(11/08/2015)
205. Tsingtao (Tsingtao) 4,7%
206. Castello Premium (Birra Castello) 4,8%
207. Kirin Ichiban (Kirin Europe GmbH) 5%
208. King Chakra (Som Distilleries and Breweries Ltd)
4,7%
209. Mahou Cinco Estrellas (Mahou S.A.) 5,5%
210. Chang (Cosmos Brewery Co) 5%
W ramach walki z nieustającymi upałami, postawiliśmy dzisiaj
na coś ciekawszego niż zwykłe zestawianie lagerów. Postanowiliśmy przeciwstawić
chrześcijańską Europę pogańskiej Azji. A do całego miksu dorzucić pewnego
przebierańca – protestanckiego szpiega.
W szranki stają dziś pięknie schłodzone piwa z Chin
(Tsingtao), Tajlandii (Chang), Indii (King Chakra), naprzeciwko którym
wystawiono nie mniej ponętne wyroby piwowarskie z Włoch (Castello) i Hiszpanii
(Mahou). Szpiegiem jest Kirin Ichiban, japońskie piwo warzone w Niemczech, w
Düsseldorfie. No niech się wezmą za bary…
Pierwsze spostrzeżenie – żadne z piw nie wymaga starannego,
ostrożnego nalewania. Nawet jeśli butelkę przewrócić do góry dnem nad szklanką,
nie ma niebezpieczeństwa, że piana się przeleje. Mistrzem świata (a w tym
kontekście ma to większy sens niż kiedykolwiek indziej) jest tu Chang, na
którym nie ostał się ani ślad piany zanim nalałem pozostałe pięć szklanek. Ktoś
mi coś mówił nie tak dawno o nagrodach przyznawanych piwom i że one coś znaczą?
Tłucze mi się po głowie nawet, że jakiś piwny guru twierdził, że amerykańskie
piwa są najlepsze na świecie, bo jest ich dużo i zdobywają nagrody. Hmmm… Chang
chlubi się nagrodą Asia’s Best Premium Lager w konkursie WBA – World Beer
Awards. No to musi smakować rewelacyjnie, skoro tak. Albo ta akurat nagroda nic
nie znaczy.
King Chakra, w przeciwieństwie do pozostałych, ma kolor
bardzo blady, co najwyżej słomkowy. Wszystkie inne mają barwę jasnozłotą, jak
na przyzwoite lagery przystało. Castello wydaje się być odcień ciemniejsze pod
pozostałych, ale generalnie panuje tu norma. Tylko w przypadku Mahou i Kirin
Ichiban na ściankach szklanki piana zostawiła nieznaczne ślady. We wszystkich
pozostałych ulotniła się niemal bez śladu.
Tsingtao – piwo
znane i doceniane jako przykład zupełnie przyzwoitej koncernowej roboty – pachnie
słodem i delikatnym chmielem. Delikatna nutka lekkiej owocowości – jakby
jabłka. Ma też dość sporo wspólnego z zakładami chemicznymi. W smaku jest
wyraźnie zbożowe, słodkie, nieśmiało owocowe, z bardzo przyczajoną nutką
goryczki. Goryczka ta jednak jest tego granulowanego gatunku, co to odbija się
rozgryzioną witaminą C. I alkoholem.
Castello jest bardzo
delikatnie owocowe w aromacie, jakby przeciągnąć nosem nad owocowym straganem –
od sugestii gruszek po echo śliwek. Słodowe. Bardzo delikatne, bardzo odległe
nuty chmielowe – skórki cytrusowe i żywica. W smaku lekkie i owocowe. Teraz to
już wyraźnie gruszki. Plus młode zboże. I znowu w tle jakiś chmiel rodem z
fabryki, nie z szyszek.
Kirin Ichiban
pachnie nadmorską świeżością. I landrynkami. I galaretkami cukrowymi. W smaku
jest lekkie, rześkie, przyjemne. Za wiele się w nim nie dzieje, jest tu niedaleko
do wody o lekkim posmaku zboża i owoców. Te owoce to głównie melony i jakiś
akcent cytryny. Generalnie, całkiem przyjemne.
King Chakra ma
bardzo wyrazisty aromat – ani to słód, ani to chmiel. Prędzej zestaw hinduskich
kadzideł i stearyna z najprostszej świecy stołowej. Pod tym wszystkim siedzi
bardzo wyraźny aromat owocowy – są to jednak ciężkie owoce egzotyczne, trochę
świeżej figi, marakui, papai. Aromat jest tak inny od piwnych standardów, że
trudno go rozebrać i ponazywać poszczególne akcenty. W smaku jest lekkość i
rześkość, ale ma się wrażenie, że to nie piwo, a rozwodniony i lekko nagazowany
kompot z owoców egzotycznych. Plus cała paleta hinduskich przypraw, których
nazwać nie potrafię. Kardamon na pewno. Karmel, brzoskwinia, a właściwie bardziej
nektaryna. Osoby bardziej obeznane z orientalnymi klimatami sugerują, że są tu
wyraźne akcenty indyjskiego chai (taka herbata podobno, korzennie doprawiona
bawarka). Bardzo ciekawe doświadczenie. Wcale nie nieprzyjemne.
Mahou Cinco Estrellas
przyjechało do nas z Madrytu i powinno się szybciutko uporać z Niewiernymi. Trzeba
mu oddać, że najdłużej utrzymało resztki piany. Pachnie wyraźnie chmielem – jak
na koncernowy lager – i słodem. Przyjemnie i zachęcająco. Smakuje słodowo,
chmielowo, ziołowo. Z czasem słodycz robi się raczej nienaturalna, chemiczna. Kończy
się znowu rozgryzioną witaminą C. Jednak w kategorii koncernowych lagerów
trzyma się całkiem nieźle.
Nagrodzone wieloma nagrodami tajlandzkie Chang ma aromat wyraźnie owocowy –
jabłka, a właściwie to sok jabłkowy, taki z kartonu. Gdzieś tam odrobina
akcentów słodowych, echo chmielu. W smaku przede wszystkim kiepskiej jakości
sok jabłkowy, a może nawet obleśny Redd’s. Plus tradycyjny słód i ledwo
wyczuwalny chmiel. Odrobina waniliny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz