383. Speyside Oak
Aged Blonde Ale (Belhaven) 6,5%
384. Innis & Gunn
Original Oak Aged Beer (Innis & Gunn) 6,6%
385. Tennent’s
Scottish Beer (Wellpark Brewery) 6%
386. Edition No. 1
Whisky Malz (Landskron Brau-Manufaktur) 8%
Piwo, które w ten czy innych sposób otarło się o whisky.
Najlepiej, żeby otarło się na tyle, by uzasadnić użycie słowa „whisky” na
etykiecie. Marketingowo – marzenie browarników, bo przecież sprzeda się na
pniu. Hipstersko – plus dziesięć do fejmu. Najlepiej przy jakiejś dobrej muzie
z płyty winylowej. I zdjęcie na Instagram, niech wszyscy widzą, wiedzą,
podziwiają. A sensorycznie, za przeproszeniem? Ściema. I niewiele ponad to.
Co można zrobić z piwem przy pomocy beczek po whisky? Można
to piwo wlać do rzeczonych beczek, poczekać parę dni, może parę tygodni, a
potem zabutelkować i posłać w świat. I dopilnować, by słowo „whisky” na
etykiecie rzucało się jak najbardziej
oczy. Pomijając sytuację, w której beczki nie będą tak całkiem suche od
wewnątrz, czyli jakaś odrobina whisky ciągle będzie się tam znajdowała –
najpierw po to, by beczka się nie rozeschła w transporcie, później po to, by
wlane do beczki piwo miało co wypłukać z zakamarków pomiędzy klepkami, ze
zwęglonej warstwy drewna (beczki wypala się zwykle od wewnątrz przed
napełnieniem whisky, co powoduje powstanie cienkiej warstwy węgla drzewnego).
Czyli, w gruncie rzeczy, zabieg taki będzie mniej więcej równoważny wykonaniu
swojskiego u-bota, jednak nie za pomocą kieliszka wódki, a paru kropel
ulubionej whisky. Najlepiej w wersji cask strength, bo przecież z beczki.
Najlepiej z Islay, bo przecież torf. Najlepiej Ardbeg, bo hipsteria ma swoje
niezbywalne prawa. Polecam Ardbeg Uigeadail, do kupienia tu i ówdzie, nie tylko
w dobrych sklepach z alkoholem – spełnia wszystkie wymienione warunki. A potem
jeszcze z butelki można sobie gustowny świecznik zrobić.
Jeśli przyjrzeć się na spokojnie temu, co jeszcze
ewentualnie mogłoby wydarzyć się w takiej beczce po whisky napełnionej piwem,
to warto pamiętać o paru faktach. Beczki robione są z drewna dębowego, jednego
z najtwardszych, najmniej podatnych na penetrację rodzajów drewna znanych
ludzkości. W destylarniach whisky szkockiej, świeżo oddestylowany alkohol wlewa
się do nich na co najmniej trzy lata, i dopiero wtedy można go nazwać „whisky”.
Oznacza to, że ktoś sprytnie wykalkulował, iż dopiero po trzech latach –
wskutek interakcji alkoholu z drewnem, choć nie tylko – zajdą w trunku zmiany
na tyle istotne, by zmienić jego właściwości do tego stopnia, by uzasadniły one
zmianę określenia na etykiecie. Powszechnie przyjętą w Szkocji praktyką jest,
by destylat wlewany do beczek zawierał 63,5% alkoholu objętościowo.
No to ja pytam po raz drugi – co takiego może stać się z
piwem o mocy zwykle wyraźnie poniżej 10%, wlanym do tych beczek na kilka
tygodni, czy nawet miesięcy? Niewiele. Zupełnie pomijam fakt, że zapotrzebowanie
na dobrej jakości, aktywne beczki dębowe jest obecnie tak ogromne w Szkocji, że
nie ma mowy, by przyzwoita beczka „wyciekła” poza system. Jeśli jakaś partia
beczek trafia do browarników, to tylko dlatego, że drewno zostało już tak
wypłukane, iż nie nadaje się do niczego sensownego. Poza uzasadnieniem użycia
słowa „whisky” na etykiecie piwa. Prościej jednak jest zrobić z nich doniczki
do kwiatków, ustawiane przed domami w Szkocji.
Tyle na temat piwa „leżakowanego w beczkach po whisky”.
Poza twardością i skrajnie niską przenikalnością drewna
dębowego, problemem jest stosunkowo niewielka powierzchnia styku przechowywanego
w beczce trunku z drewnem. Problem ten rozwiązuje system zanurzania w trunku rozdrobnionej
dębiny, tzw. płatków (chipsów) dębowych. Najlepiej przytostowanych, żeby jednak
ta warstwa węgla drzewnego i tam się znalazła. Wrzucone do leżakowanego trunku
powodują zwielokrotnienie powierzchni styku, zwiększają wydajność z metra
sześciennego dębiny, a przy tym są wygodne w użytkowaniu. W przypadku whisky
szkockiej, prawo zabrania takich praktyk, jednak są one tu i ówdzie stosowane z
powodzeniem do „starzenia” chociażby wina. Rzut oka w google i okazuje się, że tylko
na polskim rynku jest co najmniej kilku dostawców tego czegoś. I wszystko
pięknie, jednak nie wolno zapominać o uwadze wygłoszonej gdzieś parę linijek
wyżej – dobre, aktywne beczki po whisky wykorzystywane są niemal w stu
procentach do dojrzewania… kolejnych partii whisky. Tej zasady strzeże dość
pilnie choćby tylko rachunek ekonomiczny. Dębowe beczki są cholernie drogie. I
bardzo potrzebne w Szkocji, gdzie z każdej beczki da się „wyciągnąć” bez
porównania większe zyski poprzez leżakowanie w niej whisky, niż w jakimkolwiek
browarze, dojrzewając w niej piwo. Tak więc szansa, że oferowane nam płatki
dębowe pochodzą ze zmielenia, porąbania czy innego rozdrobnienia dobrych beczek
po whisky jest znikoma, jeśli nie zupełnie zerowa.
Trzecią metodą pozwalającą na w pełni uzasadnione użycie
słowa „whisky” na etykiecie piwa jest uwzględnienie w zasypie pewnej ilości
słodu jęczmiennego „typu whisky”, a najlepiej to udowodnić przez fakt ususzenia
tegoż nad dymem torfowym. Smaku torfowego słodu jęczmiennego nie da się pomylić
z niczym innym, więc i ewentualne oszustwo łatwo wykryć. Wystarczy rozgryźć parę
ziaren. Kwestią dyskusyjną jest czy piwo tak uwarzone ma coś wspólnego z
whisky, ale tę dyskusję już sobie darujmy. Jedno jest pewne – ta metoda, jeśli
opisana na etykiecie, najbardziej uczciwie opisuje co tak naprawdę się
wydarzyło z piwem. Opisywany tu wybieg zastosował – z powodzeniem – m.in. Browar
Szpunt podczas warzenia opisywanego przez nas niedawno piwa Night Wolf,
określanego mianem „whisky stout”.
Dziś na stole stanęły cztery piwa, które w ten czy inny sposób
otarły się o jakąś tam whiskowość. Trzy spośród nich pochodzą ze Szkocji, jedno
z Niemiec, a konkretnie z Görlitz, tuż za naszą zachodnią granicą. O ile piwo z
Niemiec nie rości sobie żadnych pretensji do jakichkolwiek innych związków z
whisky, jak użycie suszonego dymem torfowym słodu, o tyle sytuacja robi się
dość ciekawa w przypadku trzech piw ze Szkocji. Oto etykiety i kontretykiety
pełne są najbardziej ogólnych, najbardziej pojemnych sformułowań dotyczących
dębiny, whisky i dojrzewania piwa znajdującego się w danej butelce. Nigdzie nie
ma ani słowa wprost o tym, że piwo dojrzewało w beczkach po whisky, natomiast
są różne takie „oak aged”, „hints of oak”, czy „aged with whisky oak”. Nie
trzeba nazywać się Sherlock Holmes, żeby wydedukować, że skoro wprost nie ma
mowy o leżakowaniu w beczkach po whisky,
to z całą pewnością piwo leżakowane w beczkach po whisky nie było. Nawet jeśli
na dość przaśnych naklejkach z informacjami po polsku, stoi jak byk, że było. Polski
dystrybutor sobie zinterpretował wątpliwości na swoją korzyść. A jak było?
Oto w Belhaven wybrano drogę prostych skojarzeń. Oni do dojrzewania
swojego piwa zastosowali dębinę ze Speyside. Ni mniej, ni więcej. Speyside to
jeden z regionów produkcji whisky szkockiej, rozciągający się mniej więcej (bardzo
mniej więcej) między Inverness a Aberdeen, w dość szeroko pojętej dolinie rzeki
Spey. Stąd nazwa regionu. Tutaj zlokalizowane są niektóre z najbardziej znanych
na świecie i najbardziej uznanych destylarni whisky szkockiej, w tym
Glenfarclas, Glenfiddich, Macallan, Cragganmore, Glen Grant, Mortlach i wiele
innych. Wśród smakoszy trunków wszelakich słowo „Speyside” równoznaczne jest z
„whisky”, więc już nie trzeba nic więcej na etykiecie pisać. Przeciętny
konsument założy, że Speyside Oak z etykiety piwa to właśnie beczki po whisky z
regionu Speyside. Tym bardziej, że w świecie whisky bardzo często słowo „oak” (dąb,
dębina) jest równoznaczne ze słowem „beczka”. Szczególnie w kontekście
starzenia, dojrzewania trunków – „aged”. Gdyby tego było mało, na etykiecie
widnieje obrazek butelki whisky! Bardziej dociekliwi być może poszukają
informacji dokładniejszych. I może się okazać, że wcale nie beczki, tylko co
najwyżej właśnie wspomniane wyżej płatki dębowe. I kto wie, może nawet pochodzą
ze Speyside. W Craigellachie znajduje się ogromny zakład bednarski, Speyside
Cooperage, na tyłach którego stoją całe piramidy dębowych beczek czekających na
ocenę przydatności do dalszej eksploatacji, ewentualną renowację, ponowne
wypalenie, itp. Jest tam sporo dębiny, która już na nic nie przyda się lokalnym
gorzelnikom. Aż się prosi, by porąbać, podsmażyć i sprzedać browarnikom. Niech
tam se piszą co chcą na tych swoich etykietach.
Innis & Gunn, szkocki browar rzemieślniczy z Edynburga,
podchodzi do sprawy inaczej. U nich na etykiecie pojawia się słowo „beczka”,
ale jakoś tak nieśmiało, bez większego przekonania, znowu roi się od sformułowań
wieloznacznych (znowu polski dystrybutor wysmarował informację o leżakowaniu w
beczkach po whisky!), i tak do końca nie wiadomo o co chodzi z tym starannym
dojrzewaniem przez 77 dni. Gdzie dojrzewane, jak dojrzewane, w czym dojrzewane.
Bo znowu – gdyby w beczkach dębowych po whisky, to ta informacja akurat tutaj
by się znalazła przede wszystkim. Nikt sam siebie by nie pozbawił takiego
marketingu. Strona internetowa browaru informuje przede wszystkim o procesie
dojrzewania piwa przez 77 dni przy użyciu płatków dębowych, za pomocą
opracowanego przez Innis & Gunn procesu z wykorzystaniem urządzenia zwanego
przez nich Oakerator. Piwo przepuszczane jest w nim, a właściwie przekapywane,
przez ładunek płatków dębowych. Powoli, bez pośpiechu, przez 77 dni. O beczkach
znowu jakoś tak raczej jedynie mimochodem, choć faktycznie, jest tu mowa i o
beczkach. Jaki procent piwa leżakuje w beczkach po whisky, jak długo, co ten
proces ma na celu – tego się nie dowiemy.
Na koniec Tennent’s Scottish Beer, które znowu o tej
dębinie, whisky i dojrzewaniu wypowiada się na etykiecie bardzo enigmatycznie.
Po angielsku jest to „beer aged with whisky oak” – a to z całą pewnością nie
znaczy dojrzewania w beczkach po whisky. Założyć należy, że znowu w grę wchodzą
płatki dębowe z beczek po whisky. Już po przelaniu piwa przez podniebienie,
dorzucić by trzeba pewną część słodu jęczmiennego suszonego torfem w zasypie. Ten
torf, a właściwie dym torfowy, tu się rzeczywiście czuje.
Warto zwrócić uwagę, że poza Whisky-Maltz z browaru
Landskron, wszystkie trzy piwa robione są w Szkocji, ojczyźnie whisky. I jeśli
w przypadku żadnej z nich nie zdecydowano się wprost na leżakowanie w beczkach
po whisky (a kto jak kto, oni mają do nich najłatwiejszy dostęp), to albo
proces taki nie ma sensu, albo nie da się zdobyć odpowiednio dobrych jakościowo
beczek, albo biorą górę inne czynniki. Tak na marginesie, o ile mnie pamięć nie
myli, niewielki, miniaturowy wręcz browar Islay Ales na wyspie Islay (tam,
gdzie robią Ardbeg, Lagavulin, Laphroaig i parę innych whisky) bawił się w
napełnianie swoim piwem beczek po whisky z destylarni Bowmore. To mogło mieć
jakiś sens, gdyż na tej niezbyt ludnej wyspie (nieco ponad 3 tys. mieszkańców)
nietrudno jest dogadać się między sąsiadami co do użyczenia paru dobrych,
aktywnych beczek. Jakie były tego efekty, sprawdzę podczas najbliższej wizyty
na Islay. I na pewno tutaj o tym wspomnę.
