środa, 16 marca 2016

Były sobie ipy trzy



456. The Butcher Red IPA (Brokreacja) 7%
457. Skarbek Single Hop Citra Pale Ale (Kraftwerk) 5,1%
458. Aborygen (Browar Tenczynek) 5,9%

Ogromne zaległości mamy. Opisywany dziś wieczór z ipami odbył się jeszcze w pierwszej połowie lutego. Zaganiany jestem…

Dzisiaj trzy piwa z trzech różnych odmianach gatunku IPA. Tak się złożyło, że leżały w piwnicy, żadne nie miało bardziej odpowiedniego towarzystwa, a jakoś coraz mniej chce mi się poszukiwać dobrych piw robionych przez polskie browary kraftowe. I dawać im zarobić. Jeszcze niedawno myślałem, że kupując ich piwa w jakimś tam stopniu wspieram ich rozwój, że z każdą kolejną warką będą dzięki temu lepsi, choć o krok zbliżą się do opanowania tej magicznej umiejętności – warzenia dobrego piwa. Okazuje się, że niekoniecznie. Te z nich, które robią przyzwoite piwa, robią je w dalszym ciągu, a te, które ewidentnie nie mają o warzeniu zielonego pojęcia, równie ewidentnie zapuściły korzenie tam, gdzie były dotąd. Tylko krzyczą o swojej wielkości coraz głośniej i ściemniają coraz to nowe rzesze naiwnej młodzieży. I naprawdę coraz mniej chce się sobie głowę nimi zawracać.

W związku z powyższym, dzisiejsze porównanie jest zupełnie „z czapy” – trzy zupełnie różne wariacje stylu IPA, trzy różne wariacje browarnicze. Mamy dziś West Coast Red IPA z Brokreacji, browaru robiącego zwykle – przynajmniej w moim doświadczeniu – piwa przyzwoite, nawet jeśli nie opanowali jeszcze umiaru w stosowaniu amerykańskiego chmielu. Obok staje Skarbek – Single Hop Citra IPA z browaru, który podpadł mi już tyle razy, że tylko fakt dostępności ich piw w lokalnym Tesco usprawiedliwia jego obecność na naszym stole. Przy okazji, Skarbek określa się jako Single Hop, a w składzie podano aż cztery rodzaje chmielu. Nie sądziłem, że w drugim dziesięcioleciu XXI wieku ciągle jeszcze wśród rodaków tak słabo ze znajomością angielskiego. I niech mi nikt nie tłumaczy, że co innego chmielenie na goryczkę, a co innego na aromat. Ten singiel poligamistą jest i basta. Trzecie piwo to Australian IPA z Browaru Tenczynek – browaru regionalnego, który jakoś dotąd niczym wiekopomnym się nie wykazał, ale na plus trzeba mu zapisać, że zachowuje się jak na grzeczny, dobrze wychowany browar przystało. Nie wydziwia z tysiącem różnych stylów – czyli jest szansa, że kiedyś wreszcie opanują te kilka, które warzą – a przede wszystkim, istnieje fizycznie, sam warzy swoje piwa, a przy okazji ponosi wszelkie ryzyka związane z zatrudnieniem pracowników, utrzymaniem budynków, urządzeń, płaci podatek od nieruchomości, itp. Za to – szacun. Nawet jeśli już za nic więcej.

Jeśli wykładnikiem jakości piwa miałaby być piana, to Skarbek przegrało konkurencję już w przedbiegach. Podczas nalewania do szklanki pokryło się mało imponującą, głównie średniopęcherzykową pianą, która dość szybko opadła, uległa poszarpaniu i właściwie niemal całkowicie zanikła. Nieco lepiej wygląda sytuacja na Rzeźniku – tutaj piana wyglądała bardziej naturalnie, była bardziej obfita i mimo redukcji, pozostawiła cienką warstwę na powierzchni piwa, jak i apetyczne ślady na ściankach szklanki. Z tematem piany najlepiej poradził sobie Aborygen, na którym piana była obfita, w dużym stopniu drobnopęcherzykowa, a opadając utworzyła wymyślne esy-floresy na ścianach szklanki. No i pozostała długo na powierzchni piwa.

