wtorek, 29 września 2015

Dostawa z Radomia. Viva la Pivovaria!



258. Bursztynowe (Pivovaria) 5,7%
259. Bogaty Dziad APA (Pivovaria) 5%
260. Pszeniczne (Pivovaria) 5,1%
261. Pils (Pivovaria) 5%

Dzisiaj nie będzie żadnych rankingów, żadnego porównywania. Dzisiaj mamy na tapecie cztery piwa z radomskiej Pivovarii. Aż trzy z nich to piwa niepasteryzowane i niefiltrowane, trzeba się z nimi rozprawić zanim zrobi to z nimi czas i czynniki naturalne. Innymi słowy, zanim się zepsują. A że na stole mamy cztery kompletnie różne gatunki piwa, każdy ranking byłby co najwyżej wyrazem preferencji oceniającego co do poszczególnych gatunków. I tyle.

Pivovaria już raz zrobiła dobre wrażenie. Nawet Chytra Baba z Radomia rozanieliła nas nie na żarty, mimo iż APA zdecydowanie nie jest naszym ulubionym gatunkiem. Podobnie było z pivovarnianym pilsem, koźlakiem i bursztynowym. Jednak w warunkach, w jakich smakowane były te piwka, nie było mowy o jakiejś dogłębnej analizie, a już na pewno nie o jakimkolwiek spisywaniem wrażeń. Spróbujemy to dzisiaj nadrobić.

Nalewamy piwka do szklanek, obserwujemy pianę. W tej konkurencji zdecydowanie wygrywa Bursztynowe, na którym piana jest najbardziej obfita i trzyma się dzielnie do końca naszej sesji. Najsłabiej w tej kategorii wypada Bogaty Dziad, na którym  piany jest niewiele, a po chwili nie ma jej wcale. Na pozostałych nie jest źle, a piana trzyma się długo. Wszystkie piwa są niefiltrowane, więc mętnią się rozkosznie w szklankach. Każde ma barwę mniej więcej odpowiadającą reprezentowanemu gatunkowi.

Bursztynowe (niepasteryzowane, niefiltrowane, 13 Blg) pachnie prażonym słodem, drożdżami, odrobinę cytrusami, troszkę toffi. W smaku lekkie, delikatnie karmelowe, słodowe. Bardzo przyjemnie pieści podniebienie złożoną słodyczą, po czym ujawnia się chmielowa goryczka – delikatny powiew aromatu chmielu. Bardzo przyjemne piwo.

Bogaty Dziad (niefiltrowane, 12 Blg) w aromacie ma przede wszystkim akcenty cytrusowo-grapefuitowe. Pod tą chmielową chmurką czai się lekka słodowość. W smaku jest cudownie lekkie – nie mylić z wodnistością. Doskonale zharmonizowany słód i chmiele. Można odnieść wrażenie, że podniebienie wykonuje przemarsz przez amfiladę akcentów smakowych – zbożowość, lekka karmelowa słodycz, za chwilę delikatny grapefruit, po chwili znowu słodycz, i znowu goryczka. Tam wybrzmiewa prawdziwa symfonia zanim człowiek zdąży przełknąć.

Pszeniczne (niepasteryzowane, niefiltrowane, 12,5 Blg) ma w aromacie akcenty wędzonego oscypka – dość ciężki, tłustawy, z akcentami wędzonymi. Gdzieś w tle trochę pszenicy (o zgrozo, w pszenicznym?!), lekkie drożdże, goździki. W smaku pełne, słodkie – słód, melasa, banany. Po chwili lekka kwaskowatość, lekka goryczka. Po kolejnej chwili pojawiają się tłustawe i lekko dymne akcenty z aromatu. To nie jest lekkie piwko pszeniczne na upalne lato – to jest pełnokrwiste, pełne smaków i aromatów piwo do powolnego smakowania. I rozkoszowania się.

Pils (niepasteryzowane, niefiltrowane, 12 Blg) ma aromat słodu zbożowego, jest stosunkowo wytrawne, nieco kwiatowe, z lekkim akcentem goryczki. W smaku jest lekkie, słodowo-zbożowe. Nienachalna, acz wyrazista goryczka doskonale równoważy słodycz. Bardzo wyważone piwo, od którego trudno się oderwać.

Jako się rzekło, nie ma żadnego oceniania porównawczego, bo to nie miałoby sensu. Powiedzieć jednak trzeba – a nawet napisać! – że wszystkie cztery piwka dają dużo radości podniebieniu i z pewnością stanowiłyby poważne zagrożenie dla każdej, choćby nie wiem jak renomowanej konkurencji w swoich gatunkach. Zresztą, kto wie, być może jeszcze się u nas pojawią, w towarzystwie odpowiednich konkurentów. I wtedy się zobaczy. Póki co, dziękujemy Michałowi. Dobry człowiek, targał te piwka przez pół Polski, byśmy mogli się podzielić naszymi wrażeniami z ich sączenia.

Czy jest tu jakiś dobry bagażowy?



253. Porter Okocim (Browar Okocim) 8,9%
254. Lwowski Porter (Browar Lwowski) 8,5%
255. Żywiec Porter (Browar Żywiec) 9,5%
256. Grand Imperial Porter (Browar Amber) 8,0%
257. Witnicki Porter (Browar Witnica) 8,5%

Chodziłem wokół tego tematu jak koło jeża. Z jednej strony, nie można ignorować istnienia piw typu porter. Z drugiej strony, mam traumę. Dawno, dawno temu, kiedy większości czytających te słowa najpewniej nie było jeszcze na świecie, a ja stawiałem pierwsze kroki w świecie słodu dobrze spożytkowanego, zdarzyło mi się pojechać w Beskid Żywiecki i do samego Żywca (takie miasto – naprawdę, tam jest więcej niż tylko browar). W restauracji, w której jadłem obiad, podawano żywiecki porter. Nie mając zielonego pojęcia kto on zacz, zamówiłem, spróbowałem, zachwyciłem się. Jak, nie przymierzając, sam Juliusz Cezar niemalże. Długo, bardzo długo później, na półkach sklepów w całej Polsce masowo zagościły wyroby z Okocimia, Żywca, Leżajska, Warki. Co za radość, pomyśli ktoś. W każdym razie, ja tak pomyślałem. Jak srodze się rozczarowałem wiedzą wszyscy, którzy do dziś gardzą wszelkimi koncerniakami. No i właśnie, porter żywiecki, przepyszne niegdyś piwo o zawartości alkoholu tylko nieco ponad 6%, teraz okazał się smakować jak spirytusowa nalewka na gumie arabskiej z ogromną ilością cukru. Sporządzona z taniego spirytusu z kontrabandy. Od tamtej pory, nie sięgnąłem po porter żywiecki. Ciekaw jestem jak będzie dzisiaj, czy coś się zmieniło, a jeśli tak, to czy na lepsze.

Podczas nalewania piwa do szklanek okazuje się, że zjawisko piany obce jest piwowarom ze Lwowa. Piana gaśnie bardzo szybko i nie zostawia śladu na ściankach szklanki. Nieźle wygląda to w przypadku Grand Imperial, choć najintensywniej pieni się porter z Witnicy. Okocim i Żywiec trzymają się koncernowego standardu – za wszelką cenę nie wolno się wychylić w żadną stronę.

Okocim Porter (pasteryzowane, 22 Blg, IBU 38) pachnie palonym karmelem, kartonem, gumą arabską, kawą. Smak – pełny, przyjemny, słodki, karmelowo-kawowy. Lekka kwaskowość – jakby cytrusowa. Po chwili atakuje goryczka i już zostaje na dobre. Zaskakująco słabo czuć akcent alkoholu.

Lwowski Porter (pasteryzowane, 20 Blg) w aromacie jakaś stęchlizna. To przede wszystkim i najpierw. Dość szybko przeradza się w akcent roślinny – świeży sok złamanej gałązki dzikiego bzu, świeży zielony groszek. Potem jest kawa, wytrawny karmel. W smaku dalej czuć te zielone, łodygowe akcenty, palony słód, karmel. Kawowa gorycz, gorzka czekolada. Pojawia się alkohol, raczej mało przyjemny, choć wyraźnie rozgrzewający.

Żywiec Porter (pasteryzowane, 21 Blg) pachnie toffi i palonym słodem. W smaku jest raczej lekki, żeby nie powiedzieć wodnisty. Akcenty korzenne, palone, rumianek. Właściwie to rumiankowa płukanka do gardła. Na końcu gorycz. I już.  Smakuje obrzydliwie. Jakiś piołun, zielsko, guajazyl. Paskudztwo wysokich lotów.

Grand Imperial Porter (pasteryzowane, 18,1 Blg) pachnie palonym słodem i coca-colą. Karmel, a właściwie krówki własnej roboty, takie z patelni. W smaku kremowy, łagodny, słodki, kawowy. Przebija się palony słód. Nie ma alkoholowego posmaku. Goryczka gdzieś tam w tle, taka jakby gorzkie kakao. Bardzo przyjemne piwo, które chce się pić.

Witnicki Porter (pasteryzowane, 18,1 Blg) na pierwszy niuch pachnie czystą kawą. Świeżo zaparzoną, gorzką kawą. I to pierwsze wrażenie jest bardzo przyjemne. Ale drugie… Po chwili zaczyna się prawdziwa równia pochyła. No przecież musi tam być witnickie bagno, błoto, zgniłe jajka, kiszonka, gnojowica. Dwa niuchy i już koniec radochy. W smaku jest kwaśny, palony, słodowy, kawowy. Na koniec goryczka. Wszechobecna, nieprzyjemna. Na plus trzeba mu zapisać, że nie ma akcentu alkoholowego.

Ranking. Wygrywa – w cuglach – Grand Imperial Porter. Na drugim miejscu Okocim. Na trzecim Lwowski. Na czwartym Żywiec. Stawkę zamyka Witnicki.

Po konsultacji z moją drugą połówką okazuje się, że zgadzamy się niemal zupełnie. Prawie. A – jak wiadomo – prawie robi wielką różnicę, szczególnie w przypadku piwa. U szczęścia mojego żywota Witnicki Porter jest na drugim miejscu, przez co Okocim spada na trzecie, Lwowski na czwarte, a Żywiec na piąte. Przynajmniej to ostatnie ma jakiś sens.

Postscriptum. Tego wieczoru do końca wypita została tylko szklanka Grand Imperial Porter. Pozostałe wylądowały w zlewie – od pół do 3/4 szklanki. Nie dało się inaczej.

środa, 23 września 2015

Koźlaki dwa



251. Koźlak (Pivovaria) 7,5%
252. Miłosław Koźlak (Browar Fortuna) 7,5%

Dzisiaj dwa koźlaki. Nie żeby to był jakiś ulubiony gatunek piwa, bynajmniej, ale dlatego, że wpadła nam w ręce butelka niepasteryzowanego i niefiltrowanego koźlaka z browaru Pivovaria w Radomiu. No i nie wolno pozwolić mu się zepsuć. A że był smakowany już w ostatni weekend – i zrobił ogromne, pozytywne wrażenie – tym bardziej trzeba było znaleźć mu jakiegoś konkurenta. Szybki spacer do najbliższego sklepu, miłosławowy koźlak do koszyka – i jedziemy.

Mimo tylko dwóch butelek, wieczór zapowiada się ciekawie. Z jednej strony, koźlak jest bodaj ostatnim gatunkiem piwa, jakiego chciałbym sobie nalać do szklanki. Z drugiej strony, wszystkie piwa z Pivovarii smakowane ostatniego weekendu, w tym koźlak, zrobiły naprawdę dobre wrażenie. Dobre w kierunku wybitnego. A i Miłosław rzadko dotąd zawodził. Poza tym, na etykiecie i krawatce kozła miłosławskiego widnieje informacja o dość prestiżowej nagrodzie przyznanej temu piwu – najlepszy koźlak plus Grand Prix Chmielaki 2012. No, koźlak z Pivovarii też chwali się paroma wyróżnieniami. Co prawda, nie bardzo wierzę w wartość tego typu nagród i wyróżnień, ale kto wie, może tym razem… Niech więc wezmą się za bary i zobaczymy co z tego wyniknie.

W sklepie, do którego udałem się po Miłosław, na półce stał również koźlak żywiecki. Ale odpuściłem. Miłosław i Pivovaria nie miałyby szans… na trzecie miejsce.

Nalane do szklanek, obydwa piwa prezentują się znakomicie – obfita, gęsta, naturalna piana na jednym i drugim, głęboka, ciemna barwa. Miłosław jest nieco jaśniejszy, na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie nieco rozwodnionej Pivovarii. Piana na jednym i drugim dość szybko opada, jednak przyjemnie oblepia ścianki szklanek i w postaci cienkiej kołderki pozostaje dość długo.

Miłosław (pasteryzowane, 15,7 Blg) w aromacie ma przede wszystkim słodki karmel, słód, drożdże, prażone orzechy włoskie. Nie ma typowego dla słabych koźlaków aromatu gumy arabskiej, czy kleju na znaczkach. Jest za to lekka alkoholowość. Po jakimś czasie, kiedy temperatura piwa wzrasta, alkohol zaczyna dominować aromat. Pojawia się też akcent suszonej, a wręcz wędzonej śliwki. W smaku, po początkowej karmelowo-słodowej słodyczy, przechodzi w lekką wytrawność. Goryczka bardziej przypomina tę ze świeżych migdałów niż z chmielu. Niestety, da się wyraźnie wyczuć akcent alkoholowy. Po chwili na podniebieniu robi się trochę cierpko, kartonowo.

Pivovaria (niepasteryzowane, niefiltrowane, 16,3 Blg) ma bardzo przyjemny, ciepły, melasowy aromat. Nie ma tu ani śladu alkoholu. Jakieś akcenty rodzynkowe, suszone śliwki, palony słód, lekki karmel. Podkreślić trzeba, że aromat jest bardzo łagodny i trzeba się dobrze skupić, żeby cokolwiek w nim znaleźć. Delikatny, ale bardzo przyjemny aromat. Po paru chwilach, wraz ze wzrostem temperatury, pojawiają się również  akcenty kwiatowe – taka usiana polnymi kwiatami, nieco przysuszona tegorocznymi upałami łąka. Smak jest aksamitny, delikatnie słodki, karmel w kierunku raczej tego z batonów twix, lekko mleczny. Po chwili pojawia się goryczka – taka rodem z gorzkiej, czarnej kawy. Bardzo przyjemna rzecz.

Werdykt dzisiaj jest jednogłośny. Co więcej, smakowane dziś piwa dzieli przepaść. Koźlak z Miłosławia jest niezłym piwem w swojej klasie, to trzeba mu przyznać, jednak koźlak z Pivovarii zmiata go z powierzchni ziemi bezlitośnie. Nawet okiem przy tym nie mrugnie. Więcej takich piw poprosimy. I wiem, że więcej Pivovarii już do nas jedzie. Prosto z Radomia. Dzięki, Michał.

poniedziałek, 21 września 2015

Jasne, że Belgia



Leffe Blonde (Abbaye de Leffe) 6,6%
248. Abbaye d’Aulne Blonde (Brasserie ADA) 6%
249. Triple Blond (Sulimar Sp. z o.o.) 8%
250. Affligem Blonde (Alken-Maes) 6,8%

Dzisiaj u nas po belgijsku (OK, raz po polsko-belgijsku), na jasno, na bogato. Skończyło się lato, skończył sezon na lagery. Czy jakoś tak. A może po prostu „zainspirowała” nas najnowsza oferta Intermarché, w której przyzwoite belgijskie piwa pojawiły się niedawno w bardzo przyzwoitej cenie. Jak tu nie skorzystać? To byłoby nieprzyzwoite.

Do belgijskiej stawki dorzuciliśmy pierwsze-lepsze polskie piwo w belgijskim stylu, które już od jakiegoś czasu czekało na przelanie przez nasze podniebienia. Nie do końca ten sam styl, ale co tam, podniebienia te same.

Nalaliśmy je do szklanek, nie bez trudu w przypadku Leffe i Affligem – piana na Leffe zawstydziłaby niejednego pszeniczniaka. Obfita, naturalna, trwała. Tylko odrobinę mniej intensywnie pieniło się Affligem. Najsłabiej w tej kategorii wypadło Triple Blond. Tutaj piany prawie nie było od samego początku. Aulne dało radę, a piana – mimo że skąpa – pozostała na powierzchni piwa najdłużej.

Leffe w aromacie ma drożdże, akcenty pszeniczniaka, jakieś owoce – słodkie pomarańcze, w kierunku mandarynki. Modelina. Odrobina miodu. W smaku lekki karmel, słodkie drożdże, odrobina cytrusów, wyraźnie wyczuwalny alkohol, choć ten z gatunku przyjemnych, rozgrzewających. Gdzieś tam w tle słodkie gruszki. Trochę akcentów korzennych.

Aulne w aromacie jest chlebowe, słodowe, echo drożdży. Trochę suszonych owoców – śliwek, moreli. Jednak stopniowo, niezmiennie, najpierw pojawiają się, potem coraz bardziej dominują nieprzyjemne akcenty stęchlizny, odleżanego potu, kurzu – takie trochę wnętrze starego autosana. W smaku jest lekkie, odrobinę kwaskowe, zbożowe, po chwili pojawiają się drożdże. Akcenty roślinne, jakby młody mlecz. Smak zdecydowanie lepszy niż aromat.

Tripple Blond pachnie bananami, drożdżami, goździkami. Po chwili ujawniają się jabłka i morele. Czarna morwa. W smaku jest słodkawo-kwaskowe, raczej ciężkie, przyjemne. Wyraźne akcenty alkoholowe, delikatnie korzenne.

Affligem w aromacie ma świeże, młode orzechy włoskie, nieco alkoholu, drożdże. Owoców moc – brzoskwinie, morele, jabłka. Galaretki w cukrze. W smaku lekkie, przyjemnie owocowe – znowu brzoskwinie (bardzo dojrzałe), jabłka. Lekki alkohol, karmel, skórki pomarańczy. Bardzo fajna rzecz.

Przychodzi czas na dzisiejszy ranking. Moim zdaniem zdecydowanie wygrywa Leffe, a na drugim miejscu jest Affligem. Trzecie miejsce zajmuje Triple Blond, a tuż za podium plasuje się Abbaye d'Aulne. Konsultacja ze współdegustatorką (najlepszą ze współdegustatorek) – i okazuje się, że werdykt jest absolutnie jednogłośny.

czwartek, 10 września 2015

Marcowo - jak przystało na wrzesień. Ale to tylko wymówka.



244. Zlatý Bažant Marcové (Heineken Slovensko) 5,2%
245. Postřižinské Něžný Barbar (Pivovar Nymburk) 5,3%
Hövels Original (Hövels Hausbrauerei) 5,5%
246. Kaiserdom Kellerbier (Kaiserdom Pwivatbrauerei) 4,8%
247. Gloger Marcowy (Browar Miejski Gloger) 5,8%


Dzisiaj takie nie do końca dobrane zestawienie. Mamy dwa marcowe, a to trochę mało, jak na wieczorne posiedzenie dla dwóch osób. Dlatego też postanowiliśmy dorzucić do nich piwka, które jakoś z różnych względów nie chcą się w sposób jasny i jednoznaczny opisać czym one są, a z jakiegoś względu do tych dwóch marcowych nam pasują. Największy problem mamy z niemieckim Hövels Original – ni diabła nie napisali na etykiecie co to za rodzaj piwa, jaka w nim zawartość ekstraktu, jaki poziom IBU, jakimi chmielami chmielone, ani jakimi drożdżami drożdżone. I jak tu poważnie traktować takich piwowarów? Oni naprawdę o krafcie nie słyszeli? Skoro tak, to najpewniej piwo zupełnie do bani, więc nie ma co się przejmować. Jest duża szansa, że w większości wyląduje w zlewie, stąd dzisiaj na stole i w szklankach (o, przepraszam, pokalach! Jak to człowiek musi pilnować się co pisze od kiedy na te strony Wielcy Znawcy zaglądać zaczęli…) pięć różnych piw. Uczucia niedopicia wszak nie lubimy i nie chcemy.

Nie byłoby dzisiejszej degustacji w takiej postaci, gdyby nie pewien Piotrek (wcale nie z Bagien), który przywiózł nam z wielkiego świata dwa piwka z Browaru Miejskiego Gloger w Białymstoku. Dziękujemy. Marcowy Gloger zestawił się nam z Marcowym Złotym Bażantem, i dalej to jakoś tak już poszło. Ciekawi jesteśmy tej nowości, a jednocześnie troszkę drżymy o wyniki tego porównania. Darowanemu koniowi wiadomo gdzie się nie patrzy, więc głupio byłoby tak publicznie wieziony przez całą Polskę prezent wykpić. Postaramy się jednak być obiektywni. Jak zawsze.

Gdyby ktoś zapytał skąd te piwka, gdzie je kupić, to odpowiedź byłaby dość skomplikowana. Zlatý Bažant przyjechał z nami z wakacji, kupiony gdzieś w Zachodniopomorskiem. Postřižinské Něžný Barbar pojawiło się w Tesco z Trutnovie, w Czechach. A potem w naszym koszyku, wreszcie w domu. Hövels Original przyjechał ze mną z wyprawy balonowej do Niemiec, kupiony gdzieś w Gladbeck. Keiserdom Kellerbier występował jakiś czas temu (chyba) na półkach Intermarché. No a Gloger przyjechał do nas – bodaj z Augustowa – w bagażu przyjaciela.

Piana wystąpiła w każdej szklance. Naprawdę. Najmniej trwała na Kaiserdom – zniknęła niemal całkowicie zanim dokończyłem nalewać pozostałe piwa. Również ta na Hövels Original nie zachwyciła trwałością, choć przynajmniej przyjemnie oblepiła ścianki szklanki. Najobfitszą pianę wytworzył Zlatý Bažant, tuż po nim uplasowało się Postřižinské Něžný Barbar. Gloger nie zawiódł, ale też nie przesadził.

Jeśli chodzi o barwę, to najjaśniejszy odcień bursztynu pojawił się w szklance Glogera. Odrobinę ciemniejsza okazała się zawartość butelki z napisem Kaiserdom. Tutaj warto podkreślić przyjemną, obiecującą mętność – na etykiecie napisano, że niefiltrowane, i to się ewidentnie zgadza. Zlatý Bažant  i Postřižinské to już naprawdę głęboki, ciemny bursztyn (obydwa ewidentnie filtrowane), a Hövelsowi już całkiem niedaleko do barwy piw ciemnych, z delikatnym rubinowym pobłyskiem.

Zlatý Bažant Marcové pachnie słodem, pieczonymi kasztanami, skórką świeżego, mocno wypieczonego chleba i karmelem. Mało przyjemnym, sztucznym karmelem, takim dryfującym w stronę gumy arabskiej. Całe szczęście, że nie ma go tam zbyt wiele i na pewno nie dominuje aromatu. W smaku jest lekkie, karmelowo i słodowo słodkie, po czym pojawiają się gorzkie akcenty kawy, gorzkiej czekolady, które pozostają już na podniebieniu do końca i jakoś nie chcą ustąpić innym nutkom smakowym. Po paru chwilach, aromat zdominowany zostaje przez gumę arabską, a smak przez kawową gorycz – gorycz takiej mocno palonej kawy. Zrobiło się bardzo jednowymiarowe i mało przyjemne.

Postřižinské Něžný Barbar w aromacie ma akcenty jednocześnie słodkie i kwaśne – karmel i coś jakby szczaw. Generalnie, aromat jest płaski, wodnisty, mało rozwinięty. Może po chwili, jak mu się nieco podniesie temperatura, obudzi się. W smaku lekka karmelowa słodycz natychmiast przegrywa z wytrawnością; jest cierpkie, ziołowo-roślinne. Pojawiająca się po chwili goryczka również bardziej przypomina łodygi mleczu niż chmiel. Po kilku chwilach aromat robi się bardziej ciepły, uciekają z niego kwaśne akcenty. Pojawiają się bardzo słodkie, soczyste jabłka. W smaku natomiast ciągle jest jakaś ziołowość, lekka cierpkość, kantalupa.

Hövels Original pachnie bardzo delikatnie przyprażonych słodem i karmelem. Plus skoszoną łąką, na której siano nie tylko wyschło, ale zdążyło się trochę należeć – nie jest to ani aromat świeżo skoszonej trawy, ani nawet świeżego siana. W smaku jest najpierw słodko-ziołowe, akcenty podpleśniałych orzechów włoskich, a po chwili na pierwszy plan wysuwa się zbożowa słodycz w towarzystwie delikatnej goryczki. Po kilku chwilach aromat robi się ciepły, stonowany, delikatnie karmelowy, słodowy. Przyjemny. W smaku ciągle występuje słodowość, karmel, ale gdzieś tam w tle pojawiają się akcenty… smażonych krewetek. Smażonych w skorupkach, w całości.

Kaiserdom Kellerbier pachnie miodem i sokiem jabłkowym. Głównie. W smaku jest rozwodniony karmel. Doprawiony sokiem jabłkowym. Więcej nie mam nic do powiedzenia na jego temat. Przynajmniej na razie. Po dobrych paru chwilach, w aromacie ciągle jest sok jabłkowy i miód. W smaku ciągle szarlotka. I właśnie tak, ciasto jabłkowe, nie same jabłka, czy sok jabłkowy. I niewiele więcej, niestety.

Gloger Marcowy w aromacie ma akcenty zbożowe przede wszystkim. Trochę karmelu i jakichś owocowych akcentów. W smaku jest bardzo przyjemnie ciepło-zbożowo, odrobina palonego słodu, bardzo delikatna, wycofana goryczka. Owocowe akcenty z aromatu zdają się być bardzo dojrzałym winogronem, takim na granicy gnicia, ale jeszcze nie za nią. Odrobina prażonego słonecznika. Po paru chwilach, w aromacie dominuje ciepła, prażona słodowość. W smaku jest przepięknie słodowo i owocowo. Plus bardzo dyskretna chmielowa gwardia na straży niekompletnego zemdlenia zbytnią słodyczą. Fajne, w kierunku bardzo fajne.

Gdyby trzeba ustawić dzisiejsze piwka w jakimś tam rankingu, to na pierwszym miejscu postawiłbym Gloger. Uczciwie i szczerze. Na drugim stanąłby Hövels, na trzecim Kaiserdom, na czwartym Postřižinské, a miejsce piąte zarezerwowałbym dla Zlatý Bažant Marcové. Moja ulubiona towarzyszka piwnych peregrynacji twierdzi natomiast, że jej zdaniem wygrywa Postřižinské, drugie jest Kaiserdom, trzecie Gloger, czwarte Zlatý Bažant, a piąte Hövels. Oj, jak dzisiaj się rozbiegliśmy