środa, 16 listopada 2016

Piwkowie w Szkocji, cz. 3 – i wystarczy, jak na razie



579. Tropical Forres IPA (Speyside Craft Brewery) 6%
580. Orkney Gold (The Orkney Brewery) 4,5%
581. Blue Moon Belgian White (Blue Moon Brewing Co.) 5,4%

[Tekst powstał w niezbyt odległej przeszłości, podczas ostatniego pobytu w Szkocji]

To już ostatnia porcja wrażeń z niedawnego wyjazdu do Szkocji. Tym razem wybrałem się do miejscowego spożywczaka sieci Costcutter. Mają tam większy wybór zarówno piwa, jak i whisky (na półce stoi, między innymi, Brora 35yo, gdyby kogoś to interesowało), niż w odwiedzanym zwykle Co-op, a na dodatek mam do nich bliżej. Na półkach, a nawet w lodówce, znalazłem kilka ciekawostek, z których wybrałem trzy.

Mój pierwszy wybór padł na Tropical Forres IPA ze Speyside Craft Brewery. Ha! Pierwszy wybór i IPA? Coś w lesie chyba zdechło, jak mawiano u mnie na wsi. Ano tak. Speyside Craft Brewery to ten browar, który przygotował to IPA, które potem trafiło do beczek po whisky, a potem do tych beczek znowu wlano whisky. Whisky słodową Glenfiddich. I tak powstała whisky Glenfiddich IPA Experiment, o której nie tak dawno dość głośno było wśród osób zainteresowanych whisky szkocką. Przypomnę tylko, że chwilowo mieszkam w Dufftown, a po drodze z mojej chaty w Parkmore na zakupy, mijam właśnie destylarnię Glenfiddich. Takie okoliczności przyrody, a co!

Tak czy owak, najpierw szukałem tego konkretnego piwa ze Speyside Craft Brewery, co to rzeczywiście w całym glenfiddichowym eksperymencie brało udział, ale okazało się nie do zdobycia. Nie było więc wyjścia – jeśli chciałem przekonać się ile wart jest rzeczony browar, trzeba było sięgnąć po inne IPA. A że tutaj trafiła mi się limitowana edycja, piwny poemat na cześć miasteczka, w którym browar się znajduje (tak, tak, tam nie ma błędu w druku w nazwie piwa – ma być Forres, nie Forest), chwyciłem z półki i już nie puściłem.

Drugim wyborem było Orkney Gold, piwo ze znanego mi od zarania dziejów browaru na Orkadach. To takie wysepki na północ od północno-wschodniego wybrzeża Szkocji. I browar i Orkady bliskie są memu sercu od pierwszego spotkania, sięgając po Orkney Gold załatwiłem sobie więc pewność, że nawet gdyby Tropical Forres zawiodło, jakieś dobre piwo będę jednak miał na stole tego wieczoru.

Na koniec Blue Moon Belgian White, piwo w stylu belgijskiego witbier, warzone gdzieś tam za oceanem. W USA, znaczy. A tam podobno najlepsze krafty działają. Nie znam, nie wiem, chętnie spróbuję, przekonam się co to za cymes.

No i już. Pozostaje teraz do szklanek przelać, potem przez podniebienie, gardło i różne tam narządy wewnętrzne. I tu się człowiek zaczyna zastanawiać – czy Parkmore Distillery Manager’s House podłączony jest do sieci kanalizacyjnej (trochę wątpliwe, stoi wszak na uboczu), ma swoje szambo, czy też wszystkie trzy piwka prędzej czy później, w formie nieco zmienionej, trafią do płynącej tuż obok rzeki Fiddich. Ot, rozmyślania po zachodzie słońca…

Tropical Forres IPA – bardzo mętne, nie muszą pisać na etykiecie, że niefiltrowane. Ładnie się spieniło, piana trwała, długo pozostała na powierzchni piwa.
W aromacie rzeczywiście całe tłumy słodkich owoców tropikalnych – mango, marakuja, papaja, ananasy. Jest trochę cytrusów, ale bardziej miąższu i soku niż skórek czy albedo. Jest też odrobina sosnowej żywicy. Przy całej słodyczy owoców, jest w nim spora lekkość. Bardzo przyjemne, zachęca do umoczenia dzioba. Stanowczo zachęca.
W smaku pełne, przerozkosznie słodkie, owocowe. Smak tak gęsty, że ugryźć go można. Są tu te wszystkie owoce z aromatu, są niewiarygodnie wręcz wyraziste i poukładane. Na straży stoi goryczka – coś jakby delikatny grapefruit, jakby kumkwat, odrobina żywiczności. Wszystko to na swoim miejscu, w odpowiednich proporcjach. Na koniec wchodzi bardziej agresywna grapefruitowa goryczka, ale ona też ma tutaj swoje miejsce. Gdyby nie ona, piwo mogłoby zrobić się mdłe. A tak, jest równowaga. Słowem – pyszne piwo.
Kategoria: JESZCZE RAZ TO SAMO

Orkney Gold – aromat bardzo orzeźwiający, lekki. Zboże, tradycyjny chmiel, nieco cytryny, odrobina moreli. Bardzo przyjemny aromat tradycyjnego (nie-kraftowego) piwa. W zasypie chyba trochę żyta, jak na moje kubki smakowe.
W smaku lekkie, bardzo przyjemne. Najpierw trochę lekkich owoców, po chwili zboże. Wreszcie chmielowa goryczka. Radość i harmonia. Przemiła rzecz.
Kategoria: JESZCZE RAZ TO SAMO

Blue Moon Belgian White – no i tu się słabiej zrobiło, zachwyty się skończyły. Przynajmniej w aromacie. Pietruszka, kolendra i suszony seler przede wszystkim. Plus zawartość nieco odstanego worka na śmieci. Pełnego. Gdzieś daleko, owszem, są jakieś banany, jakieś goździki, jakaś może nawet pomarańcza. Ale zdecydowanie mało przyjemny ten aromat.
W smaku jest dużo lepiej niż w aromacie, choć ciągle przede wszystkim ziołowo (wszędzie ta pietruszka!) i kwaskowo. Piwo jest bardzo lekkie. Akcenty świeżego chleba, limonki, trochę chmielu, odrobina pszenicy. Gdyby nie ta denerwująca kwaskowość. No i trochę za duże wysycenie – zwyczajnie szczypie w język. Słabe.
Kategoria: JAKOŚ JE ZMĘCZĘ

Nie ma mowy dzisiaj (znowu) o jakimkolwiek rankingu – poszczególne piwa są zbyt odległe od siebie gatunkowo, by je porównywać. Nasuwa się jednak – po raz kolejny – refleksja natury ipowej, kraftowo-piwowarskiej, amerykańsko-chmielowej. Tak przy okazji Tropical Forres IPA, naturalnie. Jak to jest, zapytam po raz kolejny, że chmielone nowofalowo piwa robione przez browary w Szkocji, czy w ogóle w UK, mają te owocowo-żywiczne aromaty czyste, świetnie poukładane, wyraziste, wreszcie po prostu smaczne? Czy chodzi o doświadczenie tutejszych piwowarów, ich obeznanie z gatunkiem i surowcami? Czy może chodzi o dostępność najwyższej jakości surowców? Czy o staranność podczas warzenia? Czy może o coś jeszcze innego? Zdaje się, że wspominałem o tym już przy okazji Trade Winds IPA z Cairngorm Brewery, ale nie przestaje mnie to intrygować.

The Orkney Brewery, z kolei, po raz kolejny dowodzi, że nie trzeba być wielkim nowofalowcem, by robić doskonałe piwo. A Blue Moon jakoś zadaje kłam propagowanym tu i ówdzie mitom o jakości pozakoncernowego piwa z USA. Ale nie wiem, pewno trafiłem na coś, co tak czy inaczej o koncernową jakość przynajmniej się ociera. Skoro są dostępni na jakimś zadupiu w Szkocji, a podobno i w Polsce można ich znaleźć – z całą pewnością nie może to być rzemieślnicza robota w pełnym tego słowa znaczeniu.



Tyle piwnych wspomnień z ostatniego pobytu w Szkocji. Nie będę nikomu zawracał głowy pitym tutaj piwem Trooper z Robinsons Brewery – beznadziejnie jednowymiarowym, cukrowo-karmelowym powodem do wstydu dla browaru i obiektem uwielbienia dla fanów zespołu Iron Maiden. Ani żadnym innym lepszym czy mniej dobrym lokalnym piwem przelanym tu podczas całego pobytu. Powiem tylko, że do Szkocji warto pojechać na piwo. I to niekoniecznie jakoś specjalnie dla BrewDog, robionego nie tak daleko stąd, w Ellon koło Aberdeen.

 BrewDog w BrewDog - makieta browaru (starej części) wykonana z klocków Lego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz