środa, 19 sierpnia 2015

Polska, Czechy, Anglia, ale Indie



225. IPA Gold (Greene King) 4,1%
226. Centennial IPA (Doctor Brew) 6,2%
227. Primátor India Pale Ale (Primátor) 6,5%

W związku z ustąpieniem fali upałów, zabrać się można za czekające na swoją kolej inne gatunki piwa niż tylko życie ratujące zimne lagery. Choćby i z całego świata zwożone. Dzisiaj trzy piwa w stylu IPA – India Pale Ale. Jedno z Anglii, jedno z Polski i jedno z Czech. Ciekaw byłem – po raz kolejny – jak tego typu wynalazki robione w krajach niemających ani cienia tradycji warzenia tego gatunku piwa poradzą sobie w zestawieniu z angielskim IPA. Zupełnie przeciętnym jak na angielskie warunki.

Po przelaniu zawartości butelek do szklanek, okazało się, że najsłabiej pieni się IPA Gold, za to zdecydowanie najbardziej intensywnie – niemal jak Grodziskie – Centennial IPA. Być może w pewnym stopniu jest to rezultat pewnego mocowania się z butelką podczas wytargowania jej z lodówki. Piana na nim jest koloru beżowego. Primátor nie szaleje w żadną stronę – pokrywa się grzeczną, naturalną, białą pianą. IPA Gold jest klarowne, barwy jasnobursztynowej. Centennial IPA jest wyraźnie niefiltrowane – jest mętne do tego stopnia, że sprawia wrażenie brudnego. Primátor znowu jest gdzieś pośrodku.

O zawartości alkoholu w każdym z piw już nie wspomnę. Naprawdę trzeba walić w czachę już drugim piwem?

IPA Gold z browaru Greene King w Anglii pachnie przede wszystkim słodem jęczmiennym i karmelem. Nad tą bazą unoszą się delikatne akcenty cytrusowego chmielu, kwiatów. Trochę żywicy. Nie wali w nos chmielem, jest przyjemne i rześkie w aromacie. Po paru chwilach pojawiają się akcenty brzoskwiniowe. W smaku jest bardzo lekkie, przyjemnie słodowo-owocowe. Po chwili akcenty świeżego zboża i fala delikatnego chmielu. Nie gorycz, nawet nie goryczka – raczej taki przyjemny powiew chmielowości. Coś co bardzo sobie w piwach cenię – smak jest warstwowy, rozwija się na podniebieniu. Słowem, nieskomplikowane, ale też nie przekombinowane, przyjemne piwo.

Centennial IPA (16 Blg., IBU 71) pachnie przede wszystkim cytrusami (głównie grapefruity) i żywicą. Pod tymi akcentami czai się słodowa baza, której aromat jednak wyraźnie trąci aromatami rodem z oczyszczalni ścieków. Podgniłe owoce plus akcenty zużytych, stęchłych i wykręconych ze ścierki środków czystości. Jest tam jeszcze mokry karton, ale jakoś nie pcha się na pierwszy plan, więc nie będziemy się czepiać. W smaku jest przede wszystkim owocowe. Są to słodkie, dojrzałe, ciężkie  owoce. Zanim jednak zdołałem zidentyfikować rodzaj owoców (przede wszystkim jakaś przedziwna mieszanka owoców egzotycznych – kandyzowanych i rozmoczonych, taki słodki ulepek), pojawiło się bardzo nieprzyjemne wrażenie, że tak naprawdę to ssę papier nasączony sokiem, a może nawet syropem owocowym. Chmiel nie czeka na swoją kolej. Wali na prawo i lewo po pysku nieprzyjemną goryczą. Na tę gorycz nakłada się gromadząca się w tylnej części podniebienia lepkość. Z każdym łykiem piwo jest coraz mniej przyjemne.

Primátor IPA ma w aromacie akcenty owocowe – nie tylko oczywiste cytrusy, ale też brzoskwinie. Te cytrusy jednak to bardziej cytrusowy, sztuczny aromat rodem z cukierków skittles, a brzoskwinie to bardziej z puszki niż z drzewa. Do tego może trochę nutek kandyzowanych owoców egzotycznych.  W smaku pełne i całkiem przyjemne – przez pierwsze ułamki pierwszej sekundy smakowania. Natychmiast jednak ta przyjemna słodycz owocowa rozpędzona zostaje przez ohydną wręcz chmielową gorycz. Taką medyczną, prosto z obleśnych lekarstw (rozgryziona witamina C). I potem już nie dzieje się nic. Jest gorzko, jest cierpko, jest przepaskudnie nieprzyjemnie. I człowiek tylko czeka, żeby mu się kubki zregenerowały na ten tychmiast. Ratunku, zdają się wrzeszczeć… Ob-le-cha.

Dzisiaj liczebność degustatorów jest o mniej więcej 50% mniejsza niż zwykle, więc nie trzeba będzie ustalać stanowisk, sporządzać protokołów rozbieżności, itp. Dzisiaj pójdzie łatwiej. Choć jestem pewien, że gdyby było nas tutaj tak wielu, jak zwykle, opinia byłaby identyczna. Nie ma więc sensu dłużej odwlekać odczytania wyroku. Tak wyroku. Przypominam, że na samym początku stwierdzono, że IPA Gold to tak naprawdę angielski średniak. No i jakoś tak nie chce być inaczej – IPA Gold wygrywa w cuglach. Jest tak daleko przed drugim kolarzem, że zdążyło wjechać na stadion, minąć linię mety, zejść z roweru, pójść na piwo, wychylić ze trzy kufle, a potem leniwie odwrócić, rzucić okiem na trasę wyścigu i dostrzec zbliżającą się sylwetkę drugiego zawodnika. Ten drugi to Centennial IPA od Doctora Brew. Po dwóch następnych kuflach ogląda się ponownie, spogląda na trasę wyścigu, gdzie pojawia się zdobywca trzeciego miejsca – Primátor India Pale Ale.

I tutaj aż się prosi parę słów prywaty. Ostatecznie to mój (nasz) blog, więc wolno mi. Wyobraźmy sobie, że nasze polskie pierogi ruskie zyskują jakimś cudem międzynarodowe uznanie. Głównie w Papui Nowej Gwinei. I któryś z papuaskich – z całym szacunkiem – kucharzy stwierdza, że to jest to. On zrobi karierę jako wytwórca ruskich pierogów. Ale coś mu nie pasuje. Te ruskie są za mało pieprzne, za mało ostre. Wymyśla więc, że przecież można odwrócić proporcje sera i pieprzu w farszu swojego produktu flagowego. Czasem zamienić ten pieprz papryczką chili, czasem jalapeño. Bo przecież jak można takie mdłe pierogi jeść. I ja bym chciał wtedy zobaczyć reakcję polskich smakoszy pierogów. Dokładnie to samo dzieje się z najprzeróżniejszymi gatunkami piwa. Wszelkiej maści browary kraftowe – choć nie tylko, jak się okazuje – warzą wszystko, każdy gatunek piwa. Nawet takie, których nigdy nie mieli okazji spróbować. Efekt nie zawsze jest zadowalający, ale co tam, wystarczy to odpowiednio doprawić, a zamaskuje się wszelkie niedociągnięcia czy brak umiejętności piwowarów. Czyli – więcej chmielu, więcej chmielów. A harmonia smaku niech się.. odsunie na bok i nie przeszkadza w robieniu kariery, kasy, lansu. Co gorsza, mam wrażenie, że tłumy birofilskich neofitów z wypiekami na twarzy będą analizować informacje zawarte na etykietach – gdzie większe IBU, gdzie więcej goryczki… Ja tylko przypomnę wszelkiej maści piwnym hipsterom – to właśnie znienawidzone, pogardzane koncerny wam wmówiły, że goryczki ma być dużo, jak najwięcej. Ktoś pamięta jeszcze taką serię reklam piwa Pilsner Urquell – z ulubionym prezenterem radiowym mojej żony w roli głównej? Oni tam tylko o goryczce mówili. I to miało stanowić o jakości piwa. Wielu dało sobie wmówić do tego stopnia, że uwierzyli, że im to smakuje.


4 komentarze:

  1. Jak się nie rozróżnia English IPA od American IPA to później wypisuje się banialuki o nadmiernej ilości chmielu.
    Dodatkowo ze wszystkich przeczytanych recenzji wynika, że oceniający nie lubi grejpfrutowej goryczki.
    To po co piwa z amerykańskim chmielem ocenia (podobnie stouty i "palone" piwa)? Jak ja nie lubię ruskich pierogów to ich nie oceniam bo wiem, że moja niechęć będzie rzutować na końcową ocenę. Ja wiem, że każda ocena jest subiektywna ale należałoby się trochę nad tym zastanowić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może rzeczywiście nie zawsze wyrażam się jasno i jednoznacznie. Proszę mi wybaczyć. Jak się dobrze zastanowić, to mnie nie przeszkadza nadmierna ilość chmielu, ani to skąd on pochodzi. Mnie drażni brak harmonii między nutami chmielu, a resztą akcentów aromatyczno-smakowych. Drażni mnie zabijanie wszystkiego, co piwo ma do zaoferowania, ogromnymi ilościami kiepsko dobranego chmielu. A może chmielu w nienajlepszym gatunku - nie wiem. I nie chce mi się wiedzieć. Ja jestem konsumentem. I chcę konsumować z przyjemnością. Taki tam ze mnie, powiedzieć można, hedonista organoleptyczny.

      Owszem, nie przepadam za grapefruitową goryczką, jednak wiem, że i dla niej jest miejsce. I bywają piwa z tymi akcentami, które są zestawione naprawdę dobrze i dają dużo radochy. Szukam więc takich. Nie da rady inaczej, jak na własnym podniebieniu.

      Na koniec - ja nie oceniam piw. Ja (my) po prostu stwierdzam, że to piwo z danego zestawu jest lepsze - tylko i wyłącznie moim zdaniem - od tego drugiego, a to z kolei jest lepsze od tego trzeciego. I tyle. Piję piwo już od ponad trzydziestu lat. Zupełnie nieznane wówczas w Polsce wynalazki, takie taj ale, bitter, IPA, AIPA, stouty, itp. poznałem wiele lat temu, zanim ktokolwiek wpadł na pomysł kraftowej rewolucji w Polsce. Zdążyłem więc nauczyć się jak potrafi smakować dobry stout, dobra IPA, dobry weizen. I jakoś nie kupuję całego tego kultu kraftu. Zwyczajnie nie kupuję.

      A co do rozróżnienia chmielów angielskich i amerykańskich. No ja proszę... Przecież nie porównuję pasty do podłogi z płynem micelarnym do demakijażu, do diaska! Piwo jest piwo, chmiel jest chmiel. I English IPA i AIPA trafia na podniebienie i to jemu ma dać radochę. Jedno wywiązuje się z tego zadania lepiej, drugie gorzej. Jak na mój gust, podkreślam. To tak, jakby powiedzieć, że nie można porównywać wina chilijskiego z australijskim.

      Aha, gdzieś tam o tym pisałem, ale pewno niezbyt wyraźnie, niezbyt głośno. Podczas naszych degustacji staramy się zestawiać piwa o podobnych charakterze, ale nie zawsze to wychodzi, nie zawsze pod ręką jest odpowiednia ilość przedstawicieli danego gatunku. A przecież chyba większy sens ma porównanie np. Centennial IPA od Doctora Brew z IPA z Primatora, niż gdybym miał postawić sobie na stole zestaw piw z Primatora - od desitki przez IPA do stouta - i wtedy porównywać.

      Dzięki za wizytę i wpis, ale ja jednak zostanę przy moich banialukach.

      Usuń
  2. Czy zdaje sobie Pan sprawę z tego że nie zna się Pan na piwie? Zawarł Pan w tym tekście tyle bzdur że nie mam ochoty wytykać ich po kolei, proszę się nie ośmieszać, serio, szkoda czasu i energii.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takim razie całe szczęście, że nigdzie nie napisałem, że na piwie się znam. Podobnie jak nie znam się na jazzie, co chyba nie zabrania mi słuchać Wyntona Marsalisa czy Milesa Davisa. Zupełnie nie znam się na kubizmie, ale podobają mi się Panny z Awinionu. Nie znam się na pieczeniu chleba, ale lubię ten z piekarni za rogiem. I tak dalej.

      Dobrze, że nie wytykasz po kolei napisanych przeze mnie bzdur, bo a nuż bym się czegoś nauczył. I już bym się trochę znał. Może nawet zacząłbym zbierać kapsle z piw, układać je na korkowej tablicy na ścianie i kręcić swoje wywody na ich tle. A może nawet przystąpiłbym do sekty Wielbicieli Kraftu i bezkrytycznie łykał i wychwalał wszystkie wyroby Piwnych Rewolucjonistów.

      No nie, tak nie jest. Nie znam się i niech tak zostanie. Znam się jednak całkiem nieźle z moim podniebieniem. I jak coś jest do bani, to jest do bani, choćby nie wiem jakie czary nad tym odprawiać. I przy tym zostanę.

      Dzięki za zajrzenie tutaj i wyrażenie swojej opinii.

      Usuń