poniedziałek, 17 sierpnia 2015

Nasze egzotyczne wakacje (cz. 2)

(13/08/2015)


215. Singha Premium Import (Pathumthani Brewery) 5%
216. Asahi Super Dry (Asahi) 5%
217. Cobra Premium (Cobra Beer Partnership) 4,8%
218. San Miguel Especial (San Miguel) 5,4%
219. Dolomiti Pils (Birra Castello SPA) 4,9%
220. Saigon Export (Saigon) 4,9%

Nasze piwne wakacje egzotyczne trwają w najlepsze. Tak się złożyło, że w tym roku nie dało się nigdzie wyjechać, więc to piwka musiały przyjechać do nas. W tym roku nie pojechaliśmy do Tajlandii. Jakoś tak się złożyło. Nie udało się wybrać do Japonii ani do Indii. Do Hiszpanii też nie pojechaliśmy. O włos, dosłownie o włos rozminęliśmy się z Włochami. Ale najbardziej boli mnie, że nie pojechaliśmy do Wietnamu. Cóż, postanowiliśmy więc wszystkie te kraje zaprosić do siebie. Najlepiej w postaci ich przedstawicieli piwnych. I tak, dziś na naszym stole pojawiły się lagery ze wszystkich wymienionych krajów – Singha (Tajlandia), Asahi (Japonia), Cobra (Indie), San Miguel Especial (Hiszpania, a właściwie Katalonia), Dolomiti Pils (Włochy) i Saigon Export (Wietnam). Szczególnie, że nieprzerwana fala upałów nie pozwala na degustację innych gatunków piw. Zimny lager ratuje życie. O, takie hasło mi się ukuło. Samo.

Wszystkie piwka nalewają się bezproblemowo, piany w nich niewiele, na większości zanika dość szybko. San Miguel jako jedyne pozostawia na ściankach szklanki jakiś ślad. Jeśli chodzi o barwę, to obowiązuje dzisiaj ciemnosłomkowy lagerowy standard. Wyłamuje się z niego tylko Singha, która jest bladosłomkowa.

Singha, które przyjechało do nas z Tajlandii, pachnie świeżo, lekko, słodowo, lekko kwaskowato. Odrobina chmielu. W smaku jest orzeźwiające, lekkie. Słodowość, odrobina nut owocowych, gdzieś w tle czają się prażone orzechy laskowe i świeży akcent kiełków słonecznika. No i goryczka chmielowa. Niezbyt intensywna, niekoniecznie przyjemna. Jakaś taka koncentratowo-granulatowa.

Asahi, które wcale nie przyjechało do nas z Japonii, tylko z Czech, pachnie bagnem. Albo ścierką ze zmywaka. Zapach jest wytrawny, mało przyjemny. Jest tam słód, po chwili pojawiają się elementy kwiatowe, ale pierwsze wrażenie było raczej słabe. W smaku jest lekkie, początkowo nieco kwaskowate, owocowe. Jakby nie całkiem dojrzałe śliwki. Ale po chwili pojawia się na podniebieniu przepiękna zbożowość – czysta, naturalna, świeża. Chmielu tam prawie nie ma, a ten, który jest, układa się grzecznie w obraz całości. W niewypełnione przez inne akcenty smakowe obszary języka i podniebienia. Pełna harmonia. I coś, co w innych piwach mi przeszkadzało, tu zdaje się być atutem – wysokie nasycenie piwa CO2 i przyjemne szczypanie bąbelków gazu na języku. Jestem na tak.

Cobra – indyjskie piwo warzone w Wielkiej Brytanii – ma w aromacie słodycz żelków haribo, i to tych o smaku owoców egzotycznych, moich ulubionych. Maliny, owocowa herbata. Plus trochę słodu. Chmielu chyba w Indiach nie znają, ale wcale nie mam zamiaru tego mieć im za złe. Z czasem robi się coraz bardziej słodowe, a moje ulubione żelki rozmywają się w nicość. A w najlepszym wypadku w odległe echo. W smaku jest lekko… i dziwnie jakoś. Po jakiejś chwili pojawia się zboże, ale na pierwszym planie jakby kwaśne zielone jabłka. Drugi łyk – i już mam pewność. Tak, to nutki kwaśnych, niedojrzałych jabłek. Delikatne i całkiem przyjemne, podkreślić trzeba.

San Miguel Especial w aromacie ma przede wszystkim ciężki, gęsty, wszechobecny słód. Plus akcenty owocowe – nektaryny i jesienne, pieczone jabłka. Smak jest pełny, owocowy (znowu jabłka, choć już nie pieczone). Na słód, zbożowość, trzeba chwilę poczekać, ale i ona pojawia się wkrótce. Chmielu znowu prawie tu nie ma, ale znowu nie jest on tu za bardzo potrzebny. To niewiele, które tu jest, zdaje się być w zupełności wystarczające.

Dolomiti Pils pachnie zbożem. Pięknym, świeżym zbożem w okresie żniw. Jeśli ktoś kiedyś siedział na przyczepie pełnej zboża odwożonego z pola prosto do elewatora, to właśnie coś takiego wąchał. Do tego dochodzą owoce jarzębiny. I bardzo wyraźny kwiat plumerii. Po chwili pojawia się też prażony słonecznik. W smaku jest słodko, ale to nie słodycz zbożowo-słodowa, to bardziej egzotyczne owoce, kandyzowana papaja, ananas. Po chwili pojawia się zbożowość, po paru chwilach jakieś echo chmielu. I bardzo dobrze. Komu potrzebny chmiel, jeśli baza piwa skomponowana jest więcej niż przyzwoicie?

Saigon w aromacie ma… sprite. Syntetyczną, słodką cytrynę. Pod nią siedzi sobie wyraźny słód. Solidna, słodowa baza. W smaku jest lekkie, rześkie, ale mało wyraziste, rozwodnione. Główne akcenty smakowe to słód i jakiś kwaśny, niedojrzały owoc. Goryczki prawie nie ma. A szkoda, bo tutaj akurat pewno by się przydała, by jakoś uzupełnić niedobory smakowe. I przeciwstawić się tej klejącej, gęstej słodyczy, zbierającej się z tyłu podniebienia.

Czas przyznać nagrody – który kraj dzisiaj podbił nasze podniebienia? Moim zdaniem, wygrywa Asahi, drugie miejsce zajmuje Cobra, za nią Dolomiti Pils, na czwartym San Miguel, piąta jest Singha, a na końcu Saigon. Konsultuję moje oceny z najlepszą z żon… i okazuje się, że jesteśmy prawie tego samego zdania. Prawie. U niej Saigon zajmuje drugie miejsce, ale kolejność wszystkich pozostałych jest dokładnie taka sama. Można powiedzieć, że zgadzamy się na pięć szóstych. A to przecież całkiem niezły wynik.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz