środa, 8 czerwca 2016

Piwkowie w BrewDog





I zdarzyło się, że trafiliśmy do Szkocji. To akurat wielkim wyczynem nie jest, bo Szkocja bliska memu sercu jest. Ale w tej Szkocji, tak przy okazji różnych objazdów, trafiliśmy do Ellon. A co to Ellon? Takie miasteczko nieco na północny zachód od Aberdeen. Tam, wśród niezbyt malowniczo prezentujących się hal zakładów skupionych w miejscowym business parku jest jedno miejsce, które bardzo chciałem zobaczyć od środka. Browar BrewDog.

Powie ktoś – jak to? Zaślepiony niechęcią do kraftu piwny ignorant chce zobaczyć kolosa kraftu? Ano, chce. Skoro można, to trzeba. A i do tej niechęci nie ma co się przyzwyczajać, bo kto wie, może i tam te krafty dobre robią. No i nie można nie zobaczyć miejsca, gdzie robione jest Punk IPA, piwo dostępne bodaj w każdym sklepie sprzedającym piwo w Szkocji, do jakiego dane mi było trafić. Toż to musi być jakiś moloch. A że Punk IPA spróbowałem przed przyjazdem do Ellon – i smakowało mi! – tym bardziej ciekaw byłem co oni tam jeszcze warzą.



Pierwszym i podstawowym powodem mojej pielgrzymki do Ellon było umówione wcześniej spotkanie z osobą zajmującą się uruchomieniem już bardzo niedługo niewielkiej kraftowej destylarni w ramach browaru. O tej stronie działalności BrewDog być może nie wszyscy wiedzą. Tak więc, w gruncie rzeczy pojechałem zobaczyć destylarnię Lone Wolf, a nie browar BrewDog. Skoro jednak jedno znajduje się na terenie drugiego, nie dało się zobaczyć destylarni nie zobaczywszy browaru.

Stało się więc, że ostatniego piątku zaparkowałem pod głównym wejściem do browaru BrewDog w szkockim Ellon. Z zewnątrz – hala jakich tu wiele, a przy tutejszym stłoczeniu wszelkiego rodzaju zakładów i zakładzików, trudno ocenić gdzie kończy się jeden, a zaczyna drugi. Ulewny, typowo szkocki deszcz wcale nie ułatwił mi oceny skali przedsięwzięcia z zewnątrz. Od samego wejścia jednak zaczęły się pozytywne emocje. Gdy tylko przekroczyłem próg browaru, przestał mi się lać na głowę deszcz. Ulga niewyobrażalna. Drugie pozytywne spostrzeżenie – do browaru wchodzi się przez bar. Jak tu się nie zachwycić? Bar urządzony w stylu industrialnym, prosty lecz sprawiający wrażenie miejsca przyjaznego. Tuż obok, nawet nie przez ścianę, kotły, warzenie, chmielenie, fermentacja. Co prawda, trochę podejrzanie niewielkim wydaje się ten browar widziany z baru, ale kto ich tam wie, może mają tu przyspieszacz czasu – jak w reklamie Vidaronu – i na powierzchni około 50 metrów kwadratowych (tak na oko) potrafią zrobić tyle piwa, żeby zapełnić półki w tych wszystkich sklepach, w których widziałem Punk IPA. Albo po prostu nikt tego piwa nie kupuje, stąd półkowe zaległości!



Po przeciwległej stronie pomieszczenia znajduje się bar, przy którym pięć podwójnych kranów. Na tablicy świetlnej napisali co mogą nalać. Fajnie – szkoda, że za kierowcę tu dzisiaj robię. Tym bardziej, że za jedyne 6 funciaków można sobie walnąć 25 ml Sink the Bismarck! Gdyby nie ta kierownica, z czystej ciekawości bym spróbował. Przecież całej butelki sobie nie kupię, bo po co? Nic to, innym razem. Bismarck już bardziej nie zatonie, a ja tu jeszcze się pojawię. W głowie kiełkuje myśl, że przecież w Szkocji dopuszczalna zawartość alkoholu we krwi to 0,5 promila, więc jakieś piwko walnąć będzie można. A nawet trzeba. Ale nie Bismarcka.

Pojawia się wreszcie mój gospodarz, zabiera nas na zakład. No i teraz okazuje się, że żaden Vidaron, żadne przyspieszanie czasu, żadna produkcja na małej powierzchni. Wędrujemy do hali pierwszego browaru. Browaru właściwego, bo właśnie dowiaduję się, że to, co widziałem tuż obok baru, to tylko taki mały browarek eksperymentalny. Tutaj warzy się nowe wersje, tu eksperymentuje się z nowymi recepturami, które dopiero po pozytywnej ocenie trafiają do masowej produkcji. Co ciekawe, te piwa w wersji próbnej można kupić w sklepie będącym odnogą baru, i osobiście spróbować co tam nowego się warzy w BrewDog.



Browar BrewDog nie jest browarem starym. Wybudowany został od zera w 2012 roku, kiedy to okazało się, że stary, oryginalny zakład we Fraserburghu to stanowczo za mało na skalę sukcesu zakładu i jego produktów. Jego wydajność – tego w Ellon – to 220 tys. hektolitrów piwa. Nieźle. Jak na kraft – wręcz niewiarygodnie. Tego też jednak było za mało. Tuż obok stanął nowy browar. Dwa razy większy. Właśnie zaczyna działalność. Kierownictwo ocenia, że jego mocy przerobowych wystarczy na 5 lat rozwoju firmy. A co potem? Jak będzie trzeba, to będzie trzeba – wybudować kolejny!

W związku z tym, że browar jest młody, nie zdążył pokryć się nawet śladem patyny, podziwiamy najwyższej jakości stal nierdzewną, uformowaną tu na kształt kadzi, kotłów, tanków i rur wszelakich. Wszystko lśni i w oczy kłuje nowością i czystością. Wędrujemy wśród tych zbiorników, podziwiamy rozmach przedsięwzięcia. Spacerujemy obok linii do butelkowania, trawersujemy pakowalnię. Na ścianach tu i ówdzie ogromne graffiti, czasem na tankach, z ukrytych głośników miejscami słychać muzykę motywacyjną – ścieżkę dźwiękową z Gwiezdnych wojen. Nie powiem, podoba mi się tu, podziwiam rozmach, słucham uważnie opowieści i wyjaśnień mojego gospodarza. Przechodzimy przez pomieszczenia biurowe, trafiamy wreszcie do drugiego, nowego, dwukrotnie większego browaru. Tutaj to już ma się wrażenie, że wzrok zaczyna się gubić, szukając dla siebie oparcia w dali drugiego krańca hali. W powietrzu unoszą się piwne aromaty – a to słód, a to chmiel, a to drożdże.



Trafiamy wreszcie w tę część nowego browaru, gdzie właśnie wczoraj przeprowadzono próbę szczelności urządzeń do destylacji alkoholu. Ta część zakładu – i to nie tylko w kontraście do reszty browaru – wydaje się wręcz miniaturowa. Robi jednak bardzo pozytywne wrażenie. O tym jednak napiszę, a częściowo już napisałem, w zupełnie innym zakamarku internetu.

Wracamy do baru, gdzie barman nalewa nam po cztery szklaneczki – cztery różne gatunki, cztery zupełnie różne smaki, kompletnie różne piwa. Dostajemy po 0,3 pinty (łącznie jakieś półtora dużego piwa, czyli za kierownicą dalej będę na legalu) Dead Pony Club, 5 AM Saint, Jet Black Heart i Punk IPA. Dead Pony Club APA – niezłe, całkiem niezłe. 5 AM Saint (red ale) bardzo sympatyczne, wyraźnie karmelowe, łagodne, fajne. Jet Black Heart (oatmeal milk stout) – to już rewelacja. Tak łagodny, grzeczny i harmonijny stout zdarza się nader rzadko. No i Punk IPA – klasyk gatunku. Co ciekawe, poza Jet Black Heart, wszystkie piwa chmielone są dość intensywnie nowofalowymi chmielami amerykańskimi, ale jakoś to tutaj nie przeszkadza. Albo piwowarzy wiedzą jak je poukładać, albo może mają dostęp do lepszej jakości surowców. Nie wiem, nie znam się. Wiem natomiast, że tego poziomu harmonii aromatów i smaków próżno szukać w wyrobach polskich browarów kraftowych. A szkoda.



O samym piwie z BrewDoga jeszcze napiszę. O innych szkockich piwach – tych kraftowych, jak i tych z bardziej tradycyjnych browarów – też będzie. Tymczasem powiem tylko, że browar BrewDog przekonał mnie do sensu kraftowych poszukiwań. Do domu przywiozłem 10 różnych piw, wyciągniętych z lodówek w sklepie w browarze. A potem, wieczorkiem, usiedliśmy i posmakowaliśmy. Ale o tym potem.

Kiedy wychodziliśmy z browaru, deszcz już nie padał, wyszło piękne słońce.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz