sobota, 21 listopada 2015

Trochę dyni, dymu, żyta i wina. Niech żyje różnorodność! Albo może nie...



348. Hard Bride American Barley Wine (AleBrowar) 9,8%
349. Piotrek z Bagien Pumpkin Ale (Jan Olbracht) 4,7%
350. WRCLW Roggenbier (Browar Stu Mostów) 5,5%
351. Rauch Alt (Kraftwerk) 4,8%

Dzisiaj totalny miszmasz piwny. Rozczarowani smakowanymi ostatnio dość intensywnie produktami polskich rewolucjonistów piwnych, zwanych czasem browarami kraftowymi, postanowiliśmy nie stawać na głowie by znaleźć konkurencję dla niektórych spośród piw znajdujących się w okolicach naszej lodówki, tylko zwyczajnie je wypić i – najprawdopodobniej – jak najszybciej o nich zapomnieć. Jak długo można dać się nabierać, że owe piwopodobne produkty nadają się do czegoś więcej niż tylko wylania do zlewu natychmiast po zdjęciu kapsla? Z małymi wyjątkami, oczywiście, ale te przecież tylko potwierdzają regułę. Kiedy piszę te słowa – dosłownie w tym samym czasie, otwarty w innym oknie komputera fejsbuk pokazuje mi roześmiane twarze twórców wielu spośród obrzydliwych piwotworów wylanych w ostatnim czasie do zlewu, którzy właśnie odbierają nagrody na festiwalu piwnym w Poznaniu. Co tylko potwierdza nasze przypuszczenia, że nie ma nadziei dla kogoś, kto oczekuje od nich przyzwoitego, pijalnego piwa. Nie oznacza to, że nie będziemy już nigdy więcej opisywać krafciaków, bynajmniej. Z jednej strony, mamy spore zapasy ich tworów, których przecież w ciemno nie ześciekujemy, a z drugiej – przecież nigdy nie wiadomo, a nuż coś przyzwoitego uwarzą. Będziemy jednak unikali pewnych konkretnych pseudopiworobów. I to zdecydowanie. Wśród nich znajdują się przede wszystkim niby-browary Reden, Kraftwerk, Pinta, Rebelia, Doctor Brew i parę innych. Tego po prostu nie da się pić.

Dzisiaj stawiamy sobie na stole przedstawicieli czterech zdecydowanie różnych gatunków piwa, uwarzonych przez polskich piworewolucjonistów. I żeby wszystko było jasne, niezależnie od tego, co napisano w poprzednim akapicie, stawiamy je w nadziei, że dadzą nam choć trochę radości organoleptycznej. Nie jesteśmy masochistami, gdybyśmy z góry wiedzieli, że są do bani, nie kupowalibyśmy ich. Tak czy owak, na stole dzisiaj stoi przedstawiciel gatunku American barleywine, Hard Bride z AleBrowar, dyniowe Pumpkin Ale warzone w ramach Kuźni Piwowarów w browarze Jan Olbracht, żytnie WRCLW Roggenbier z Browaru Stu Mostów we Wrocławiu, oraz Rauch Alt, czyli wędzona wersja klasycznego altbier z naszego „ulubionego” Kraftwerk.

 Piwa z serii Piotrek z Bagien kilka razy srodze rozczarowały. Mimo sympatii do samego imienia, czy tego i owego nosiciela tegoż. Mamy nadzieję, że dzisiaj będzie lepiej. Tym bardziej, że dynia to kopalnia możliwości smakowych. Lubimy wędzone, dymne piwa. Smakowane nie tak dawno Saison Curry Wurst od Birbanta zmiotło nas z nóg, do dzisiaj wspominamy ciepło Arden, dymionego stouta z browaru Roch. I paru innych. Dlatego sporo oczekujemy po Rauch Alt. Żytni Maorys z Bojana – mimo iż to nielubiane IPA – porwał nas. Stąd spore oczekiwania wobec Roggenbier z wrocławskiego Browaru Stu Mostów. O regionalnym patriotyzmie i wspieraniu prawdziwych – nie kontraktowych – browarów tu nawet nie wspomnę.

Patrząc na etykiety, nazwy poszczególnych piw, zastanawiam się – dlaczego po angielsku, do licha? I nie chodzi mi tylko o te, które dzisiaj stoją na stole i czekają na egzekucję. Te wszystkie hoppy, pinky, łan wheat, turbo geezer, terrence, winchester, magnus, some like it hot, brewdog i inne. Że o Doctor Brew nie wspomnę. No ludzie! Jaki jest eksport poza granice naszego kraju piw kraftowych? Jeśli ktoś ma na ten temat informacje, to proszę mnie oświecić. Bo jeśli piwa te, jak przypuszczam, sprzedawane są głównie w Polsce, to nadęcie krafciaków przechodzi ludzkie pojęcie. Dlaczego, ach dlaczego nie można piwa nazwać dyniowym, żytnim, dlaczego mamy się nazywać hop heads, a nie chmielomaniacy, czy jakoś tak… Fakt, przyzwyczailiśmy się do wszędobylstwa angielszczyzny, ale naprawdę tak bardzo wstydzimy się języka polskiego? Tak słabo się sprzedaje? No to niech sobie polanalfabeci z AleBrowar sprawdzą – w amerykańskiej wersji barleywine pisze się jako jedno słowo.

Dość zrzędzenia. Jeszcze będzie niejedna okazja. Wszak zapasy piwa mamy jeszcze na co najmniej miesiąc delektowania się w dużej mierze właśnie krafciakami. Nalewam i pijmy wreszcie.

Piana – naturalna, drobnopęcherzykowa, w miarę trwała na Hard Bride (tu spora ilość średnich pęcherzyków), Piotrku i Roggenbier. Najtrwalsza i najbardziej obfita na tym ostatnim. Rauch Alt wytworzył pianę tak nietrwałą, że trudno ją ocenić. Pół minuty po nalaniu, na powierzchni unosiły się już tylko marne, poszarpane jej szczątki.

Barwa – wszystkie mniej więcej w tej samej, ciemnobrązowej barwie. Rauch Alt najciemniejsze, American Barley Wine najjaśniejsze, a różnica między nimi (tymi skrajnymi) to mniej więcej jeden ton. Na pierwszy rzut oka wszystkie piwa są niefiltrowane.

Hard Bride American Barley Wine (24 Blg, IBU 110, niepasteryzowane, niefiltrowane, warzone w Browarze Gościszewo) – w aromacie spora, ale nie nokautująca dawka amerykańskich chmielów, a więc gównie grapefruity, przez które przebija się głęboka słodowość. Poza tym, orzechy i pieprz. Ciemne winogrona. Po chwili amerykańskie chmiele wyłażą na wierzch bardzo wyraźnie i zaczynają dominować w aromacie. W smaku pełne, obiecujące, słodowe, rodzynkowe, jednak chyba za bardzo skontrowane chmielową goryczką. Jakby zagryźć przyjemny zbożowy batonik energetyczny soczystym kęsem grapefruita. Gorycz zalega na podniebieniu i walczy już tylko z coraz wyraźniejszą alkoholowością. Nie jest to fajna rzecz, nie jest to wymarzony przez nas kierunek podróży.

Piotrek z Bagien Pumpkin Ale (12,5 Blg, IBU 26, pasteryzowane, niefiltrowane)  rzeczywiście pachnie dynią. Poza tym, lekko, nieznacznie imbirem, kardamonem i goździkami. Sporą część aromatu tego piwa zajmuje jednak woda. Są tam ogromne niezagospodarowane przestrzenie, dla których zabrakło nutek aromatycznych. Szkoda, przecież dynia jest tak wdzięcznym tematem – i aromatycznie i smakowo. No i smak… Chciałoby się pełnego, wyrazistego, smacznego piwa, a dostajemy nachmieloną wodę, w której gotowała się dynia. Moja zupa dyniowa ma milion razy więcej smaku niż to piwo. Trzy rodzaje słodu, cztery chmiele, miąższ i pestki dyni – i kicha. Płasko, wodniście. Ach, słów szkoda. Żeby sparafrazować klasyka – to jest jakaś popierdółka, nie piwo.

WRCLW Roggenbier (13,5 Blg, IBU 25, niepasteryzowane, niefiltrowane) pachnie piwem pszenicznym (głównie banany i melony), z przyjemnymi nutami cytrusowymi. W smaku jest kwaskowate, lekko cytrusowe, ma akcenty palone, żytnie. Ale głównie smakuje jak kiepskie piwo pszeniczne, któremu dorzucono trochę żytnich nutek. Żadnej finezji, żadnych powodów do zachwytu.

Rauch Alt (14 Blg, IBU 50, pasteryzowane, niefiltrowane, warzone w Browarach Regionalnych Wąsosz) – w aromacie wędzonka, to bez wątpienia. Trochę pieczonych jabłek, trochę pieczonych ziemniaków. Plus akcenty kawowe i czekoladowe. Bardzo sympatyczny, ładnie ułożony aromat. W smaku jest wędzone. Za bardzo wędzone. To już nie jest przyjemny, dymny akcent dołożony do czegoś więcej. Smakuje trochę tak, jakby ssać przypalone polana wyciągnięte z ogniska. Polana, których nie wysuszono przed włożeniem do ognia, więc bulgoczą gotującymi się, gorzkimi sokami jakiegoś buka, czy czereśni. Plus akcenty kamforowe. Gdzieś na samym dnie akcenty palonego słodu. Bardzo mało przyjemne, płaskie, zapowiadające nieuchronny ból głowy o poranku piwo.

Cała dzisiejsza stawka to piwa, które mają bardzo obiecujący aromat. Dopiero po wypiciu dochodzi człowiek jednak do wniosku, że trzeba było poprzestać na wąchaniu. Nie chce się nam ich oceniać, porównywać. I to nie tylko dlatego, że to przedstawiciele tak bardzo różnych gatunków. Głównie dlatego, że – nie pierwszy raz – mamy poczucie, że nas oszukano. Ktoś coś nawarzył, na etykiecie napisał, że to piwo, a do środka nalał jakiejś żałosnej podróby piwa. Wszystkie cztery nadają się do zlewu. I niech to wystarczy za całą ocenę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz