poniedziałek, 28 grudnia 2015

Piwo i whisky. Whisky i piwo. Piwo, whisky, piwo.



383. Speyside Oak Aged Blonde Ale (Belhaven) 6,5%
384. Innis & Gunn Original Oak Aged Beer (Innis & Gunn) 6,6%
385. Tennent’s Scottish Beer (Wellpark Brewery) 6%
386. Edition No. 1 Whisky Malz (Landskron Brau-Manufaktur) 8%

Piwo, które w ten czy innych sposób otarło się o whisky. Najlepiej, żeby otarło się na tyle, by uzasadnić użycie słowa „whisky” na etykiecie. Marketingowo – marzenie browarników, bo przecież sprzeda się na pniu. Hipstersko – plus dziesięć do fejmu. Najlepiej przy jakiejś dobrej muzie z płyty winylowej. I zdjęcie na Instagram, niech wszyscy widzą, wiedzą, podziwiają. A sensorycznie, za przeproszeniem? Ściema. I niewiele ponad to.

Co można zrobić z piwem przy pomocy beczek po whisky? Można to piwo wlać do rzeczonych beczek, poczekać parę dni, może parę tygodni, a potem zabutelkować i posłać w świat. I dopilnować, by słowo „whisky” na etykiecie rzucało się jak najbardziej  oczy. Pomijając sytuację, w której beczki nie będą tak całkiem suche od wewnątrz, czyli jakaś odrobina whisky ciągle będzie się tam znajdowała – najpierw po to, by beczka się nie rozeschła w transporcie, później po to, by wlane do beczki piwo miało co wypłukać z zakamarków pomiędzy klepkami, ze zwęglonej warstwy drewna (beczki wypala się zwykle od wewnątrz przed napełnieniem whisky, co powoduje powstanie cienkiej warstwy węgla drzewnego). Czyli, w gruncie rzeczy, zabieg taki będzie mniej więcej równoważny wykonaniu swojskiego u-bota, jednak nie za pomocą kieliszka wódki, a paru kropel ulubionej whisky. Najlepiej w wersji cask strength, bo przecież z beczki. Najlepiej z Islay, bo przecież torf. Najlepiej Ardbeg, bo hipsteria ma swoje niezbywalne prawa. Polecam Ardbeg Uigeadail, do kupienia tu i ówdzie, nie tylko w dobrych sklepach z alkoholem – spełnia wszystkie wymienione warunki. A potem jeszcze z butelki można sobie gustowny świecznik zrobić.

Jeśli przyjrzeć się na spokojnie temu, co jeszcze ewentualnie mogłoby wydarzyć się w takiej beczce po whisky napełnionej piwem, to warto pamiętać o paru faktach. Beczki robione są z drewna dębowego, jednego z najtwardszych, najmniej podatnych na penetrację rodzajów drewna znanych ludzkości. W destylarniach whisky szkockiej, świeżo oddestylowany alkohol wlewa się do nich na co najmniej trzy lata, i dopiero wtedy można go nazwać „whisky”. Oznacza to, że ktoś sprytnie wykalkulował, iż dopiero po trzech latach – wskutek interakcji alkoholu z drewnem, choć nie tylko – zajdą w trunku zmiany na tyle istotne, by zmienić jego właściwości do tego stopnia, by uzasadniły one zmianę określenia na etykiecie. Powszechnie przyjętą w Szkocji praktyką jest, by destylat wlewany do beczek zawierał 63,5% alkoholu objętościowo.

No to ja pytam po raz drugi – co takiego może stać się z piwem o mocy zwykle wyraźnie poniżej 10%, wlanym do tych beczek na kilka tygodni, czy nawet miesięcy? Niewiele. Zupełnie pomijam fakt, że zapotrzebowanie na dobrej jakości, aktywne beczki dębowe jest obecnie tak ogromne w Szkocji, że nie ma mowy, by przyzwoita beczka „wyciekła” poza system. Jeśli jakaś partia beczek trafia do browarników, to tylko dlatego, że drewno zostało już tak wypłukane, iż nie nadaje się do niczego sensownego. Poza uzasadnieniem użycia słowa „whisky” na etykiecie piwa. Prościej jednak jest zrobić z nich doniczki do kwiatków, ustawiane przed domami w Szkocji.

Tyle na temat piwa „leżakowanego w beczkach po whisky”.

Poza twardością i skrajnie niską przenikalnością drewna dębowego, problemem jest stosunkowo niewielka powierzchnia styku przechowywanego w beczce trunku z drewnem. Problem ten rozwiązuje system zanurzania w trunku rozdrobnionej dębiny, tzw. płatków (chipsów) dębowych. Najlepiej przytostowanych, żeby jednak ta warstwa węgla drzewnego i tam się znalazła. Wrzucone do leżakowanego trunku powodują zwielokrotnienie powierzchni styku, zwiększają wydajność z metra sześciennego dębiny, a przy tym są wygodne w użytkowaniu. W przypadku whisky szkockiej, prawo zabrania takich praktyk, jednak są one tu i ówdzie stosowane z powodzeniem do „starzenia” chociażby wina. Rzut oka w google i okazuje się, że tylko na polskim rynku jest co najmniej kilku dostawców tego czegoś. I wszystko pięknie, jednak nie wolno zapominać o uwadze wygłoszonej gdzieś parę linijek wyżej – dobre, aktywne beczki po whisky wykorzystywane są niemal w stu procentach do dojrzewania… kolejnych partii whisky. Tej zasady strzeże dość pilnie choćby tylko rachunek ekonomiczny. Dębowe beczki są cholernie drogie. I bardzo potrzebne w Szkocji, gdzie z każdej beczki da się „wyciągnąć” bez porównania większe zyski poprzez leżakowanie w niej whisky, niż w jakimkolwiek browarze, dojrzewając w niej piwo. Tak więc szansa, że oferowane nam płatki dębowe pochodzą ze zmielenia, porąbania czy innego rozdrobnienia dobrych beczek po whisky jest znikoma, jeśli nie zupełnie zerowa.

Trzecią metodą pozwalającą na w pełni uzasadnione użycie słowa „whisky” na etykiecie piwa jest uwzględnienie w zasypie pewnej ilości słodu jęczmiennego „typu whisky”, a najlepiej to udowodnić przez fakt ususzenia tegoż nad dymem torfowym. Smaku torfowego słodu jęczmiennego nie da się pomylić z niczym innym, więc i ewentualne oszustwo łatwo wykryć. Wystarczy rozgryźć parę ziaren. Kwestią dyskusyjną jest czy piwo tak uwarzone ma coś wspólnego z whisky, ale tę dyskusję już sobie darujmy. Jedno jest pewne – ta metoda, jeśli opisana na etykiecie, najbardziej uczciwie opisuje co tak naprawdę się wydarzyło z piwem. Opisywany tu wybieg zastosował – z powodzeniem – m.in. Browar Szpunt podczas warzenia opisywanego przez nas niedawno piwa Night Wolf, określanego mianem „whisky stout”.

Dziś na stole stanęły cztery piwa, które w ten czy inny sposób otarły się o jakąś tam whiskowość. Trzy spośród nich pochodzą ze Szkocji, jedno z Niemiec, a konkretnie z Görlitz, tuż za naszą zachodnią granicą. O ile piwo z Niemiec nie rości sobie żadnych pretensji do jakichkolwiek innych związków z whisky, jak użycie suszonego dymem torfowym słodu, o tyle sytuacja robi się dość ciekawa w przypadku trzech piw ze Szkocji. Oto etykiety i kontretykiety pełne są najbardziej ogólnych, najbardziej pojemnych sformułowań dotyczących dębiny, whisky i dojrzewania piwa znajdującego się w danej butelce. Nigdzie nie ma ani słowa wprost o tym, że piwo dojrzewało w beczkach po whisky, natomiast są różne takie „oak aged”, „hints of oak”, czy „aged with whisky oak”. Nie trzeba nazywać się Sherlock Holmes, żeby wydedukować, że skoro wprost nie ma mowy o leżakowaniu w beczkach po whisky, to z całą pewnością piwo leżakowane w beczkach po whisky nie było. Nawet jeśli na dość przaśnych naklejkach z informacjami po polsku, stoi jak byk, że było. Polski dystrybutor sobie zinterpretował wątpliwości na swoją korzyść. A jak było?

Oto w Belhaven wybrano drogę prostych skojarzeń. Oni do dojrzewania swojego piwa zastosowali dębinę ze Speyside. Ni mniej, ni więcej. Speyside to jeden z regionów produkcji whisky szkockiej, rozciągający się mniej więcej (bardzo mniej więcej) między Inverness a Aberdeen, w dość szeroko pojętej dolinie rzeki Spey. Stąd nazwa regionu. Tutaj zlokalizowane są niektóre z najbardziej znanych na świecie i najbardziej uznanych destylarni whisky szkockiej, w tym Glenfarclas, Glenfiddich, Macallan, Cragganmore, Glen Grant, Mortlach i wiele innych. Wśród smakoszy trunków wszelakich słowo „Speyside” równoznaczne jest z „whisky”, więc już nie trzeba nic więcej na etykiecie pisać. Przeciętny konsument założy, że Speyside Oak z etykiety piwa to właśnie beczki po whisky z regionu Speyside. Tym bardziej, że w świecie whisky bardzo często słowo „oak” (dąb, dębina) jest równoznaczne ze słowem „beczka”. Szczególnie w kontekście starzenia, dojrzewania trunków – „aged”. Gdyby tego było mało, na etykiecie widnieje obrazek butelki whisky! Bardziej dociekliwi być może poszukają informacji dokładniejszych. I może się okazać, że wcale nie beczki, tylko co najwyżej właśnie wspomniane wyżej płatki dębowe. I kto wie, może nawet pochodzą ze Speyside. W Craigellachie znajduje się ogromny zakład bednarski, Speyside Cooperage, na tyłach którego stoją całe piramidy dębowych beczek czekających na ocenę przydatności do dalszej eksploatacji, ewentualną renowację, ponowne wypalenie, itp. Jest tam sporo dębiny, która już na nic nie przyda się lokalnym gorzelnikom. Aż się prosi, by porąbać, podsmażyć i sprzedać browarnikom. Niech tam se piszą co chcą na tych swoich etykietach.

Innis & Gunn, szkocki browar rzemieślniczy z Edynburga, podchodzi do sprawy inaczej. U nich na etykiecie pojawia się słowo „beczka”, ale jakoś tak nieśmiało, bez większego przekonania, znowu roi się od sformułowań wieloznacznych (znowu polski dystrybutor wysmarował informację o leżakowaniu w beczkach po whisky!), i tak do końca nie wiadomo o co chodzi z tym starannym dojrzewaniem przez 77 dni. Gdzie dojrzewane, jak dojrzewane, w czym dojrzewane. Bo znowu – gdyby w beczkach dębowych po whisky, to ta informacja akurat tutaj by się znalazła przede wszystkim. Nikt sam siebie by nie pozbawił takiego marketingu. Strona internetowa browaru informuje przede wszystkim o procesie dojrzewania piwa przez 77 dni przy użyciu płatków dębowych, za pomocą opracowanego przez Innis & Gunn procesu z wykorzystaniem urządzenia zwanego przez nich Oakerator. Piwo przepuszczane jest w nim, a właściwie przekapywane, przez ładunek płatków dębowych. Powoli, bez pośpiechu, przez 77 dni. O beczkach znowu jakoś tak raczej jedynie mimochodem, choć faktycznie, jest tu mowa i o beczkach. Jaki procent piwa leżakuje w beczkach po whisky, jak długo, co ten proces ma na celu – tego się nie dowiemy.

Na koniec Tennent’s Scottish Beer, które znowu o tej dębinie, whisky i dojrzewaniu wypowiada się na etykiecie bardzo enigmatycznie. Po angielsku jest to „beer aged with whisky oak” – a to z całą pewnością nie znaczy dojrzewania w beczkach po whisky. Założyć należy, że znowu w grę wchodzą płatki dębowe z beczek po whisky. Już po przelaniu piwa przez podniebienie, dorzucić by trzeba pewną część słodu jęczmiennego suszonego torfem w zasypie. Ten torf, a właściwie dym torfowy, tu się rzeczywiście czuje.

Warto zwrócić uwagę, że poza Whisky-Maltz z browaru Landskron, wszystkie trzy piwa robione są w Szkocji, ojczyźnie whisky. I jeśli w przypadku żadnej z nich nie zdecydowano się wprost na leżakowanie w beczkach po whisky (a kto jak kto, oni mają do nich najłatwiejszy dostęp), to albo proces taki nie ma sensu, albo nie da się zdobyć odpowiednio dobrych jakościowo beczek, albo biorą górę inne czynniki. Tak na marginesie, o ile mnie pamięć nie myli, niewielki, miniaturowy wręcz browar Islay Ales na wyspie Islay (tam, gdzie robią Ardbeg, Lagavulin, Laphroaig i parę innych whisky) bawił się w napełnianie swoim piwem beczek po whisky z destylarni Bowmore. To mogło mieć jakiś sens, gdyż na tej niezbyt ludnej wyspie (nieco ponad 3 tys. mieszkańców) nietrudno jest dogadać się między sąsiadami co do użyczenia paru dobrych, aktywnych beczek. Jakie były tego efekty, sprawdzę podczas najbliższej wizyty na Islay. I na pewno tutaj o tym wspomnę.

Tymczasem nalewam piwka do szklanek. Naturalna, obfita, drobnopęcherzykowa piana, która pojawiła się we wszystkich szklankach, najszybciej zanikła na powierzchni Belhaven. Jednak jakiegoś szaleństwa z piany nie ma na żadnym z piw. Jeśli chodzi o barwę, to Edition No. 1 jest zdecydowanie najciemniejsze, ciemnobursztynowe. Pozostałe są w tej samej barwie, ale o co najmniej jeden odcień jaśniejsze od Niemca.

Belhaven Speyside Oak Aged Blonde Ale – w aromacie poważna słodowa baza, lekki akcent trufli czekoladowych, rumu. Dość wyraźne świeże jeżyny, akcenty miodu. Przyjemny, lekki aromat. W smaku pełne, przyjemnie słodowe i owocowe (wyraźne gruszki i śliwki). Trochę czekolady, kakao, orzechów. Te śliwki wspomniane wcześniej po chwili ewoluują w stronę śliwek suszonych. Pyszna rzecz. Złożona, wielowarstwowa, a przy tym harmonijnie poukładana.

Innis & Gunn Original Oak Aged Beer (14,77 Blg, pasteryzowane) w aromacie ma znowu przede wszystkim słód, a w nim pluskają się akcenty orzechów, coca-coli, odrobina wanilii, trochę przypalonego drewna, dębiny. I znowu harmonijnie i przyjemnie. W smaku słodowa baza nieco mniej wyraźna, smak jest bardziej wytrawny, więcej akcentów pozasłodowych – trawa cytrynowa, tymianek, konopie indyjskie. Jest tu też wanilia, orzechy włoskie, jest odrobina toffi. Na koniec pojawiają się akcenty dębowe – delikatna cierpkość taninowa. Nieźle wszystko poukładane, choć może nieco mniej harmonijnie niż w przypadku Belhaven.

Tennent’s Scottish Beer ma w aromacie trochę akcentów wędzonych, odrobinę torfu, tosty z chleba pełnoziarnistego, lekkie akcenty ziołowe, palone jesienią liście, trawę. No i bardzo mały przyjemny, niepokojący akcent płynu do mycia okien. Chyba najmniej obiecujący aromat, jak dotąd. W smaku słodowa baza otoczona jest powłoką dymu, wędzonki, wręcz wędlin mięsnych, dobrej, suszonej kiełbasy. Jest tam jakiś niefajny akcent plasteliny, całość robi się z czasem coraz bardziej wytrawna, wychodzą akcenty dębiny, palonej dębiny. Nie wylałbym do zlewu, ale jak dotąd jest to najmniej przyjemne w smaku piwo.

Edition No. 1 Whisky-Malz (21 Blg, niefiltrowane)– naprawdę potężna baza słodowa, ma się wrażenie, że to piwo da się wręcz ugryźć, delikatne akcenty rumu, trochę owoców (truskawki z kompotu). Bogata, słodka marmolada owocowa. Bardzo obiecujący, bogaty, wręcz ciężki aromat. Taki w sam raz na Święta. W smaku jest pełne, niezwykle wyraziste, potężnie słodowe, a słód jest wyraźnie wędzony dymem torfowym. Jest tu całe mnóstwo akcentów owocowych – truskawki, morwa, gęsta marmolada wieloowocowa. Jeśli zamknę oczy, wyraźnie widzę zesłodowany jęczmień, chrupany wielokrotnie w destylarniach whisky w Szkocji. Dokładnie tak to smakuje. Być może brakuje tu jakiejś chmielowej kontry, może jest to piwo wręcz zbyt słodkie, ale mnie jakoś się podoba. Nawet pomimo zbyt wyraźnego alkoholu. Być może ze względu na naprawdę miłe, destylarniane wspomnienia sensoryczne. Być może dlatego, że jest to miłe, rozgrzewające, zimowe piwo. A może dlatego, żem za nie zapłacił 7,99 euro (butelka 0,75).

Mój dzisiejszy ranking:
1. Belhaven
2. Whisky-Malz Edition No. 1
3. Innis & Gunn
4. Tennent’s

Najlepsza ze współdegustatorek przestawiła miejsce drugi z trzecim. Nie ona płaciła za to Whisky-Malz z Görlitz. Pewno dlatego mniej jej smakowało. Pierwsze miejsce Belhaven jest jednak jednogłośne . Podobnie jak ostatnie Tennent’s Scottish Beer.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz