czwartek, 15 września 2016

I znowu pszenica po amerykańsku (cz. 1)



549. The Farmer (Brokreacja) 5%
550. Młynarz (Browar Profesja) 4,3%
551. Córka Młynarza (PiwoWarownia) 4,8%

Zjawiskiem niezmiennie mnie intrygującym jest przemożna potrzeba, nieujarzmiona wręcz rządza niektórych, zbyt licznych niestety piwowarów, by na siłę ulepszać to, co z natury jest dobre i wystarczy tego nie spieprzyć. Innymi słowy, jak to jest, że z gruntu smaczne gatunki piwne na siłę trzeba dodatkowo „ulepszać”, pakując w nie tzw. nowofalowe gatunki chmielu? Klasycznym przykładem jest klasyczne piwo pszeniczne, weizen, jak niektórzy wolą. Są dwie możliwości, nasuwają mi się dwa wytłumaczenia – wcale jedno drugiego nie wykluczające. Albo (1) warzenie piwa pszenicznego jest tak trudne, a efekty osiągane przez domorosłych piwowarów spod kraftowej bandery (bardziej piratów przypominają w swej masie, stąd bandera – wyjaśnienie dla purystów językowych) są tak poślednie, że braki trzeba zaćmić czym wielkim, potężnym, zniewalającym. Niech na efekty tych żałosnych prób zajdzie cień czegoś bardziej wyrazistego. Może być też jednak tak, że (2) w swym szale twórczym zwyczajnie nie widzą kakofonii smaków, jaką produkują nagminnie, z uporem godnym lepszej sprawy. Nie widzą, bo albo nie chcą widzieć, gnani wizją odkrycia nowych lądów aromatyczno-smakowych, nie wierząc w dokładność map wszelakich i relacji tych, którzy już przez stulecia te fale prują. Albo nie są w stanie zobaczyć. Smakując niektóre wytwory takiego, na przykład, tzw. browaru Rebelia z Kamieńca Ząbkowickiego (pierwszy, który przyszedł mi do głowy, nie że mam coś przeciwko temu browarowi, czego nie miałbym przeciwko kilkunastu innym), trudno uwierzyć, że ktoś, kto warzył to piwo nie przeszedł w ostatnim, bieżącym wcieleniu amputacji wszelkich kubków smakowych znanych współczesnej anatomii i medycynie. Albo na wszelki wypadek zabutelkował bez smakowania, chciał sobie oszczędzić cierpień.

Podsumowując powyższe – po jakiego diabła wrzucać amerykańskie chmiele do łagodnego, orzeźwiającego, z natury pełnego smaku piwa pszenicznego? Że niby lepiej będzie? Nie będzie! Że inaczej? Jasne, złamany nos i królicza warga też wyglądają inaczej niż norma – nie znaczy to, że lepiej.

Mamy aktualnie na tapecie sześć piw, które – z grubsza rzecz biorąc – są wariacjami na temat stylu weizen, ale ulepszono je za pomocą dodatku nowofalowych odmian chmielu. Piszę „nowofalowych”, bo niekoniecznie muszą to być chmiele amerykańskie. Bywają nowozelandzkie, australijskie, sam diabeł wie jakie. Te, które użyte w niewłaściwych proporcjach (czyt. w zbyt dużych ilościach głównie) pachną i smakują obleśną goryczą grapefruitowego albedo, żywicy, a w najlepszym razie podgniłych owoców egzotycznych. Albo wszystkimi trzema na raz.

Wylawszy jad i żółć w powyższych akapitach, mogę z czystym sumieniem powiedzieć teraz, że niezależnie od tego powyżej staram się, robię co mogę, wspinam się na wyżyny wysiłku – by w tych kombinacjach aromatyczno-smakowych znaleźć coś pozytywnego, nie odrzucać ich na dzień dobry, łudzić się nadzieją, że wreszcie trafię na takie piwo (a były już takie przypadki!), gdzie ta chmielowa nowofalowość rzeczywiście stworzy nową, dobrą jakość, nie odrzuci od szklanki, do zlewu zawartości wylać nie każe.

Wspomniane sześć „amerykańskich” piw pszenicznych rozbiliśmy sobie na dwa wieczory, wychodząc z założenia, że sześć piw na raz to odrobinę za dużo – i jakościowo i objętościowo – na jedno posiedzenie. Robiliśmy już takie sesje i wcale się nam nie podobały. A szczególnie następnego dnia rano. A szczególnie jeśli ten następny poranek był początkiem kolejnego dnia pracy. Tak więc dzisiaj stawiamy na stole trzy piwa, wszystkie trzy z tzw. browarów kraftowych. Pierwszym jest The Farmer z Brokreacji – browaru, na którego temat mamy bardzo ambiwalentne odczucia. Z jednej strony, bywało nieźle, a z drugiej bywało tragicznie, niewytłumaczalnie, koślawo, karykaturowato. Smakowo, znaczy. Drugie piwo to Młynarz z wrocławskiego Browaru Profesja, o którym można by powiedzieć dokładnie to samo, co o Brokreacji. A już tego kretyńskiego określenia dymionego torfem piwa jako Islay Ale to im nie wybaczę – ale wyjaśnienie wymagałoby wykładu na temat geografii Szkocji, regionalizacji produkcji whisky, a przede wszystkim, geologii pokładów torfu (torf torfowi nie równy, panowie Profesjonaliści, nawet w obrębie tak niewielkiego kraju, jak Szkocja, a o zakład idę, że Wasz słód torfem z Islay wędzony nie był). Ale to chyba ich trochę przerasta, więc niech sobie mają. Islay Ale, pfff… No i na koniec, Córka Młynarza z PiwoWarowni, o której jakoś się nie damy rady wypowiedzieć, bośmy od nich może tylko ze dwa piwa pili. Za mało, by wyrobić sobie opinię.

W obrębie dzisiejszej trójki mamy dwie pary. Oto dwa piwa mają w nazwie odniesienia do młynarza – Młynarz i Córka Młynarza to ani chybi rodzina, i to dość bliska. Chyba że to córka innego młynarza. Z kolei The Farmer i Córka Młynarza uwarzone zostały w tym samym browarze, Szczyrzyckim Browarze Cystersów „Gryf”. Ciekawe czy będą tu jakieś podobieństwa.

Przestajemy marudzić, dociekać, rozwodzić się – i nalewamy. Trzy kapsle zeskakują z szyjek, te wędrują nad szklanki, przechył – i już się leje. A jak się leje, to się pieni. Wiadomo – pszeniczne! Tymczasem…  Piana niemal nie pojawiła się na Farmerze, a te niewielkie ilości, które jednak pokryły powierzchnię piwa, dość szybko zredukowały się niemal do zera. Za to piękna, gęsta piana pojawiła się na Młynarzu. Podobnie na Córce Młynarza, choć tu nieco mniej jej było. Młynarzowa piana była najtrwalsza, choć niewiele ustępowała jej Córka Młynarza. Wszystkie piwa na pierwszy rzut oka niefiltrowane.

The Farmer American Wheat (12 Blg, IBU 40, pasteryzowane, niefiltrowane, warzone w Szczyrzyckim Browarze Cystersów „Gryf”) – w aromacie fajna pszenica, sporo tego zboża, przyjemnie uzupełniona amerykańskim chmieleniem; ani go tu za dużo, ani za mało. Są tu owoce egzotyczne, są cytrusy, są morele, czarna herbata, jest trochę drożdży, jest trochę zielska. Pachnie zachęcająco, obiecująco. Z czasem pojawiają się też akcenty toffi. W smaku jest nieźle – owoce, pszenica, drożdże. Nad wszystkim wisi dość nienachlana, zaskakująco przyjemna goryczka o ewidentnie amerykańskiej proweniencji, wyraźnie grapefruitowa. Po jakimś czasie pojawiają się akcenty orzechowe. Całość skomponowana zgrabnie i przyjemnie.
Ocena: JESZCZE RAZ TO SAMO

Młynarz American Wheat (12,5 Blg, IBU 47, niepasteryzowane, niefiltrowane) – w aromacie wyraźnie bardziej ziołowo, kolendrowo, lekko cytrusowo, w sumie przyjemnie. Plus obowiązkowe akcenty pszenicznego piwa – pszenica, drożdże. W smaku jest bardzo fajnie – mnóstwo owoców, których akcenty układają się grzecznie warstwowo i przeplatają się z nutkami ziołowymi. Nad nimi unosi się znowu ewidentnie amerykańskie chmielenie, głównie w postaci gorzkiej pomarańczy. Owocowe w charakterze akcenty goryczki bardzo zgrabnie wkomponowują się w owocowe akcenty bazy – i jest naprawdę fajnie. Goryczka być może w pewnym momencie zaczyna przeszkadzać, jest jej ociupinkę za dużo, ale nie na tyle, by zdyskwalifikować piwo i kazać mi pędzić z nim do zlewu.
Ocena: JESZCZE RAZ TO SAMO

Córka Młynarza American Wheat (12 Blg, IBU 35, pasteryzowane, niefiltrowane, warzone w Szczyrzyckim Browarze Cystersów „Gryf”) – aromat ma najmniej wyrazisty spośród dzisiejszej trójki, najbardziej wytrawny, najlżejszy. Jest tu odrobina świeżego siana, jest trochę cytrusów. Gdzieś w głębi trochę dojrzałych brzoskwiń. Smak jest dość wodnisty, rozczarowujący. Gdzieś się zawieruszył charakter piwa pszenicznego, a została tylko goryczka – z każdym łykiem mniej przyjemna. Są tam jakieś nieśmiałe akcenty owocowe, ale generalnie rozczarowuje.
Ocena: JAKOŚ JE ZMĘCZĘ

No i czas ustawić je w jakiejś kolejności, zdecydować po które chciałoby się sięgnąć ponownie, a po które niekoniecznie. I tu pojawia się problem. Dwa z nich wydają się walczyć o palmę pierwszeństwa, podczas gdy jedno zdecydowanie będzie musiało dzisiaj zadowolić się brązem. I obydwoje mamy ten problem. Musimy się chyba jeszcze napić…

No dobrze, decyzje zapadły. Piwo, które wygrało u mnie, wygrało rzutem na taśmę przemiłym akcentem owocowej słodyczy, który pojawił się dopiero pod sam koniec, gdy piwa zdążyły się nieco ogrzać. Oto mój ranking, ale podkreślam, że miejsca pierwsze i drugie dzieli jedynie włos tej owocowej nutki.

1. Młynarz
2. The Farmer
3. Córka Młynarza

Pytam współbiesiadniczkę co ona o tych piwkach powie, jak ona je poukłada. A ona mi, że ten Farmer jej bardziej odpowiada. A poza tym, zgadza się ze mną. No i dyskutuj tu z kobietą…

Co ciekawe, rzecz dostrzeżona dopiero pod koniec wieczora. Po wszystkich tych narzekaniach na wstępie, po tym sarkaniu na ilość amerykańskiego chmielu, wyżyłowane poza granice rozsądku IBU – okazało się, że znowu nie ilość, a jakość ma znaczenie. Patrząc na parametry smakowanych dzisiaj piw, to właśnie to o najniższej deklarowanej goryczy (IBU) zajęło bezapelacyjnie ostatnie miejsce. Czyli ewidentnie musi chodzić o coś innego. Być może o jakość tych chmielowych granulatów, które stosują nasi piwowarzy (nie wiem jak wyglądają źródła zaopatrzenia), a być może właśnie o umiejętność ich skomponowania – i to zarówno różnych odmian chmielu ze sobą, jak i całej tej chmielowej „czapy” z częścią zasadniczą, czyli zasypem i drożdżami. A pewno i jakość pozostałych składników – w tym wody – wpływa na ostateczny efekt. Wychodzi na to, że warzenie piwa nie jest tak prostą sprawą, jak mogłoby się wydawać. Co pod rozwagę wszystkich potencjalnych kraftowców dać pragniemy.

2 komentarze:

  1. Szanowny Panie Rajmundzie.

    Gwoli ścisłości, te trzy wypite przez Pana piwa nie są, nawet z grubsza rzecz biorąc, wariacją na temat piw pszenicznych w stylu bawarskim (weizen). American wheat to osobny styl piwny, mający odmienne cechy. I owszem w zasypie powinien dominować słód pszeniczny, choć nie ma wymogu min. 50 % jak w przypadku weizena, ale użyte neutralne drożdże mają sprawić, że to powinno być orzeźwiające piwo, które może wykazywać więcej cech chmielu i mniej cech drożdży niż weissbier, gdzie odmiennie są użyte specjalne drożdże nadające przyprawowo-owocowe aromaty, a chmiel jest tylko użyty na goryczkę. Wariacją na temat weizena jest np. american weizen i moim zdaniem jest kilka udanych piw w tej hybrydzie np. od Birbanta. Tak nawiasem "mówiąc", klasyczne style piwne to nie świętość i piwowarzy mają prawo własnej ich interpretacji, jak też do tworzenia nowych, własnych receptur opartych na stylach warzonych od wieków (czy to komu, czy Panu czy mnie smakuje, bądź nie). Zapewniam Pana, że motywacji, które skłaniają piwowarów do takich poszukiwań jest więcej i nie przypisywałbym im tylko niskich pobudek, jak ignorancja czy brak umiejętności.

    Pozdrawiam,
    Grzegorz

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na pewno jest tak, jak Pan pisze, Panie Grzegorzu. Nawet nie zamierzam polemizować. Z punktu widzenia zwykłego, niehopheadowego konsumenta piwa - a właśnie z takiego pisane są moje rozważania (patrz wstęp) - pszenica jest pszenica, choćby nie wiem jak obrazoburczo to brzmiało. Ostatecznym sędzią jest podniebienie, a ono klepane jest raz po raz dziwadłami.
      Nie twierdzę, że nie ma miejsca na innowacje, poszukiwania. Zawsze tylko chciałoby się, żeby nie było to wyważanie otwartych drzwi z marnym efektem. A w większości - przynajmniej w moim doświadczeniu - tak jest. Niezależnie od tego, że rzeczywiście istnieją przykłady umiejętnego komponowania nowofalowych chmieli w całą resztę piwnego bukietu, w zdecydowanej większości przypadków goryczka jest wartością sama w sobie i co najwyżej przykrywa nieudolności piwowara.
      No i na koniec - nie przypisuję sobie w żadnym razie monopolu na rację. Zresztą, jak taka racja miałaby wyglądać w przypadku doznań smakowych? Rzucam tylko tutaj raz po raz garścią refleksji tych 99% konsumentów piwa, o których polski kraft nawet nie chce myśleć, zadowalając się tym jednym procentem rynku, zdobywanym i tak gargantuicznym wysiłkiem. Chyba, że od czasu gdy ostatnio czytałem jakieś opracowania na ten temat, kraft podwoił swój udział w rynku i ja reprezentuję już tylko 98%. Czasem odnieść można wrażenie, że kraftowi piwowarzy tak uwierzyli w swoją misję "nawracania" ciemnego ludu spijającego wyroby koncernów, że zapomnieli iż tylko dobrej jakości wyrobem da się to osiągnąć. Nie wyśmiewaniem kolejnych "niepasteryzowanych" z KP czy GŻ, nie drwinami z "januszy piwnych". Plus sporą robotą marketingową, to na pewno, ale od produktu trzeba zacząć. Tymczasem zdecydowana większość piwnych eksperymentów to najzwyczajniejsza sztuka dla sztuki.
      Nie tak dawno gdzieś na jakimś blogu piwnym przeczytałem pełen podziwu komentarz dotyczący jakiejś osoby, która popijała piwo w jakimś multitapie i z wypiekami na twarzy robiła na jego temat notatki. Zagadnięta czy wrzuca to gdzieś na ratebeer czy untapped, powiedziała że nie, że dopiero od dwóch lat zajmuje się kraftem, więc jest słaba w te klocki i nie będzie publikowała swoich przemyśleń, żeby nie zaszkodzić browarowi. Moja refleksja na ten temat była taka - jeśli jest to tak chwalebna postawa, jeśli tak długo trzeba pracować nad umiejętnością oceny piwa, to ile czasu trzeba warzyć piwo, by zostać piwowarem? Moim zdaniem, co najmniej 10 razy dłużej. A to by oznaczało, że cały polski kraft trzeba by zlikwidować...
      Nie odbieram nikomu prawa do własnych interpretacji, poszukiwań. Niech sobie szukają, niech dochodzą. Dlaczego tylko ja mam za to płacić?

      Usuń