Tymczasem nalewam piwka do szklanek. Naturalna, obfita,
drobnopęcherzykowa piana, która pojawiła się we wszystkich szklankach,
najszybciej zanikła na powierzchni Belhaven. Jednak jakiegoś szaleństwa z piany
nie ma na żadnym z piw. Jeśli chodzi o barwę, to Edition No. 1 jest
zdecydowanie najciemniejsze, ciemnobursztynowe. Pozostałe są w tej samej
barwie, ale o co najmniej jeden odcień jaśniejsze od Niemca.
Belhaven Speyside Oak
Aged Blonde Ale – w aromacie poważna słodowa baza, lekki akcent trufli
czekoladowych, rumu. Dość wyraźne świeże jeżyny, akcenty miodu. Przyjemny,
lekki aromat. W smaku pełne, przyjemnie słodowe i owocowe (wyraźne gruszki i
śliwki). Trochę czekolady, kakao, orzechów. Te śliwki wspomniane wcześniej po
chwili ewoluują w stronę śliwek suszonych. Pyszna rzecz. Złożona,
wielowarstwowa, a przy tym harmonijnie poukładana.
Innis & Gunn Original
Oak Aged Beer (14,77 Blg, pasteryzowane) w aromacie ma znowu przede
wszystkim słód, a w nim pluskają się akcenty orzechów, coca-coli, odrobina
wanilii, trochę przypalonego drewna, dębiny. I znowu harmonijnie i przyjemnie. W
smaku słodowa baza nieco mniej wyraźna, smak jest bardziej wytrawny, więcej
akcentów pozasłodowych – trawa cytrynowa, tymianek, konopie indyjskie. Jest tu
też wanilia, orzechy włoskie, jest odrobina toffi. Na koniec pojawiają się
akcenty dębowe – delikatna cierpkość taninowa. Nieźle wszystko poukładane, choć
może nieco mniej harmonijnie niż w przypadku Belhaven.
Tennent’s Scottish
Beer ma w aromacie trochę akcentów wędzonych, odrobinę torfu, tosty z
chleba pełnoziarnistego, lekkie akcenty ziołowe, palone jesienią liście, trawę.
No i bardzo mały przyjemny, niepokojący akcent płynu do mycia okien. Chyba
najmniej obiecujący aromat, jak dotąd. W smaku słodowa baza otoczona jest
powłoką dymu, wędzonki, wręcz wędlin mięsnych, dobrej, suszonej kiełbasy. Jest
tam jakiś niefajny akcent plasteliny, całość robi się z czasem coraz bardziej
wytrawna, wychodzą akcenty dębiny, palonej dębiny. Nie wylałbym do zlewu, ale
jak dotąd jest to najmniej przyjemne w smaku piwo.
Edition No. 1 Whisky-Malz
(21 Blg, niefiltrowane)– naprawdę potężna baza słodowa, ma się wrażenie, że to
piwo da się wręcz ugryźć, delikatne akcenty rumu, trochę owoców (truskawki z
kompotu). Bogata, słodka marmolada owocowa. Bardzo obiecujący, bogaty, wręcz
ciężki aromat. Taki w sam raz na Święta. W smaku jest pełne, niezwykle
wyraziste, potężnie słodowe, a słód jest wyraźnie wędzony dymem torfowym. Jest
tu całe mnóstwo akcentów owocowych – truskawki, morwa, gęsta marmolada
wieloowocowa. Jeśli zamknę oczy, wyraźnie widzę zesłodowany jęczmień, chrupany
wielokrotnie w destylarniach whisky w Szkocji. Dokładnie tak to smakuje. Być
może brakuje tu jakiejś chmielowej kontry, może jest to piwo wręcz zbyt słodkie,
ale mnie jakoś się podoba. Nawet pomimo zbyt wyraźnego alkoholu. Być może ze
względu na naprawdę miłe, destylarniane wspomnienia sensoryczne. Być może
dlatego, że jest to miłe, rozgrzewające, zimowe piwo. A może dlatego, żem za
nie zapłacił 7,99 euro (butelka 0,75).
Mój dzisiejszy ranking:
1. Belhaven
2. Whisky-Malz Edition No. 1
3. Innis & Gunn
4. Tennent’s
Najlepsza ze współdegustatorek przestawiła miejsce drugi z
trzecim. Nie ona płaciła za to Whisky-Malz z Görlitz. Pewno dlatego mniej jej
smakowało. Pierwsze miejsce Belhaven jest jednak jednogłośne . Podobnie jak
ostatnie Tennent’s Scottish Beer.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz