sobota, 5 listopada 2016

Cairngorm Brewery Company, czyli znowu w Szkocji



567. Nessie’s Monster Mash 4,1%
568. Trade Winds 4,3%
569. Cairngorm Gold 4,5%
570. Black Gold 4,4%

I stało się, że znowu wylądowałem na przepięknej szkockiej ziemi, gdzieś się wypuściłem na daleką północ, naładowałem się, jest mi dobrze. A jest mi tym bardziej dobrze, że od paru dni nie robię praktycznie nic innego, tylko śmigam od destylarni do destylarni, rozmawiam, zwiedzam, smakuję. Destylarni whisky, rzecz jasna. Jak tu czuć się źle w takich okolicznościach?

Wieczorami jednak mam czas – i ochotę wielką – na coś innego. Na wyroby szkockiego przemysłu browarniczego. Bo już nie raz pokazały co potrafią. I szkoda, że tylko mnie, bo być może wiele duszyczek można by uratować przez zalewem polskiego kraftowego byle czego. Ja naprawdę nie wiem jak to jest – a właściwie to nawet nie chce mi się dociekać – że w tych polskich piwach chmielonych po amerykańsku (czy w ogóle, nowofalowo) najczęściej gorycz dławi, zabija wszystkie inne smaki, dominuje, zalega. A jeśli zdarzy się, że jednak przebiją się akcenty owocowe, to zwykle jest to słodycz nieco nadgniłych owoców, słodycz zlana w jedną ulepkową masę, bez charakteru, bez złożoności, bez polotu. Czasem podejrzewam, że dostawcy chmielu wysyłają do Polski to, co pod koniec tygodnia zmiata się z podłogi – takie trochę brudne, pomieszane, zatęchłe. Pewno się mylę, ale bardzo często tak to właśnie smakuje.

Piszę to mając już za sobą w trakcie tego pobytu jedną z opisywanych poniżej butelek, a mianowicie Trade Winds IPA. Piwo, które czaruje delikatnością, złożonością i harmonią. A ma w aromacie i smaku dokładnie to, o czego obecności w swoich piwach próbuje nas przekonać rodzima Pinta, Doctor Brew, czy inna Rebelia. No nie, panowie, nie. Zachęcam do wycieczki po Szkocji i jej browarach, zachęcam do spróbowania wyrobów Cairngorm Brewery Company, niewielkiego browaru znajdującego się na skraju przepięknych gór Cairngorms. Browaru, na który natknąłem się ponad 10 lat temu w pewnym lokalnym pubie w miejscowości Tomintoul, właśnie w górach Cairngorms. A zwróciłem uwagę na niego przez nazwę jednego z oferowanych piw. Nazywało się Sheepshagger’s.

No i przy okazji – bardzo proszę, przezabawni, super-hipsterscy w stosowanym przez siebie nazewnictwie polscy piwowarzy, nazwijcie swoje piwo „Owcojebca”. Albo coś równie odjechanego. Po polsku, bez owijania w anglosaską bawełnę, że tu niby jakaś „bitch”, że ktoś tam jest „so horny”, że coś tam, whatever. Co znaczą jakieś Geezery (nawet Turbo), co nam po Sharkach i innych Gravediggerach? Walnijcie coś, co pokaże, że naprawdę macie jaja, a nie fistaszki. Taki mój prywatny apel. Bo chyba tylko Perun pamięta w jakim kraju działa, po jakiemu tu się mówi, i że kulturowo rok 966 powinien być traktowany jedynie jako nieco bolesne beknięcie historii. Nie mówiąc o 2004.

Jako że tym razem tylko ja zajmuję się piwem, a przy okazji, wokół mnie dzieje się parę innych jeszcze rzeczy, opisy tym razem są krótsze i bardziej zdawkowe. Wybaczcie, takie okoliczności. Nie mogłem jednak nie odnotować istnienia absolutnie zjawiskowych piw ze zdjęcia powyżej.

Jak zwykle na wyspach, mało kto i mało kiedy zajmuje się nieistotnymi pierdołami, takimi jak precyzyjne określenie gatunku piwa, jego Blg, IBU, rodzaje użytego chmielu, itp. Dlatego tych informacji najczęściej nie ma ani na etykietach, ani tu, w moim dzisiejszym wpisie.

A wspominałem już dzisiaj o poziomie zawartości alkoholu w tutejszych piwach? Przecież tak to można pić!

Cairngorm Gold – lekki lager o bardzo wyrazistym, słodowym smaku i bardzo subtelnym akcencie chmielowym. Chmiele tradycyjne – Saaz i Styrian Golding (wyjątkowo podane na etykiecie). Piękny, pełny smak, zupełnie nie jak lager. A w każdym razie nie koncernowy lager. Pyszne piwo. Aż dziw, że na Wyspach potrafią zrobić dobrego lagera. Wychodzi na to, że potrafią. I to jak.
Kategoria: JESZCZE RAZ TO SAMO

Nessie’s Monster Mash – lekkie piwo górnej fermentacji o słodowym, nieznacznie orzechowym i kasztanowym odcieniu. Delikatnie chmielone tradycyjnym chmielem, z nieznaczną goryczką. Bardzo fajna rzecz, choć jak na ale brakuje mu trochę ciała. Tak czy owak, drugiego nie odmówię.
Kategoria: JESZCZE RAZ TO SAMO

Trade Winds IPA – leciutkie piwo w stylu IPA ze sporym wkładem pszenicznym w zasypie. W aromacie leciutko, z całym bukietem cytrusów, owoców egzotycznych i żywicy. Ale przyjemnie, lekko, orzeźwiająco. A smak… Gdyby tylko polscy kraftowcy potrafili tak skomponować te nowofalowe chmiele… Cudowne piwo. Są tutaj te cytrusy, jest żywica, są owoce egzotyczne. I to jakie wyraziste, niczym niezakłócone poszczególne akcenty! Te marakuje, grapefruity, dojrzałe mango… A poza tym, jest lekko, słodowo, jest harmonia, jest akcja na podniebieniu. Oj, ja chcę jeszcze i jeszcze.
Kategoria: CUD, MIÓD, MALINA

Black Gold – piwo w stylu szkockiego stouta. Zobaczmy więc. W aromacie mnóstwo akcentów palonych, czekoladowych, lukrecji, karmelu. W smaku natomiast – mimo niskiej zawartości alkoholu, czyli pewno niskiego ekstraktu – cudownie. Jest palony słód, karmel, kawa, prażone orzechy włoskie, jest wreszcie goryczka – taka trochę spalenizna, miła dla podniebienia, sympatyczna. Fajny, pełnokrwisty stout mimo niskich parametrów. A może dzięki nim?
Kategoria: JESZCZE RAZ TO SAMO

Po spróbowaniu tych czterech piwek, wszelkie dywagacje na temat polskiego kraftu byłyby kopaniem leżącego. Proszę zwrócić uwagę, bo ja sam nie wierzę co piszę. Najwyższa, nader rzadko stosowana przez mnie kategoria przypadła dzisiaj IPA. Przedstawicielowi gatunku, który dość skutecznie mi w Polsce zbrzydzono. Niech to starczy za cały komentarz.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz