579. Tropical Forres
IPA (Speyside Craft Brewery) 6%
580. Orkney Gold
(The Orkney Brewery) 4,5%
581. Blue Moon
Belgian White (Blue Moon Brewing Co.) 5,4%
[Tekst powstał w niezbyt odległej przeszłości, podczas
ostatniego pobytu w Szkocji]
To już ostatnia porcja wrażeń z niedawnego wyjazdu do
Szkocji. Tym razem wybrałem się do miejscowego spożywczaka sieci Costcutter.
Mają tam większy wybór zarówno piwa, jak i whisky (na półce stoi, między
innymi, Brora 35yo, gdyby kogoś to interesowało), niż w odwiedzanym zwykle Co-op,
a na dodatek mam do nich bliżej. Na półkach, a nawet w lodówce, znalazłem kilka
ciekawostek, z których wybrałem trzy.
Mój pierwszy wybór padł na Tropical Forres IPA ze Speyside
Craft Brewery. Ha! Pierwszy wybór i IPA? Coś w lesie chyba zdechło, jak
mawiano u mnie na wsi. Ano tak. Speyside Craft Brewery to ten browar, który
przygotował to IPA, które potem trafiło do beczek po whisky, a potem do tych
beczek znowu wlano whisky. Whisky słodową Glenfiddich. I tak powstała whisky
Glenfiddich IPA Experiment, o której nie tak dawno dość głośno było wśród osób
zainteresowanych whisky szkocką. Przypomnę tylko, że chwilowo mieszkam w
Dufftown, a po drodze z mojej chaty w Parkmore na zakupy, mijam właśnie
destylarnię Glenfiddich. Takie okoliczności przyrody, a co!
Tak czy owak, najpierw szukałem tego konkretnego piwa ze
Speyside Craft Brewery, co to rzeczywiście w całym glenfiddichowym
eksperymencie brało udział, ale okazało się nie do zdobycia. Nie było więc
wyjścia – jeśli chciałem przekonać się ile wart jest rzeczony browar, trzeba
było sięgnąć po inne IPA. A że tutaj trafiła mi się limitowana edycja, piwny
poemat na cześć miasteczka, w którym browar się znajduje (tak, tak, tam nie ma
błędu w druku w nazwie piwa – ma być Forres, nie Forest), chwyciłem z półki i
już nie puściłem.
Drugim wyborem było Orkney
Gold, piwo ze znanego mi od zarania dziejów browaru na Orkadach. To takie
wysepki na północ od północno-wschodniego wybrzeża Szkocji. I browar i Orkady
bliskie są memu sercu od pierwszego spotkania, sięgając po Orkney Gold załatwiłem
sobie więc pewność, że nawet gdyby Tropical Forres zawiodło, jakieś dobre piwo
będę jednak miał na stole tego wieczoru.
Na koniec Blue Moon Belgian
White, piwo w stylu belgijskiego witbier, warzone gdzieś tam za oceanem. W
USA, znaczy. A tam podobno najlepsze krafty działają. Nie znam, nie wiem,
chętnie spróbuję, przekonam się co to za cymes.
No i już. Pozostaje teraz do szklanek przelać, potem przez
podniebienie, gardło i różne tam narządy wewnętrzne. I tu się człowiek zaczyna
zastanawiać – czy Parkmore Distillery Manager’s House podłączony jest do sieci
kanalizacyjnej (trochę wątpliwe, stoi wszak na uboczu), ma swoje szambo, czy
też wszystkie trzy piwka prędzej czy później, w formie nieco zmienionej, trafią
do płynącej tuż obok rzeki Fiddich. Ot, rozmyślania po zachodzie słońca…
Tropical Forres IPA
– bardzo mętne, nie muszą pisać na etykiecie, że niefiltrowane. Ładnie się
spieniło, piana trwała, długo pozostała na powierzchni piwa.
W aromacie rzeczywiście całe tłumy słodkich owoców
tropikalnych – mango, marakuja, papaja, ananasy. Jest trochę cytrusów, ale
bardziej miąższu i soku niż skórek czy albedo. Jest też odrobina sosnowej żywicy.
Przy całej słodyczy owoców, jest w nim spora lekkość. Bardzo przyjemne, zachęca
do umoczenia dzioba. Stanowczo zachęca.
W smaku pełne, przerozkosznie słodkie, owocowe. Smak tak
gęsty, że ugryźć go można. Są tu te wszystkie owoce z aromatu, są niewiarygodnie
wręcz wyraziste i poukładane. Na straży stoi goryczka – coś jakby delikatny
grapefruit, jakby kumkwat, odrobina żywiczności. Wszystko to na swoim miejscu,
w odpowiednich proporcjach. Na koniec wchodzi bardziej agresywna grapefruitowa
goryczka, ale ona też ma tutaj swoje miejsce. Gdyby nie ona, piwo mogłoby
zrobić się mdłe. A tak, jest równowaga. Słowem – pyszne piwo.
Kategoria: JESZCZE
RAZ TO SAMO
Orkney Gold – aromat
bardzo orzeźwiający, lekki. Zboże, tradycyjny chmiel, nieco cytryny, odrobina
moreli. Bardzo przyjemny aromat tradycyjnego (nie-kraftowego) piwa. W zasypie
chyba trochę żyta, jak na moje kubki smakowe.
W smaku lekkie, bardzo przyjemne. Najpierw trochę lekkich
owoców, po chwili zboże. Wreszcie chmielowa goryczka. Radość i harmonia. Przemiła
rzecz.
Kategoria: JESZCZE
RAZ TO SAMO
Blue Moon Belgian
White – no i tu się słabiej zrobiło, zachwyty się skończyły. Przynajmniej w
aromacie. Pietruszka, kolendra i suszony seler przede wszystkim. Plus zawartość
nieco odstanego worka na śmieci. Pełnego. Gdzieś daleko, owszem, są jakieś
banany, jakieś goździki, jakaś może nawet pomarańcza. Ale zdecydowanie mało
przyjemny ten aromat.
W smaku jest dużo lepiej niż w aromacie, choć ciągle przede
wszystkim ziołowo (wszędzie ta pietruszka!) i kwaskowo. Piwo jest bardzo lekkie.
Akcenty świeżego chleba, limonki, trochę chmielu, odrobina pszenicy. Gdyby nie
ta denerwująca kwaskowość. No i trochę za duże wysycenie – zwyczajnie szczypie
w język. Słabe.
Kategoria: JAKOŚ JE
ZMĘCZĘ
Nie ma mowy dzisiaj (znowu) o jakimkolwiek rankingu –
poszczególne piwa są zbyt odległe od siebie gatunkowo, by je porównywać. Nasuwa
się jednak – po raz kolejny – refleksja natury ipowej, kraftowo-piwowarskiej,
amerykańsko-chmielowej. Tak przy okazji Tropical Forres IPA, naturalnie. Jak to
jest, zapytam po raz kolejny, że chmielone nowofalowo piwa robione przez browary
w Szkocji, czy w ogóle w UK, mają te owocowo-żywiczne aromaty czyste, świetnie
poukładane, wyraziste, wreszcie po prostu smaczne? Czy chodzi o doświadczenie tutejszych
piwowarów, ich obeznanie z gatunkiem i surowcami? Czy może chodzi o dostępność
najwyższej jakości surowców? Czy o staranność podczas warzenia? Czy może o coś
jeszcze innego? Zdaje się, że wspominałem o tym już przy okazji Trade Winds IPA
z Cairngorm Brewery, ale nie przestaje mnie to intrygować.
The Orkney Brewery, z kolei, po raz kolejny dowodzi, że nie
trzeba być wielkim nowofalowcem, by robić doskonałe piwo. A Blue Moon jakoś
zadaje kłam propagowanym tu i ówdzie mitom o jakości pozakoncernowego piwa z
USA. Ale nie wiem, pewno trafiłem na coś, co tak czy inaczej o koncernową jakość
przynajmniej się ociera. Skoro są dostępni na jakimś zadupiu w Szkocji, a
podobno i w Polsce można ich znaleźć – z całą pewnością nie może to być rzemieślnicza
robota w pełnym tego słowa znaczeniu.
Tyle piwnych wspomnień z ostatniego pobytu w Szkocji. Nie
będę nikomu zawracał głowy pitym tutaj piwem Trooper z Robinsons Brewery –
beznadziejnie jednowymiarowym, cukrowo-karmelowym powodem do wstydu dla browaru
i obiektem uwielbienia dla fanów zespołu Iron Maiden. Ani żadnym innym lepszym
czy mniej dobrym lokalnym piwem przelanym tu podczas całego pobytu. Powiem
tylko, że do Szkocji warto pojechać na piwo. I to niekoniecznie jakoś
specjalnie dla BrewDog, robionego nie tak daleko stąd, w Ellon koło Aberdeen.
BrewDog w BrewDog - makieta browaru (starej części) wykonana z klocków Lego.