348. Hard Bride American
Barley Wine (AleBrowar) 9,8%
349. Piotrek z Bagien
Pumpkin Ale (Jan Olbracht) 4,7%
350. WRCLW Roggenbier
(Browar Stu Mostów) 5,5%
351. Rauch Alt
(Kraftwerk) 4,8%
Dzisiaj totalny miszmasz piwny. Rozczarowani smakowanymi
ostatnio dość intensywnie produktami polskich rewolucjonistów piwnych, zwanych
czasem browarami kraftowymi, postanowiliśmy nie stawać na głowie by znaleźć
konkurencję dla niektórych spośród piw znajdujących się w okolicach naszej
lodówki, tylko zwyczajnie je wypić i – najprawdopodobniej – jak najszybciej o
nich zapomnieć. Jak długo można dać się nabierać, że owe piwopodobne produkty nadają
się do czegoś więcej niż tylko wylania do zlewu natychmiast po zdjęciu kapsla?
Z małymi wyjątkami, oczywiście, ale te przecież tylko potwierdzają regułę. Kiedy
piszę te słowa – dosłownie w tym samym czasie, otwarty w innym oknie komputera fejsbuk
pokazuje mi roześmiane twarze twórców wielu spośród obrzydliwych piwotworów
wylanych w ostatnim czasie do zlewu, którzy właśnie odbierają nagrody na
festiwalu piwnym w Poznaniu. Co tylko potwierdza nasze przypuszczenia, że nie
ma nadziei dla kogoś, kto oczekuje od nich przyzwoitego, pijalnego piwa. Nie
oznacza to, że nie będziemy już nigdy więcej opisywać krafciaków, bynajmniej. Z
jednej strony, mamy spore zapasy ich tworów, których przecież w ciemno nie ześciekujemy,
a z drugiej – przecież nigdy nie wiadomo, a nuż coś przyzwoitego uwarzą.
Będziemy jednak unikali pewnych konkretnych pseudopiworobów. I to zdecydowanie.
Wśród nich znajdują się przede wszystkim niby-browary Reden, Kraftwerk, Pinta,
Rebelia, Doctor Brew i parę innych. Tego po prostu nie da się pić.
Dzisiaj stawiamy sobie na stole przedstawicieli czterech zdecydowanie
różnych gatunków piwa, uwarzonych przez polskich piworewolucjonistów. I żeby
wszystko było jasne, niezależnie od tego, co napisano w poprzednim akapicie,
stawiamy je w nadziei, że dadzą nam choć trochę radości organoleptycznej. Nie
jesteśmy masochistami, gdybyśmy z góry wiedzieli, że są do bani, nie
kupowalibyśmy ich. Tak czy owak, na stole dzisiaj stoi przedstawiciel gatunku
American barleywine, Hard Bride z AleBrowar, dyniowe Pumpkin Ale warzone w
ramach Kuźni Piwowarów w browarze Jan Olbracht, żytnie WRCLW Roggenbier z
Browaru Stu Mostów we Wrocławiu, oraz Rauch Alt, czyli wędzona wersja
klasycznego altbier z naszego „ulubionego” Kraftwerk.
Piwa z serii Piotrek
z Bagien kilka razy srodze rozczarowały. Mimo sympatii do samego imienia, czy tego
i owego nosiciela tegoż. Mamy nadzieję, że dzisiaj będzie lepiej. Tym bardziej,
że dynia to kopalnia możliwości smakowych. Lubimy wędzone, dymne piwa.
Smakowane nie tak dawno Saison Curry Wurst od Birbanta zmiotło nas z nóg, do
dzisiaj wspominamy ciepło Arden, dymionego stouta z browaru Roch. I paru innych.
Dlatego sporo oczekujemy po Rauch Alt. Żytni Maorys z Bojana – mimo iż to nielubiane
IPA – porwał nas. Stąd spore oczekiwania wobec Roggenbier z wrocławskiego Browaru
Stu Mostów. O regionalnym patriotyzmie i wspieraniu prawdziwych – nie kontraktowych
– browarów tu nawet nie wspomnę.
Patrząc na etykiety, nazwy poszczególnych piw, zastanawiam
się – dlaczego po angielsku, do licha? I nie chodzi mi tylko o te, które dzisiaj
stoją na stole i czekają na egzekucję. Te wszystkie hoppy, pinky, łan wheat,
turbo geezer, terrence, winchester, magnus, some like it hot, brewdog i inne. Że
o Doctor Brew nie wspomnę. No ludzie! Jaki jest eksport poza granice naszego
kraju piw kraftowych? Jeśli ktoś ma na ten temat informacje, to proszę mnie
oświecić. Bo jeśli piwa te, jak przypuszczam, sprzedawane są głównie w Polsce,
to nadęcie krafciaków przechodzi ludzkie pojęcie. Dlaczego, ach dlaczego nie
można piwa nazwać dyniowym, żytnim, dlaczego mamy się nazywać hop heads, a nie chmielomaniacy,
czy jakoś tak… Fakt, przyzwyczailiśmy się do wszędobylstwa angielszczyzny, ale naprawdę
tak bardzo wstydzimy się języka polskiego? Tak słabo się sprzedaje? No to niech
sobie polanalfabeci z AleBrowar sprawdzą – w amerykańskiej wersji barleywine
pisze się jako jedno słowo.
Dość zrzędzenia. Jeszcze będzie niejedna okazja. Wszak
zapasy piwa mamy jeszcze na co najmniej miesiąc delektowania się w dużej mierze
właśnie krafciakami. Nalewam i pijmy wreszcie.
Piana – naturalna, drobnopęcherzykowa, w miarę trwała na
Hard Bride (tu spora ilość średnich pęcherzyków), Piotrku i Roggenbier.
Najtrwalsza i najbardziej obfita na tym ostatnim. Rauch Alt wytworzył pianę tak
nietrwałą, że trudno ją ocenić. Pół minuty po nalaniu, na powierzchni unosiły
się już tylko marne, poszarpane jej szczątki.
Barwa – wszystkie mniej więcej w tej samej, ciemnobrązowej
barwie. Rauch Alt najciemniejsze, American Barley Wine najjaśniejsze, a różnica
między nimi (tymi skrajnymi) to mniej więcej jeden ton. Na pierwszy rzut oka
wszystkie piwa są niefiltrowane.
Hard Bride American Barley Wine (24 Blg, IBU 110,
niepasteryzowane, niefiltrowane, warzone w Browarze Gościszewo) – w aromacie spora,
ale nie nokautująca dawka amerykańskich chmielów, a więc gównie grapefruity,
przez które przebija się głęboka słodowość. Poza tym, orzechy i pieprz. Ciemne
winogrona. Po chwili amerykańskie chmiele wyłażą na wierzch bardzo wyraźnie i
zaczynają dominować w aromacie. W smaku pełne, obiecujące, słodowe, rodzynkowe,
jednak chyba za bardzo skontrowane chmielową goryczką. Jakby zagryźć przyjemny zbożowy
batonik energetyczny soczystym kęsem grapefruita. Gorycz zalega na podniebieniu
i walczy już tylko z coraz wyraźniejszą alkoholowością. Nie jest to fajna
rzecz, nie jest to wymarzony przez nas kierunek podróży.
Piotrek z Bagien Pumpkin
Ale (12,5 Blg, IBU 26, pasteryzowane, niefiltrowane) rzeczywiście pachnie dynią. Poza tym, lekko,
nieznacznie imbirem, kardamonem i goździkami. Sporą część aromatu tego piwa
zajmuje jednak woda. Są tam ogromne niezagospodarowane przestrzenie, dla których
zabrakło nutek aromatycznych. Szkoda, przecież dynia jest tak wdzięcznym
tematem – i aromatycznie i smakowo. No i smak… Chciałoby się pełnego,
wyrazistego, smacznego piwa, a dostajemy nachmieloną wodę, w której gotowała
się dynia. Moja zupa dyniowa ma milion razy więcej smaku niż to piwo. Trzy
rodzaje słodu, cztery chmiele, miąższ i pestki dyni – i kicha. Płasko,
wodniście. Ach, słów szkoda. Żeby sparafrazować klasyka – to jest jakaś
popierdółka, nie piwo.
WRCLW Roggenbier (13,5
Blg, IBU 25, niepasteryzowane, niefiltrowane) pachnie piwem pszenicznym
(głównie banany i melony), z przyjemnymi nutami cytrusowymi. W smaku jest
kwaskowate, lekko cytrusowe, ma akcenty palone, żytnie. Ale głównie smakuje jak
kiepskie piwo pszeniczne, któremu dorzucono trochę żytnich nutek. Żadnej
finezji, żadnych powodów do zachwytu.
Rauch Alt (14
Blg, IBU 50, pasteryzowane, niefiltrowane, warzone w Browarach Regionalnych
Wąsosz) – w aromacie wędzonka, to bez wątpienia. Trochę pieczonych jabłek,
trochę pieczonych ziemniaków. Plus akcenty kawowe i czekoladowe. Bardzo
sympatyczny, ładnie ułożony aromat. W smaku jest wędzone. Za bardzo wędzone. To
już nie jest przyjemny, dymny akcent dołożony do czegoś więcej. Smakuje trochę
tak, jakby ssać przypalone polana wyciągnięte z ogniska. Polana, których nie
wysuszono przed włożeniem do ognia, więc bulgoczą gotującymi się, gorzkimi sokami
jakiegoś buka, czy czereśni. Plus akcenty kamforowe. Gdzieś na samym dnie
akcenty palonego słodu. Bardzo mało przyjemne, płaskie, zapowiadające nieuchronny
ból głowy o poranku piwo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz