środa, 20 stycznia 2016

Piwny misz-masz z piwnicy wykopany



426. Piotrek z Bagien American Amber Ale (Browar Rzemieślniczy Jan Olbracht) 6,5%
427. Underwater American Saison (Browar Raduga) 5,7%
428. Dyniamit Pumpkin Ale (Browar Pinta) 6%
429. Kilkenny Red Ale (Guinness & Co) 4,2%

Dzisiaj na naszym stole cztery piwa, dla których nie mamy pod ręką konkurencji w żadej z reprezentowanych przez nie kategorii, więc beztrosko nalewamy sobie do szklanek cztery zupełnie różne piwa. Ostatecznie, zadaniem każdego z nich jest przyniesienie powonieniu i podniebieniu jakiejś radości, więc ciężkiego grzechu przecież nie popełniamy.

Po nalaniu do szklanek okazuje się, że Kilkenny wcale nie jest czerwone, a raczej brązowe, co najwyżej z czerwonymi przebłyskami. Piotrek z Bagien ma kolor ciemnego bursztynu. Dyniamit i Underwater mają zbliżoną barwę jasnego bursztynu, przy czym Underwater jest o pół tonu jaśniejsze. Piana najbardziej obfita, a przy tym przeważnie drobnopęcherzykowa i osadzająca się na ściankach w Kilkenny, nieco słabiej, ale też przyzwoicie w Piotrku z Bagien. Na Dyniamicie piana dość szybko opadła, nigdzie się nie osadziła. Piana na Underwater zawierała najwięcej pęcherzyków średniej wielkości i na nim jako jedynym po zredukowaniu do cienkiej warstwy, poszarpała się mało estetycznie. Jak wiadomo jednak, nie pianą żyje piwo. Czas popróbować dzisiejszego zestawienia.

Wszystkie ewidentnie niefiltrowane, poza Kilkenny. Na pierwszy rzut oka. Piotrek z Bagien aż za bardzo – na dnie szklanki pojawia się gruba warstwa farfocli, mimo iż butelka nie była wstrząsana, a piwo nie było wylewane z niej do końca.

Piotrek z Bagien American Amber Ale (14 Blg, IBU 45, pasteryzowane, niefiltrowane) – wyraźne akcenty amerykańskich chmielów (głównie ciepłe, raczej słodkie cytrusy i odrobina żywicy), wcale jednak jakoś nie doskwierają, nie dominują. Plus ciemne owoce (jagody, jeżyny). Przyjemny, zachęcający aromat. Jak na amerykańskie chmielenie. W smaku jest bardzo gorzko od samego początku. A z drugiej strony, wodniście. Zupełnie nie ma ciała to piwo. Smak jest bardzo lekki, mało wyrazisty – poza tą zalegającą na podniebieniu goryczką. Są tam nieśmiałe akcenty owocowe, jakaś desperacka walka słodu o dojście do głosu, ale wszystko to tonie w wodzie i natychmiast przykrywane jest goryczką. Zdecydowanie aromat obiecywał coś innego. Miało być nieźle, ale jest jak zwykle.

Underwater American Saison (13,5 Blg, IBU 35, pasteryzowane, niefiltrowane, warzone w ) – tutaj amerykańskie chmiele są rześkie, lekkie, głównie żywiczne w charakterze. Do tego dochodzą akcenty marmolady różanej, wosku pszczelego, kandyzowanej papai. Aromat prosi, żeby się zająć tym piwem jakoś bliżej, zaopiekować się nim. Smak jest wyrazisty, pełny. Są tu egzotyczne owoce, na przykład ananasy, jest tu mieszanka kandyzowanych owoców egzotycznych, jest tu mango, marakuja, limonka. Goryczkowe akcenty rodem z chmielu w niczym tu nie przeszkadzają, nie dominują, przyjemnie i skutecznie kontrują dość rozbuchaną słodycz. Jest naprawdę przyjemnie, harmonijnie.

Dyniamit Pumpkin Ale (16,5 Blg, IBU 31, ) – pachnie płynem do naczyń Fairy. Jest tu sporo dyni, owszem, ale też jakieś słodkie perfumy, cynamon, goździki, kardamon. Bardzo durnowata, kiepska kompozycja. Ma się wrażenie, że za chwilę trzeba będzie przystąpić do szorowania garów albo podłóg tym czymś, co w butelce. W smaku jest w miarę pełne, jednak jakość tego smaku kwalifikuje je do zlewu. Akcentów dyni choć ze świecą szukaj. Jest za to jakaś woskowość, jest całe mnóstwo imbiru, kardamonu, kolendry, goździków. Smakuje tak, jakby sok jabłkowy zaprawiono całą zawartością sklepów cynamonowych. Bez umiaru, bez pomysłu, bez harmonii. Okropne, przekorzeniowane pomyje. Na koniec piołunowa gorycz z tyłu podniebienia. Co za obrzydlistwo! Pinta at its best, szanowni państwo.

Kilkenny Red Ale – pachnie sokiem z czarnego bzu, odrobinę winnymi jabłkami, ciemnym winogronem, słodem i karmelem. Aromat bardzo ciepły, przyjemny. Na podniebieniu trochę rozczarowująco mało ciała, za to sporo akcentów owocowych, głównie ciemnych owoców, jeżyn, czarnego bzu, czarnej morwy, jabłek. Winne żelki (Maynard’s). Względna słodycz dość szybko przechodzi w wytrawność i trochę jakby zabrakło wykończenia, jakiejś kontry, która by to zamknęła, ujarzmiła.

Dzisiejszy ranking nie jest ustawką w stylu „to piwo jest lepsze od tamtego”, bo – jako się rzekło na wstępie – reprezentują one zupełnie inne style. Jest jednak coś takiego, jak „tego piwa chętniej bym się napił jeszcze raz, a to radzę omijać szerokim łukiem”. I w taki sposób proszę odczytywać poniższe.

Wygrywa – zdecydowanie i jednogłośnie – Underwater American Saison z Radugi. Pięknie złożone, ślicznie zharmonizowane, naprawdę przyjemne piwo. Mimo nielubianych przez nas amerykańskich ekstraktów chmielowych. Na drugim miejscu, znowu jednogłośnie, plasuje się Kilkenny Red Irish Ale. Nie dlatego, żeby było takie znowu dobre. Dlatego, że jest o niebo lepsze od pozostałych dwóch. Na trzecim miejscu jest Piotrek z Bagien American Amber Ale – piwo nieposkładane, niefajne, przefermentowane, a potem przechmielone jakimś syfem. Natomiast pachnące i smakujące jak płyn do mycia naczyń lub do podłóg Dyniamit z Pinty nie zasługuje nawet na omówienie. Straszliwy śmieć.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz