Sprawdźmy czem prędzej, jak śpiewają po kościołach słuchu nie mający.

Wszystkie trzy piwa są czarne, nieprzejrzyste. Piana najsłabsza pojawiła się na Miedziance, praktycznie po chwili zredukowała się do zera. Najlepiej wyglądało to na Kormoranie – beżowa, obfita i trwała piana, utrzymała się przez większość wieczoru. Jurajskie też dało radę w tej kategorii.

Miedzianka Świąteczne (13,4 Blg) – w aromacie pomarańcze, goździki, rodzynki, cynamon, wanilia, pod spodem przez chwilę czaił się jakiś zgniłek, ale dość szybko się ulotnił, pozostawiając aromaty czekolady, piernika i lekko palonego słodu. Poza wszystkimi innymi, wymienionymi na początku aromatami. Przyjemny, zachęcający aromat. Dość przewidywalny, jak na świąteczne piwo, ale to wcale nie musi być zarzut. Po paru chwilach, po lekkim ogrzaniu pojawia się akcent coli i ananasa.
Smak… rozczarowuje. Zdecydowanie brakuje mu ciała, a do tego jest cierpkie, kwaskowate. Sprawia wrażenie niedosłodzonego kompotu z suszu owocowego. Jest tu suszona śliwka, suszone jabłko, gałka muszkatołowa, ziele angielskie, imbir, pieprz. Kwaskowatość zaczyna dokuczać, przeszkadzać już po drugim łyku. Szkoda, bo aromat obiecywał. Pijemy je jeszcze raz, już po zachwytach nad pozostałą dwójką – i dalej jest niefajnie. Piwo nie jest bardzo złe, akurat trafiło na mocną konkurencję, ale coś w nim jest nie tak – za mało ciała, za dużo wody, no i na koniec, w finiszu kwaśne winogrona i jakiś bardzo niefajny ziołowy akcent goryczkowy.
Kategoria: JAKOŚ JE ZMĘCZĘ

Jurajskie Świąteczne (16,5 Blg, uwarzone z dodatkiem chili, kakao i miodu gryczanego) – w aromacie absolutna kakaowa słodycz - ciasto typu „murzynek”, polewa czekoladowa na cieście, wafelki kakaowe, kogel-mogel z kakao, tłusty, oleisty makowiec, odrobina chili. Przepyszny aromat, obiecujący wiele po smaku.
Smak jest przyjemnie pełny, słodki, kakaowo-czekoladowy. Słodycz ta jednak natychmiast skontrowana jest korzennością, po czym pojawia się bardzo wyrazista pikantność chilli. Ta jednak nie dominuje i nie zalega, tylko pojawia się na moment, by zgasić zbytnią słodycz i wygasa. Są tu też akcenty orzechów włoskich, jest kogel-mogel. Po paru chwilach wychodzi też słód, zbożowość. Bardzo fajne piwko, rewelacja w tej świątecznej koncepcji. No i zdecydowanie tak – na Jurze pokombinowali coś z recepturą w stosunku do ubiegłorocznego piwa. I dobrze, że pokombinowali.
Kategoria: JESZCZE RAZ TO SAMO (na granicy miódu-cudu i maliny, jak twierdzi najlepsza ze znanych mi piwoszek, siedząca tuż obok)

Kormoran Świąteczne (16,5 Blg) – w porównaniu do dzisiejszych konkurentów, pachnie bardzo wytrawnie. Jest tam sporo pieczonych jabłek z cynamonem, pojawiają się przyprawy korzenne, imbir, ziele angielskie. Aromat intrygujący, zdecydowanie nie tak „ciepluchowaty”, jak u poprzedników.
Smak… Tutaj znajdujemy rozbieżności w ocenie. Moim zdaniem, jest rewelacyjnie. Jest to smak tradycyjnego, delikatnie słodkiego piernika, polanego delikatną warstwą białego lukru. Jest korzennie, jest akcent coli, jest akcent suszonej żurawiny, jest kumkwatowa słodyczo-goryczka, jest fajnie. Współdegustatorka jest mniej entuzjastyczna wobec tego, co atakuje jej podniebienie. Nie będę się przecież kłócił. Komputer, na którym spisywane są te wrażenia, stoi ekranem do mnie, więc to ja rozdaję tu karty. Po jakiejś chwili, gdy piwo zdążyło podskoczyć o ten celsjusz lub dwa, pojawiają się delikatne akcenty ogórków konserwowych, ale i one – o dziwo – świetnie współgrają z całą resztą.
Kategoria: JESZCZE RAZ TO SAMO

No i poległa taką sympatią przez nas darzona Miedzianka! O ile moglibyśmy się kłócić o to, które piwo dzisiaj wygrywa, i pewno będziemy (piszę to zanim ustaliliśmy dzisiejszy ranking), o tyle wiadomo na pewno – nie będziemy kłócić się o miejsce Miedzianki. A szkoda, bo to browar, który nie zawodzi, do którego mamy spory sentyment. Zresztą, kto był w Rudawach Janowickich i odwiedził Miedziankę, z pewnością ma podobny do nich stosunek. Przepiękne góry, klimat nie do podrobienia. I takie jakieś gorące prądy, pozytywna energia bijąca z ludzi w Miedziance. Byłem tam kilka razy, nigdy się nie zawiodłem. Tym bardziej szkoda, że dzisiaj nie poszło. A co do pierwszego i drugiego miejsca, - korzystając z tego, że nikt nie widzi co tu piszę – przyznam się, że i ja mam z tym kłopot. Choć w realu, poza komputerem, będę się spierał w zaparte. I Kormoran i Jura zaproponowały naprawdę świetne świąteczniaki. Zupełnie inne w charakterze, stąd być może rozbieżność opinii, ale obydwa rewelacyjne.

Posmakowali, pocmokali, pomlaskali, czas ustalić dzisiejszy ranking. W tajemnicy powiem tylko, że najlepsza z żon w tzw. międzyczasie, kiedy ja tu klepałem w klawisze, esemesowała do Jarka z Po Robocie, żeby jej odłożył kilka butelek Jurajskiego Świątecznego. Niestety, nie ma, skończyło się. Co i ja ze smutkiem odnotowuję, bo… dzisiejszy ranking jest jednogłośny…

Ta-da!...

1. Jurajskie Świąteczne
2. Kormoran Świąteczne
3. Miedzianka Świąteczne

I konflikt w rodzinie zażegnany. Jeszcze tylko o 500+ musimy się postarać. Przynajmniej na piwo będzie.

Aha, z tym karpiem tam na początku to tylko taki niewybredny żart – nie kupujemy żywego karpia, nie znęcamy się nad żywymi stworzeniami. A w tym roku to nawet karpia w ogóle nie było u nas na stole wigilijnym. Karpia, kupionego w prawdziwym sklepie rybnym, zjedliśmy kilka dni przed Świętami. I nie będziemy się z tego tłumaczyć. Taka innowacja.

A ktoś zauważył, że w siódmą setkę wkroczyliśmy niniejszym?


czwartek, 22 grudnia 2016

Assorted Pale Ale



596. Pacific Pale Ale (Browar Artezan) 5%
597. Pop Up Pale Ale (Inne Beczki) 4,5%
598. Smoke (Browar Nepomucen) 4,8%
599. Cascadian Dark Ale (piwo domowe) ???

Po niedawnych przygodach z APA zachciało mi się piwa górnej fermentacji, ale, lecz bez amerykańskiego zacięcia chmielowego. Pomyślałem sobie, że dobrze byłoby znaleźć jakieś ale, które nie będzie epatować cytrusami i żywicami do zagłuszania podniebienia, a raczej takie, które da się nacieszyć efektami zestawienia zasypu, doboru słodów, w którym słodycz będzie jedynie skontrowana goryczką. Najchętniej w bardziej tradycyjnym, europejskim wydaniu. Przeleciałem więc półki Po Robocie w poszukiwaniu piwa, na którego etykiecie będzie napisane Pale Ale, lecz ani słowa o Ameryce. A że spieszyło mi się, ułożył mi się zestaw niekoniecznie taki, jakiego szukałem. Cóż, trzeba będzie wypić to piwo, którego nam nawarzyli.

Najpierw w ręce wpadło mi Pacific Pale Ale z Browaru Artezan. No i chyba na dzień dobry oblałem z geografii, o wiedzy na temat piwa nie wspominając. Pacific, człowieku, Pacific! A jak o geografii świata nic nie wiesz, to noś ze sobą do sklepu okulary do czytania. I sprawdź skład, przynajmniej w sekcji „chmiel”. A że Artezan już jakoś tam kiedyś rozkosznie podniebienie popieścił, nie było głowy, żeby się zastanawiać. Potem trafiłem na Pop Up Pale Ale z Innych Beczek. Tutaj też trzeba było czytać drobnym druczkiem. W sekcji skład. No trudno, przynajmniej etykietki mają ładne, więc niech już będzie. Następnym piwem było Smoke z Browaru Nepomucen. Tutaj już było wiadomo, że cokolwiek by się nie działo, zestaw będzie mało jednorodny. Wszak Smoke to piwo wędzone. Na dodatek, wędzone drewnem gruszy, co obiecuje wiele. No i z Nepomucena, a to już u nas zaczyna robić za rekomendację. Niech więc dołączy do zestawu. Na koniec, do torby włożono mi (dzięki wielkie Po Robocie) piwo bez etykiety, bez opisu, z wymalowanymi mazakiem na kapslu literkami CPA, co niby miało znaczyć Cascadian Pale Ale. Piwo uwarzone przez pewien zaprzyjaźniony browar domowy. Zaprzyjaźniony z Po Robocie. Browar jest ciągle w budowie, a właściwie brnie właśnie przez biurokrację. Mamy nadzieję, że wkrótce objawi się jakoś szerzej. Jak się później okazało, tam na tym kapslu stało jednak CDA, czyli Cascadian Dark Ale, co już zupełnie zaburzyło koncepcję tego wieczoru. Nie dość, że piwa mamy jednak chmielone po amerykańsku, to jeszcze nie wszystkie są tak całkiem jasne. Jasne jednak jest, że ich nie wylejemy dopóki się ewentualnie nie przekonamy, że na to właśnie zasługują. Mamy nadzieję, że nie. Aha, o tym CDA nie wiemy zupełnie nic, nie ma żadnej etykiety. Do chwili zdjęcia kapsla, nie wiedzieliśmy nawet, że jest ciemne. Ot, taka ciekawostka-niespodzianka.

Tak więc, miały być piwa górnej fermentacji, pozbawione nowofalowych, amerykańskich wpływów chmielowych, a wyszło niemal jak zawsze. Jak się później okazało (piszę to już po spróbowaniu wszystkich dzisiejszych zawodników), dobrze się stało, bo odkryliśmy piwko zjawiskowe. A co najmniej zasługujące na uwagę, nawet jeśli nie lubi się tego wszystkich tych wszechobecnych kraftowych niedociągnięć warsztatowych. Pojawiło się piwo, po które chętnie ustawię się w kolejce, jeśli będzie taka konieczność.

Otwieramy i lejemy. Najładniejsza, najtrwalsza i najbardziej oblepiająca ścianki szklanki piana pojawiła się na Pacific. Wzorcowa, można powiedzieć. Niewiele mniej przykładna piana pokryła powierzchnię Smoke. Ta na Pop Up Ale zredukowała się dość szybko do poszarpanej, cienkiej warstwy. Piana na tajemniczym Cascadian Dark Ale natomiast okazała się wręcz dziełem sztuki – równiutka, gęsta, trwała, w apetycznym beżowym kolorze. Przypominała nieco pianę na porządnym stoucie. Wygląda to zachęcająco.

Pacific Pale Ale (12,5 Blg, IBU 40, pasteryzowane, niefiltrowane) – co za rozkoszny aromat! Przede wszystkim ananasy, a tuż obok cytrusy, a wśród nich słodkie, soczyste mandarynki, kumkwaty, słodkie grapefruity. Do tego sporo wonnej, bardzo przyjemnej żywicy, oraz intensywna marakuja. Wata cukrowa. Jest tam również odrobina słodowości, ale tropikalno-żywiczna warstwa jest dowodem na to, że decydując się na nowofalowe chmielenie wcale nie trzeba spieprzyć piwa. Przynajmniej jeśli chodzi o aromat. Doskonałe wręcz – jak dotąd.
Smak jest przerozkoszny. Przypomina mi dostępne czasem w sklepach soki będące multiwitaminową mieszanką soków z owoców tropikalnych. Jest tu owoc smoczy, jest bardzo wyraźne mango, jest papaja, są kumkwaty, słodkie mandarynki, bardzo dojrzały ananas. W tle jest bardzo grzeczna zbożowość. I jak już człowiek zacznie się zastanawiać czy nie za bardzo to słodkie, nie za mdłe – wtedy pojawia się goryczka. Jedna z przyjemniejszych goryczek, z jakimi miałem w życiu do czynienia. Cytrusowa w charakterze, jednak nie chamsko grapefruitowo-albedowa, a raczej taka z połączenia żywicy z kumkwatem. Rewelacyjna rzecz, jak pragnę zdrowia! A jeśli już kiedyś na tym blogu byłeś, to wiesz jak bardzo nie znoszę nowofalowego psucia piwa w wykonaniu polskiego kraftu. Tutaj mamy do czynienia z majstersztykiem najwyższej próby.
Kategoria: CUD, MIÓD, MALINA

Pop Up Pale Ale Oatmeal Pale Ale (12 Blg, pasteryzowane, niefiltrowane) – w aromacie bardzo wyraźne amerykańskie chmiele – sporo tu cytrusów (pomarańcze, grapefruity, limonki), niemało owoców egzotycznych (marakuja, papaja), nieco akcentów kwiatowych i odrobina słodu. W aromacie do głosu dochodzą również płatki owsiane. Mimo zastosowania amerykańskiego chmielenia, aromat jest harmonijny, nieprzesadzony, przyjemny.
Smak rozczarowuje. Jest wodnisty i płaski. Akcenty owocowe, odrobina zboża, trochę owsianki. Goryczka nie pojawia się od razu, nie jest zbyt intensywna, ale jest tego najgorszego sortu – namolna, tępa, obleśna. Ciężko będzie skończyć tę szklankę.
Kategoria: JAKOŚ JE ZMĘCZĘ

Smoke Smoked Pale Ale (12,7 Blg, IBU 11, pasteryzowane, niefiltrowane, wędzone drewnem gruszy) – w aromacie przede wszystkim wędzonka – jakbym wszedł do wędzarni, dawno temu, przed Świętami. Wędzone szynki, boczki, kiełbasy. Czuje się też, że ta wędzonka to wyraźnie na drewnie owocowym. Pewno w ciemno nie obstawiłbym koniecznie akurat gruszy, ale na pewno drewno owocowe. Poza tym, mnóstwo przerozkosznej słodowości, tony zboża. Ciężkie, dojrzałe owoce – pewno nawet gruszki, ale też jakby lekko przysuszone. Poza tym, jabłka, śliwki węgierki, echo czarnego bzu. Aromat bardzo stonowany, ale niezwykle miły dla nosa. Prosi się, żeby spróbować.
Smak zaskakująco pełny, przyjemny. Akcenty wędzonki trzymają się nieźle również w smaku. Dochodzi do nich bardzo smaczny, łagodny wędzony ser (nie oscypek), jest tam gorzka czekolada, są delikatne akcenty owocowe (suszone śliwki kalifornijskie), jest świeże siano. Goryczka jest wyraźna, ale świetnie wyważona – kontruje, punktuje, ale nie zalega, nie przeszkadza. Bardzo smaczne piwo.
Kategoria: JESZCZE RAZ TO SAMO

Cascadian Dark Ale (???) – ciemne, palone słody, a więc akcenty gorzkiej czekolady, kawy, przełamane są tu całkiem przyjemnym zestawem cytrusowo-żywicznym. Czarne żelki, nawet w stronę lukrecji. Fajnie ułożony, zachęcający aromat.
Smak przyjemnie pełny, z mnóstwem akcentów palonych, zbożowych, kakaowych, czekoladowych, kawowych. Gdyby nie równolegle tupiące po podniebieniu, choć raczej nieśmiałe, akcenty cytrusowo-żywiczne. Goryczka, która pojawia się dość niedługo, robi jednak krecią robotę całej kompozycji smakowej. Jest jakoś kiepsko skomponowana z całą resztą i po chwili zaczyna zalegać na podniebieniu. Z każdym łykiem coraz mniej sympatycznie.
Kategoria: JAKOŚ JE ZMĘCZĘ

Z tego wszystkiego wyszło, że znowu wypiliśmy przede wszystkim APA, o co zupełnie nie chodziło. Tak to jest ze spontanicznymi decyzjami zakupowymi. Na drugi raz trzeba sprawę dokładniej przemyśleć i zorganizować. I zabrać ze sobą okulary na zakupy. Co mają siedzieć w domu, w samotności… Ale nie wyszło źle. Pacific Pale Ale jeszcze długo będzie się nam śniło. Niesamowite piwo. Ciekaw jestem czy to – jak czasami się zdarza – nie kwestia chwili, sprzyjający układ sensoryczno-baryczno-towarzyski, czy rzeczywiście da radę obronić się pite drugi raz (bo na pewno będzie). Pięknie spisało się Smoke z Nepomucena. Inne Beczki idą swoim standardem, a jeśli chodzi o wyrób domowy – kto wie, może to CDA w towarzystwie innych, podobnych ciemnych ale wypadłoby lepiej. Może to kwestia skalibrowania podniebienia poprzednimi, jasnymi ale. Pite było jako ostatnie. Czas pokaże.

Tymczasem ranking dzisiejszy – jednogłośny – wygląda tak:

1. Pacific Pale Ale
2. Smoke
3. Domowe CDA
4. Pop Up Pale Ale