Jeśli chodzi o barwę, to Skarbek w pełni zasłużyło na miano Pale Ale – ma barwę jasnobursztynową, typową dla tego rodzaju piwa. Aborygen jest nieco ciemniejsze, a Butcher – mimo iż deklaruje się jako Red IPA – ma barwę brązową, jedynie z nieznacznymi rubinowymi przebłyskami. Wszystkie trzy deklarują się na etykietach jako piwa niefiltrowane, ale szczerze mówiąc, jakoś ten brak filtracji nie rzuca się w oczy po nalaniu do szklanek. Wszystkie trzy są raczej klarowne i przejrzyste. Naturalnie, daleko im do klarowności koncernowych lagerów, ale też i o jakimś zauważalnym zmętnieniu też nie ma co mówić.

The Butcher West Coast Red IPA (16 Blg, IBU 75, chmiele Tomahawk, Citra, Simcoe i Amarillo (trzy ostatnie na zimno), niepasteryzowane, niefiltrowane, warzone w Szczyrzyckim Browarze Cystersów „Gryf”) – nad gęstą od aromatycznego bogactwa owocową bazą słodową (owoce egzotyczne – mango, kandyzowana papaja) i karmelową unoszą się żywiczno-grapefruitowe akcenty chmielu. Jakby siedzieć w lesie i grapefruita obierać. Uzupełnia to trochę ziela – kolendra i tymianek. Pachnie obiecująco. Smak jest pełny, bogaty, wyraźnie czuć owocowo-słodową bazę, są tu owoce egzotyczne, obiecane przez aromat, jest trochę akcentów ziołowych, jest wreszcie grapefruit i żywica. Może trochę zbyt intensywne te chmielowe, gorzkie akcenty. Szkoda, bo baza słodowa wygląda na ciekawą, obiecującą. Gorycz z każdym łykiem coraz bardziej zalega w gardle, coraz bardziej przeszkadza. Cóż, widocznie tak chcieli piwowarzy z Brokreacji. A mogli zrobić naprawdę dobre piwo.

Skarbek Single Hop Citra IPA (12 Blg, pasteryzowane, niefiltrowane, chmiele Citra, Ahtanum, Simcoe, Columbus, warzone w Browarach Regionalnych Wąsosz) – w aromacie grapefruit jest zdecydowanie wyraźniejszy, mniej akcentów żywicznych, kolendra i ananas. Aromat jest generalnie lżejszy, mniej obiecujący niż u rzeźnika. Im wyższa temperatura piwa w szklance, tym bardziej wyraźnie karmelowy. Odrobina słodu, nut czystych, zbożowych. Niewiele się tam dzieje, zaskoczenia nie ma. W smaku jest przyjemnie lekkie, choć na pewno nie wodniste. Jest tam słód, jakieś nieśmiałe akcenty owocowe, głównie słodkie cytrusy. I już. Płasko, nudą wieje. A potem znowu nie dzieje się nic. Goryczka nie jest jakoś specjalnie dominująca, i chciałoby się powiedzieć, że harmonijnie komponuje się z resztą akcentów smakowych. Tyle, że tej reszty jest tak bardzo niewiele.

Aborygen Australian IPA (15 Blg, pasteryzowane, niefiltrowane, chmiele Magnum, Galaxy, Topaz) – w aromacie lekko podgniłe pomarańcze i bardzo wyraźny kandyzowany ananas. Pod warstwą akcentów chmielowych da się wyraźnie wyczuć słodową, owocową bazę oraz lekki akcent pszeniczny. W smaku jest płasko, nieciekawie. Jest sobie słód, są jakieś nieśmiałe akcenty owocowe – słodkie pomarańcze, jak nic – ale wisi nad tym wszystkim jakiś totalny chaos chmielowy. Ni to grapefruity, ni to zioła. Określić się tego nie da inaczej, jak jakiś gorzki brud smakowy, organoleptyczny odpowiednik szumów i trzasków w analogowym zapisie dźwięku – nikomu to niepotrzebne, nikt nie wie po co, nikt nie potrafi sobie z tym poradzić, nawet laboratorium Dolby, jak się dobrze temu przyjrzeć.

Siedzimy tu nad tymi piwkami, sączymy, cmokamy, doszukujemy się… I na usta ciśnie się – Boże, co za syf! Było iść do tej piwnicy, było to wyciągać? Przepraszam, może za wyjątkiem Rzeźnika, który przejawia pewne znamiona przyzwoitego piwa, jednak pozostałe dwa to już bluźnierstwo w czystej postaci. Nazywa się piwo, a smakuje jak… coś nader niesmacznego. Jeśli już trzeba sporządzić ranking, to wygląda on następująco:

1. The Butcher
2. –
3. Skarbek
4. Aborygen

I niech ktoś sprzątnie te niedopitki, błagam.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz