(13/08/2015)
215. Singha Premium Import (Pathumthani Brewery) 5%
216. Asahi Super Dry (Asahi) 5%
217. Cobra Premium (Cobra Beer Partnership) 4,8%
218. San Miguel Especial (San Miguel) 5,4%
219. Dolomiti Pils (Birra Castello SPA) 4,9%
220. Saigon Export (Saigon) 4,9%
Nasze piwne wakacje egzotyczne trwają w najlepsze. Tak się
złożyło, że w tym roku nie dało się nigdzie wyjechać, więc to piwka musiały
przyjechać do nas. W tym roku nie pojechaliśmy do Tajlandii. Jakoś tak się
złożyło. Nie udało się wybrać do Japonii ani do Indii. Do Hiszpanii też nie
pojechaliśmy. O włos, dosłownie o włos rozminęliśmy się z Włochami. Ale
najbardziej boli mnie, że nie pojechaliśmy do Wietnamu. Cóż, postanowiliśmy
więc wszystkie te kraje zaprosić do siebie. Najlepiej w postaci ich
przedstawicieli piwnych. I tak, dziś na naszym stole pojawiły się lagery ze wszystkich
wymienionych krajów – Singha (Tajlandia), Asahi (Japonia), Cobra (Indie), San
Miguel Especial (Hiszpania, a właściwie Katalonia), Dolomiti Pils (Włochy) i
Saigon Export (Wietnam). Szczególnie, że nieprzerwana fala upałów nie pozwala
na degustację innych gatunków piw. Zimny lager ratuje życie. O, takie hasło mi
się ukuło. Samo.
Wszystkie piwka nalewają się bezproblemowo, piany w nich
niewiele, na większości zanika dość szybko. San Miguel jako jedyne pozostawia
na ściankach szklanki jakiś ślad. Jeśli chodzi o barwę, to obowiązuje dzisiaj
ciemnosłomkowy lagerowy standard. Wyłamuje się z niego tylko Singha, która jest
bladosłomkowa.
Singha, które
przyjechało do nas z Tajlandii, pachnie świeżo, lekko, słodowo, lekko
kwaskowato. Odrobina chmielu. W smaku jest orzeźwiające, lekkie. Słodowość,
odrobina nut owocowych, gdzieś w tle czają się prażone orzechy laskowe i świeży
akcent kiełków słonecznika. No i goryczka chmielowa. Niezbyt intensywna,
niekoniecznie przyjemna. Jakaś taka koncentratowo-granulatowa.
Asahi, które
wcale nie przyjechało do nas z Japonii, tylko z Czech, pachnie bagnem. Albo
ścierką ze zmywaka. Zapach jest wytrawny, mało przyjemny. Jest tam słód, po
chwili pojawiają się elementy kwiatowe, ale pierwsze wrażenie było raczej
słabe. W smaku jest lekkie, początkowo nieco kwaskowate, owocowe. Jakby nie
całkiem dojrzałe śliwki. Ale po chwili pojawia się na podniebieniu przepiękna
zbożowość – czysta, naturalna, świeża. Chmielu tam prawie nie ma, a ten, który
jest, układa się grzecznie w obraz całości. W niewypełnione przez inne akcenty
smakowe obszary języka i podniebienia. Pełna harmonia. I coś, co w innych
piwach mi przeszkadzało, tu zdaje się być atutem – wysokie nasycenie piwa CO2 i
przyjemne szczypanie bąbelków gazu na języku. Jestem na tak.
Cobra – indyjskie
piwo warzone w Wielkiej Brytanii – ma w aromacie słodycz żelków haribo, i to
tych o smaku owoców egzotycznych, moich ulubionych. Maliny, owocowa herbata.
Plus trochę słodu. Chmielu chyba w Indiach nie znają, ale wcale nie mam zamiaru
tego mieć im za złe. Z czasem robi się coraz bardziej słodowe, a moje ulubione
żelki rozmywają się w nicość. A w najlepszym wypadku w odległe echo. W smaku
jest lekko… i dziwnie jakoś. Po jakiejś chwili pojawia się zboże, ale na pierwszym
planie jakby kwaśne zielone jabłka. Drugi łyk – i już mam pewność. Tak, to
nutki kwaśnych, niedojrzałych jabłek. Delikatne i całkiem przyjemne, podkreślić
trzeba.
San Miguel Especial
w aromacie ma przede wszystkim ciężki, gęsty, wszechobecny słód. Plus akcenty
owocowe – nektaryny i jesienne, pieczone jabłka. Smak jest pełny, owocowy
(znowu jabłka, choć już nie pieczone). Na słód, zbożowość, trzeba chwilę
poczekać, ale i ona pojawia się wkrótce. Chmielu znowu prawie tu nie ma, ale
znowu nie jest on tu za bardzo potrzebny. To niewiele, które tu jest, zdaje się
być w zupełności wystarczające.
Dolomiti Pils
pachnie zbożem. Pięknym, świeżym zbożem w okresie żniw. Jeśli ktoś kiedyś
siedział na przyczepie pełnej zboża odwożonego z pola prosto do elewatora, to
właśnie coś takiego wąchał. Do tego dochodzą owoce jarzębiny. I bardzo wyraźny
kwiat plumerii. Po chwili pojawia się też prażony słonecznik. W smaku jest
słodko, ale to nie słodycz zbożowo-słodowa, to bardziej egzotyczne owoce,
kandyzowana papaja, ananas. Po chwili pojawia się zbożowość, po paru chwilach
jakieś echo chmielu. I bardzo dobrze. Komu potrzebny chmiel, jeśli baza piwa
skomponowana jest więcej niż przyzwoicie?
Saigon w aromacie
ma… sprite. Syntetyczną, słodką cytrynę. Pod nią siedzi sobie wyraźny słód.
Solidna, słodowa baza. W smaku jest lekkie, rześkie, ale mało wyraziste,
rozwodnione. Główne akcenty smakowe to słód i jakiś kwaśny, niedojrzały owoc. Goryczki
prawie nie ma. A szkoda, bo tutaj akurat pewno by się przydała, by jakoś
uzupełnić niedobory smakowe. I przeciwstawić się tej klejącej, gęstej słodyczy,
zbierającej się z tyłu podniebienia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz