366. Kormoran Marcowe
(Browar Kormoran) 5,8%
367. Löwenbräu
Oktoberfestbier (Löwenbräu) 6,1%
368. Spaten
Oktoberfestbier (Spaten-Franziskaner-Brau) 5,9%
Po Godzinach Marcowe
(Browar Amber) 5,8%
W ofercie któregoś z supermarketów nie tak dawno pojawiło
się na chwilę piwo marcowe z Niemiec, z samego Monachium, zwane tam
Oktoberfestbier, więc grzechem ciężkim byłoby przejść obok obojętnie. Nie
zgrzeszyłem, dzięki czemu zawitały u nas Löwenbräu Oktoberfestbier i Spaten
Oktoberfestbier. Nie można nie wystawić przeciwko Bawarczykom tego, co u nas
najlepsze, naszych najdzielniejszych wojów, stąd ponowna obecność na naszym
blogu Marcowego z serii Po Godzinach z Browaru Amber (już raz załapało się u
nas na numerek, więc stoi powyżej nienumerowane), oraz Marcowe z Browaru
Kormoran. Tego ostatniego nie piliśmy nigdy wcześniej, ale Browar Kormoran
zrobił i wypuścił niemało dobrego – obok tego mniej dobrego, ale wypominać nie
będziemy – więc i tym razem pokładamy w nim nadzieję.
Piwo marcowe to – w skrócie – odmiana lagera (piwa dolnej
fermentacji), warzona z zastosowaniem nieco zmodyfikowanej, dekokcyjnej metody
zacierania. Warzone jest na wiosnę, leżakuje przez całe lato i tradycyjnie
spożywane jest jesienią. W Niemczech, w Bawarii, skąd pochodzi ten rodzaj piwa,
warzone jest z myślą o obchodzonym na przełomie września i października święcie
piwa Oktoberfest, stąd niemiecka nazwa – Oktoberfestbier.
Nalewamy, przygotowujemy się do radosnego chłeptania.
Okazuje się, że obydwa piwa z Niemiec są wyraźnie jaśniejsze w barwie,
bladosłomkowe, podczas gdy polskie mają raczej odcień bursztynowy. Piana
wszędzie przyzwoita, naturalna, przy czym najtrwalsza i składająca się z najdrobniejszych
pęcherzyków jest ta pokrywająca Löwenbräu Oktoberfestbier.
Kormoran Marcowe
(14,5 Blg, pasteryzowane, niefiltrowane) – w aromacie słód, bardzo przyjemny, wyraźnie
nieamerykański chmiel, trochę orzechów laskowych. Po chwili pojawia się lekki
alkohol. Z czasem alkoholowy akcent staje się coraz bardziej dominujący i nieprzyjemny.
W smaku jest słodowo, zbożowo, czekoladowo, słonecznikowo. Goryczka jest mało
przyjemna, jakby gorycz wyssana ze świeżych łodyg chwastów. Zalega na
podniebieniu i przeszkadza cieszyć się całą resztą smaku. A szkoda, bo słodowa
baza jest całkiem przyjemna i obiecująca. Co z tego jednak, kiedy nie ma szansy
się jakoś specjalnie ujawnić, pokazać w pełnej krasie.
Löwenbräu Oktoberfestbier
(13,7 Blg, pasteryzowane) ma aromat ma równie blady, jak barwę – jest tam
trochę słodu, odrobina chmielu, ale ciała to ten aromat nie ma za grosz. Tak
jak aromat nie miał ciała, tak i w smaku trudno się go doszukać. Piwo jest
lekkie, niemal wodniste, a słabiutkim akcentom zbożowym towarzyszy tutaj
goryczka w akompaniamencie czegoś w rodzaju nutek oleju roślinnego. Jak z
konserwy rybnej minus smak ryb, ale z zachowaniem konserwy – posmak metaliczny
z czasem robi się coraz bardziej nieznośny. Jak by się nie starać, to werdykt
jest jeden – cienkie siuśki.
Spaten Oktoberfestbier
(13,7 Blg, pasteryzowane) ma lekki, orzeźwiający aromat, nutki słodu, gdzieś
tam echo ciepłych, słodkich cytrusów (pomarańcze, mandarynki). Echo moreli. W
smaku jest odrobinę lepiej niż w przypadku Löwenbräu, wyraźniej czuć słodową
bazę, jest odrobinę przyjemniejsza, a goryczka chmielowa jest wyważona i w miarę
przyjemna. Całe piwo jednak rozczarowuje brakiem czegokolwiek, czym dałoby się
zająć kubki smakowe. Ot, jest to coś, czym dobrze jest spłukać podniebienie,
ale jakoś w opowieściach o pobycie w Monachium chyba bym o nim nie wspomniał.
Po Godzinach Marcowe
(14,5 Blg, pasteryzowane, niefiltrowane) początkowo jest lekko kartonowe w
aromacie, ale jak się w nie wgłębić – uważając jednak, by nie zmoczyć nosa –
wyraźnie wyczuć można solidną, słodką, słodową bazę. Trochę przyjemnego, słodkiego,
mlecznego karmelu. No i znowu – jak poprzednim razem, gdy popijaliśmy Marcowe z
Ambera – pojawia się bardzo wyraźny śmietanowy sos grzybowy. W smaku zboże,
karmel, rodzynki. Andruty kaliskie. Brzoskwinie. No i jest ten sos grzybowy.
Wydaje się jednak, że w smaku to już jest sos na bazie suszonych grzybów. O ile
mnie pamięć nie myli, już się zachwycałem chmielem w amberowym Marcowym –
żadnej goryczy, żadnych obrzydliwych akcentów. Po prostu czysty, lekko
goryczkowy, lekko suszony, wytrawny smak chmielu, który pałęta się od
niechcenia po podniebieniu i robi swoje.
Dziękujemy!
OdpowiedzUsuńZawsze do usług. ;-)
Usuń