sobota, 12 listopada 2016

3 x Eden Mill (ciągle w Szkocji)




571. Whisky Barrel – Oak Aged Beer (Eden Mill Distillery & Brewery) 6,7%
572. Chilli & Ginger Porter (Eden Mill Distillery & Brewery) 5,2%
573. Bourbon Barrel – Oak Aged Beer (Eden Mill Distillery & Brewery) 6,5%

[Tekst powstał około dwa tygodnie temu, daleko na północy Szkocji]

Kończy się pierwszy tydzień mojego pobytu w Szkocji, siedzę w wyludnionym hostelu na północy kraju, za oknem mam wody zatoki Kyle of Tongue, czyli Ocean Atlantycki, jest późny wieczór, wokół nie ma nikogo. To znaczy, wiem o tych wodach zatoki stąd, że były tam wcześniej, jak meldowałem się w hostelu. Były tam również jak parę chwil temu wybrałem się na zewnątrz, sprawdzić czy przypadkiem jakaś zorza polarna mi nie świeci. Niestety, zachmurzone od horyzontu po horyzont niebo nie pozwala na podziwianie żadnych niebiańskich hec, więc wróciłem do pokoju, sprawdzić jak się mają piwka. Gdyby ktoś kiedyś znalazł się w podobnych okolicznościach przyrody, polecam taką historię: stawia się samochód na wprost oceanu, włącza się długie światła, wychodzi z samochodu, staje pomiędzy reflektorami. I podziwia jak z totalnej ciemności (tutaj nie docierają nawet śladowe ilości jakiejkolwiek łuny świetlnej z najbliższej osady ludzkiej, jak są chmury, to jest po prostu idealnie ciemno) wyłaniają się fale oceanu, jak się załamują w pewnej odległości od plaży, jak rozmywają się na piasku. I nie dzieje się więcej nic – żadnego innego odgłosu, żadnego innego obrazu, wokół ciemność. Szkoda tylko, że nienajcieplej tutaj jest i wiatr szarga starannie ułożoną fryzurę…

Kilka dni temu byłem w browarze i destylarni Eden Mill w St Andrews w hrabstwie Fife. Interesowały mnie głównie ich wyroby whisky-podobne, ale przy okazji zagadnąłem i o piwo. Efekt jest taki, że od tych kilku dni wożę w bagażniku trójeczkę tamtejszych piwek. No i wydaje mi się, że na tym odludziu, na którym się właśnie znalazłem, będą smakowały jak nigdzie indziej. Sprawdźmy co tam mamy.

Lektura etykiet nie rozjaśnia mroków niewiedzy i zawartości butelek. Nic nie wiadomo o rodzaju piwa, nic o pasteryzacji, rodzajach chmielu, itp. Poza porterem, który jest typowym angielskim porterem górnej fermentacji, nie porterem bałtyckim, rzecz jasna. Dodatkowo wiemy, że ów porter, przyprawiony chilli i imbirem, leżakował przez jakiś czas w beczkach po burbonie. Brak jednak informacji jak długo. Piwo leżakowane w beczkach po whisky ma kolor ciemno bursztynowy. To z beczek po burbonie jest o ton jaśniejsze od coca-coli, a porter to porter – ciemne, brązowe piwo. Piany za wiele nie było na żadnym. Mimo braku informacji na etykietach, wygląda na to, że były pasteryzowane. To akurat wynika z terminów przydatności do spożycia – nawet do stycznia 2018.

Whisky Barrel – bardzo sympatyczny, słodki aromat krówek, wanilii, trochę bardzo dojrzałych brzoskwiń, słonecznik, odrobina prażonego słodu, trochę dębiny, takiej raczej starej, zmęczonej, i ledwo nutka whisky słodowej i echo torfu. Aromat zapowiada się ciekawie, zobaczmy co w smaku.
Smak jest pełny, gęsty wręcz. Dominują w nim akcenty tej starej dębiny – choć akurat w smaku jest to przyjemniejsze niż w aromacie. Jest tu sporo karmelu i krówek, jest wreszcie bardzo wyraźny akcent whisky. Mowa jednak o smaku, nie o mocy, nie o alkoholu. No i torf. Bardzo wyraźny, ziemisty, słodki torf. Z każdym łykiem czuć go coraz wyraźniej. Na koniec pojawia lekka taninowa cierpkość. Nachmielenie jest tradycyjne, goryczka delikatna, w sam raz by nie popsuć całkiem udanej kompozycji smakowej. Świetne piwo.
Kategoria: JESZCZE RAZ TO SAMO

Bourbon Barrel – tutaj wyraźnie w aromacie jest bardziej rześko, młodo. Nie ma mowy o starym, zmęczonym drewnie, jest natomiast dużo typowo karmelowej słodyczy, mnóstwo akcentów świeżutkiego słonecznika, jest wanilia, melasa buraczana, węgiel drzewny, świeżo upieczony biszkopt – generalnie, znowu jest bardzo przyjemnie.
Smak jest znowu pełny i słodki. Burbon gdzieś tam sobie jest w tle, robi się coraz wyraźniejszy z kolejnymi łykami. Są tu cukierki kukułki, palony słód, prażone orzechy włoskie, polewa karmelowa, gorzka kawa. I znowu – nie ma mowy o zachmieleniu. Goryczka jest delikatna, przyjemna, nie przeszkadza, niczego nie psuje. Zbytniemu zasłodzeniu przeciwdziała również bardzo fajne nagazowanie – nie za duże, nie za niskie, w sam raz.
Kategoria: JESZCZE RAZ TO SAMO

Chilli & Ginger – w aromacie przede wszystkim wyraźnie czuć deklarowane dodatki – zarówno chilli, jak i świeży imbir. Na pierwszy rzut nosa jakoś mi się to nie podoba. Dodatek ma być dodatkiem, a nie dominować. Pod spodem prażony słód, trochę mlecznej czekolady, karmelu. W sumie dość przyjemne, choć niepokojąco nasuwa skojarzenia z piwem imbirowym. Nie wiem co sobie o tym myśleć, chyba najlepiej będzie jak spróbuję.
Smak… Ho, ho, ho! Piwo dość lekkie, karmelowo-palono-słodowe, ale… Zupełnie bez ostrzeżenia i totalnie znienacka po chwili uderza pikantność. I ta z chilli, i ta świeżo-imbirowa. Fajnie tak pali, przypieka… Ale chyba nic tam więcej nie ma w tym piwie. Jak już minie pierwszy atak pikantności, wychodzi na jaw, że król jest nagi. Kolejny łyki to potwierdzają – karmelowa woda z chilli i imbirem. Gdzieś jakieś echo, delikatny posmak selera naciowego. Za słabo, żeby zainteresować, za słabo żeby zachwycić. Co więcej, z każdym kolejnym łykiem coraz mniej chce się sięgać po następny. Zdecydowanie coraz mniej. A podniebienie coraz bardziej szczypie. Ej, nie tak miało być, zupełnie nie tak.
Kategoria: JAKOŚ JE ZMĘCZĘ

No i już, wypite. Trudno nie odnieść wrażenia, że piwowarzy w Eden Mill ciągle poszukują. Pite kilka dni wcześniej inne ich piwo, Weize Guy (rotweizen), ocierało się o zlew. Dzisiejszy porter zdecydowanie nie zachwycił. Z kolei, te dwa piwa leżakowane w beczkach po whisky i po burbonie rewelacyjnie dały radę, choć pewno nie zachwyciłyby entuzjastów piwnej rewolucji. Cóż, trzeba będzie się poprzyglądać przy okazji następnych wizyt w najpiękniejszym kraju świata.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz