czwartek, 3 grudnia 2015

Stout co się zowie - chyba jeszcze nie dzisiaj...



361. Stout Cieszyński (Browar Zamkowy Cieszyn) 6,2%
362. HedgeHog Stout (Browar Kraftwerk) 5,1%
363. Brok Extra Stout (Van Pur) 6,5%
364. Wrężel Stout Owsiany (Wrężel) 5,5%
365. Night Wolf Whisky Stout (Browar Szpunt) 5,9%

Po krótkiej przerwie spowodowanej skupieniem się na innych, nieco bardziej szlachetnych – a już zdecydowanie na pewno droższych – napitkach, Piwkowie wracają by w dalszym ciągu niestrudzenie poszukiwać czegoś, co da się wypić, a jest dostępne tu i ówdzie, w okolicach zasięgu ręki. A żeby zmiana z tamtego na to nie spowodowała zbyt wielkiego szoku, dzisiejszy zestaw zbudowany został wokół Night Wolf Whisky Stout z Browaru Szpunt. Jak się dowiedziałem od samych piwowarów, związek tego piwa z whisky jest dość luźny, bo polega na wykorzystaniu w zasypie pewnej części słodu jęczmiennego poddanego procesowi suszenia nad dymem torfowym, jak to się robi w przypadku whisky. Wydaje mi się jednak, że słowo „whisky” użyte jest tutaj trochę na wyrost i służyć ma jedynie jako swego rodzaju chwyt marketingowy. Równie dobrze można by każdy napój robiony na bazie wody nazwać podobnie. Wszak whisky – ta prawdziwa, ze Szkocji, destylowana i leżakowana w dębowych beczkach – robiona jest w dużej mierze właśnie z wody. Zresztą, żeby już się nie wyzłośliwiać po próżnicy, wypiłem w życiu kilka whisky, wypiłem trochę piwa. Naprawdę. Wypiłem też trochę piwa, które w ten czy inny sposób było wytwarzane gdzieś obok whisky, np. dojrzewało w dębowych beczkach, które wcześniej służyły do maturacji szkockiej wódy na myszach. Ba, piłem – i to właściwie niemało, jakby zebrać wszystko do kupy – piwo, które za chwilę miało zostać poddane destylacji, by stworzyć to, z czego ostatecznie miała powstać whisky. Tak, prosto z kadzi fermentacyjnej w destylarni. I z tych wszystkich doświadczeń wynika mi niezbicie, że zestawienie piwa i whisky nigdy nie wychodzi dobrze. Piwo robi się z innego gatunku jęczmienia, do fermentacji używa innych drożdży, inaczej prowadzi się fermentację, inne efekty stawia się sobie za cel. I zestawienie piwnej charakterystyki aromatyczno-smakowej z tą łiskową to trochę tak, jak założyć na siebie ubrania w dwóch gryzących się odcieniach tego samego koloru. Tak, dla przykładu, cynobrowy płaszcz i karmazynowy kapelusz. Niby i jedno i drugie jest odcieniem czerwieni, ale za cholerę do siebie nie chcą pasować. Niby i piwo i whisky robi się z wody, jęczmienia i drożdży, ale gryzą się gdy je zestawić ze sobą.

Tak czy inaczej, trudno wyrokować zanim człowiek dzioba w tym nocnym wilku nie umoczy. A żeby było równie ciemno, równie stoutowo, do wilczego towarzystwa dorzuciliśmy Stout Cieszyński z Browaru Zamkowego w Cieszynie, kolejny wynalazek Browaru Kraftwerk (warzony w Wąsoszu), mianowicie stout z serii HedgeHog. Sądząc po buńczucznych tekstach na jego etykiecie, jeśli nie piłeś HedgeHoga, nie wiesz jak smakuje piwo. Ja nie piłem jeszcze, więc chętnie się przekonam. Do tego – w ramach eksperymentu – jedna z nowych propozycji Van Pur, czyli Brok Extra Stout. Spójrzmy prawdzie w oczy, tutaj nie spodziewamy się wiele dobrego. Ale chętnie damy się pozytywnie zaskoczyć. No i na koniec Stout Owsiany z Browaru Wrężel, który miewa u nas – browar, nie stout – wzloty i upadki, więc zupełnie nie wiadomo czego się spodziewać. Nalejmy, spróbujmy…

Jeśli chodzi o pianę, to prawie nie było jej na Wrężelu, błyskawicznie zniknęła na Broku i HedgeHogu. Dość przyzwoicie trzymała się (ciemnobeżowa w barwie) na Stoucie Cieszyńskim, a najtrwalsza była na Night Wolfie (jasnobeżowa). Bąbelki osadzające się od wewnątrz na ściankach szklanki z HedgeHogiem nasuwają raczej skojarzenia z coca-colą, a nie z piwem, ale nic to, w dalszym ciągu staramy się unikać uprzedzeń. Wąchamy, pijemy…

Stout Cieszyński (14 Blg, pasteryzowane) w aromacie ma gorzką czekoladę, krem czekoladowo-kawowy do smarowania pieczywa, lekki akcent miodowy, palony słód, karmel. Z czasem uwypukla się aromat zboża, pojawia się akcent ciemnego chleba, wręcz pumpernikla. W smaku jest kawowo, lekko kwaskowo. Taka dobra, mocna kawa zalewajka, parzona przez dziadka. Na koniec pojawia się goryczka, która jest tu dość ładnie ułożona, nie tłumi niczego, nie dominuje.

HedgeHog Stout (11 Blg, IBU 25, pasteryzowane, niefiltrowane, warzone w Browarach Regionalnych Wąsosz) pachnie mokrymi liśćmi jesienią, kawą, czekoladą, aromat jednak jest bardzo niemrawy, mdły, popłuczynowy. Z czasem… nie dzieje się nic nowego. Jest może jeszcze bardziej płasko i mdło. Pierwszy łyk HedgeHoga sprawia, że człowiek żałuje, że w ogóle sięgnął po to piwo. Smakuje to jak woda, którą spłukano szklankę po kawie – taką w peerelowskiej kawiarni – a zupełnie przypadkiem pani, która poprzednio piła z tej szklanki, zostawiła na jej brzegu resztki pomadki do ust o smaku grapefruitowym. Byłby to mniej więcej poziom siły i wyrazistości akcentów smakowych tego czegoś. Gdzieś na finiszu znaleźć jeszcze można akcenty skorupek na spalonych w ognisku ziemniakach. To chyba robi tu za goryczkę. Poza tą pomadką grapefruitową. Na koniec cytat z etykiety: „Piwa HedgeHog to gwarancja ostrych doznań. Zawsze najeżone głębią smaków i aromatów (…)”. Tego właściwie nie chce się nawet komentować. Bo co tu można powiedzieć? Jak pomyślę, że ciągle w piwnicy stoją jeszcze ze cztery piwa firmowane przez Browar Kraftwerk…

Brok Extra Stout (15,1 Blg, pasteryzowane) pachnie jak zawartość pieluszki półrocznego niemowlęcia (a wiemy co mówimy, akurat to doznanie olfaktoryczne ciągle jest świeże w naszej pamięci). I już. Ostre nuty mleka przepuszczonego przez układ trawienny niemowlęcia zabijają wszystko inne, co tam ewentualnie mogło się przytrafić. Kiedy już, po paru chwilach, kupka dziecięca wyparowała, okazało się, że nie przesłaniała niczego. Brok nie pachnie. Chyba, że wszystkie cudowne aromaty uleciały wraz z zawartością pampersa. W smaku jest to jakiś karmelowy napój typu garaż-cola – słodko-kwaśny, bez głębszego wyrazu i bez treści. Chyba, że tak właśnie smakuje zawartość tej pieluszki, ale tego doświadczenia niestety nie mamy. Słodycz jest kleista i zalegająca. Gdzieś tam próbuje coś zadziałać jakaś astmatyczna goryczka, ale ani ona piękna, ani skuteczna. Obrzydlistwo pierwszej wody, czego jakoś nie chce zmienić zapewnienie z etykiety, że piwo ma „excellent taste”, że jest to „premium quality beer”, oraz że uwarzono je zgodnie ze „special recipe”.

Wrężel Stout Owsiany (14 Blg, IBU 30, pasteryzowane, niefiltrowane) ma w aromacie czystą, szlachetną kawę, palony słód, Coca-Colę, a przynajmniej taki karmel, jaki wykorzystuje się do produkcji najpopularniejszego napoju świata. No i płatki owsiane, rzecz jasna.  Aromat przyjemny, elegancko ułożony. W smaku jest również kawowo-czekoladowo plus nutki owsiane. Lekko, delikatnie, gładko, kremowo. Goryczka atakuje od samego początku, ale nie ma za bardzo czego tam kontrować, bo całość jest stosunkowo wytrawna i lekka. Niewiele dzieje się na podniebieniu, niestety, ale nie ma też specjalnie na co narzekać. Piwo harmonijne, przyjemne.

Night Wolf Whisky Stout (14,9 Blg, IBU 40, pasteryzowane, niefiltrowane, warzone w Browarze Koreb) – wnętrze stadniny koni – zespół akcentów zużytego siana, świeżego owsa, spoconej sierści końskiej, skórzanej uprzęży, uleżałych, nieco skwaśniałych i zwietrzałych końskich pączków. Plus odrobina kamfory, kredek świecowych, zszarzałej od międolenia plasteliny. Nie wiem jeszcze czy ten aromat – zdecydowanie niemający niczego wspólnego z whisky – podoba mi się, czy nie. Jest bardzo nietypowy, a kolejne odsłony Night Wolfa pokażą czy na plus, czy na minus. Tak czy owak, jest to przedziwne zjawisko. Obojętnie przejść obok się nie da. Po paru chwilach pojawia się nieśmiały akcent kawy. W smaku pełne, owsiane, kawowo-mleczne. A kawa (ta z mlekiem) jest zbożowa. Bardzo gładkie, delikatne. Lekko kwaskowe, choć przede wszystkim słodkie. Akcenty zboża, terpentyny. Jest wreszcie ten poszukiwany od samego początku dym torfowy – podobne akcenty znaleźć można w whisky z wyspy Islay, a komu zdarzyło się żuć suszony nad dymem torfowym słód jęczmienny, tego smaku nie zapomni do końca życia. Pojawia się tylko pytanie czy te akcenty mają co robić akurat w piwie. Moim zdaniem niekoniecznie, ale tu pewno będzie tyle opinii, ilu opiniodawców.

Tradycyjny ranking wygrywa dziś u mnie Night Wolf. Mimo wszystkich zastrzeżeń. Może za odwołanie do torfowych sentymentów, może za to, że ma najwięcej do zaoferowania, może za swoje udziwnienie. Żeby nie było, że jestem taka konserwa. Warto go spróbować, niezależnie od werdyktu. Na drugim miejscu plasuje się Wrężel, a brąz przypada Cieszyńskiemu. HedgeHog i Brok prezentują bardzo podobny poziom pomyjkowatości, przy czym szala odrazy przechyla się nieznacznie w stronę Broka. Tak więc, na czwartym jest HedgeHog, na piątym Brok. I apel wewnętrzny do samego siebie, by już nigdy nie kupować Kraftwerka. Wykończyć jak najszybciej to, co stoi jeszcze w piwnicy i zapomnieć o ich istnieniu.

Konsultacja ocen z najlepszą z degustacyjnych towarzyszek przebiega według znanego już wzorca – ranking jest z grubsza taki sam, tylko jedno piwo przesuwa się w rankingu w tę czy tamtą stronę. Dzisiaj u konkurencji wygrywa Wrężel, drugie jest Cieszyńskie, a trzeci Night Wolf. Miejsca HedgeHoga i Broka – bez zmian. I to błagalne spojrzenie – napijmy się wreszcie dobrego piwa…



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz