Hoegaarden
(InBev) 4,9%
467. Pszeniczna Bomba
(Browar Pivovaria) 5,1%
468. Rebel Pszenica
Dubeltowa (Browar Sulimar) 8%
469. Po Godzinach Koźlak
Pszeniczny (Browar Amber) 6,2%
Wpisy coraz rzadziej, bo i nie ma o czym za bardzo pisać.
Zdolności odrzucające krajowych browarów kraftowych, jeśli człowiek szuka
dobrego piwa do wypicia, są oszałamiające.
Nie dalej jak przedwczoraj, w ramach
świętowania kolejnych urodzin, wybrałem się na knajpiany obchód. Trafiłem
między innymi w miejsce, gdzie leją krafty. Boże drogi, co tam się działo… Najpierw
gębę wykręciła Sztuczna Mgła z Bazyliszka, potem (wiem, miałem nie pić już
nigdy więcej Pinty) Table Brett z Pinty sparaliżowało zdolność odczuwania
czegokolwiek na dobrych parę minut. Ratunku szukałem w Bersekerze od Kingpina,
w nadziei na obiecywane akcenty wrzosowe, jakąś może łagodność, może jakąś
pełnię, złożoność smaku… Ni chu-chu, jak mawiają u mnie na wsi. Straszne,
traumatyczne wręcz przeżycia. Pustka, kwach, dno. I wtedy pomyślałem, że może
jakieś nagrodzone, fetowane piwo, może jakieś barleywine na przykład, może American
Barleywine Grand Prix (wiem, znowu Pinta, niepoprawny jestem w swojej naiwności)
zrobi mi wreszcie dobrze. I gdy już miałem wrażenie, że rzeczywiście jakoś tam
zaczyna koić moje kubki smakowe, ze zdziwieniem skonstatowałem, że to tylko
zadziwiająca ludzka zdolność do adaptacji. W porównaniu z poprzednimi wyrobami piwopodobnymi,
rzeczywiście pintowe barleywine zdawało się być krainą łagodności i jakiegoś
nieobecnego wszędzie wokół piwnego sensu. Ale wtedy dojrzałem na półce butelkę
z charakterystycznym górnikiem na etykiecie – jest coś z Miedzianki, czego
jeszcze nie piłem! I sięgnąłem po Wołka, piwo w stylu Kölsch. I stała się
jasność, i Bóg wiedział, że to było dobre, i tak dalej. I znowu uwierzyłem, że
jednak da się zrobić dobre piwo gdzieś na wschód od Odry i Nysy, bez zadęcia i
robienia fikołków piwowarskich, które wrażenie robią już chyba tylko na
najbardziej zagorzałych wyznawcach kraftowej religii.
No i nie ma o czym pisać. Bo ile można się krzywić i
marudzić? Ile można czekać, aż wreszcie ktoś uwarzy smaczne, harmonijne, głębokie
piwo? Ile razy można się naciąć, a jednak dalej szukać?
Tyle marudzenia. Poniższy wpis powstał co najmniej miesiąc
temu, ale jakoś nie było czasu, ochoty i serca, by publikować.
Dzisiaj cztery zupełnie różne wyroby piwne, dla których
podstawą jest pszenica. I to jedyne, co je łączy. Poza tym, to przedstawiciele
skrajnie różnych stylów piwnych. I tak, jest u nas klasyczny, belgijski witbier Hoegaarden. Gościło już u nas parę
razy, zawsze się podobało, radość podniebieniu sprawiało, więc oczekujemy, że i
tym razem nie zawiedzie. A na pewno nie zawiodło Tesco, w którym dużą butelkę
Hoegaarden można było nie tak dawno ściągnąć z półki za jedyne 10,49 zł. Prosto
z Radomia, z tamtejszej Pivovarii przyjechała do nas Pszeniczna Bomba, klasyczny weizen. Pivovaria też jak dotąd nie
zawodziła, choć w przypadku ich piw kluczowe znaczenie wydaje się mieć
świeżość. Pszeniczna Bomba dotarła do nas na świeżo, więc oczekujemy czegoś
dobrego. Podczas codziennych zakupów wpadła nam do koszyka buteleczka Pszenicy Dubeltowej z Browaru Sulimar –
weizena o podwyższonym ekstrakcie i, co za tym idzie, wyższej zawartości
alkoholu. Na koniec, wreszcie udało się dopaść kolejną edycję serii Po
Godzinach z bardzo przez nas szanowanego Browaru
Amber, a mianowicie Koźlak
Pszeniczny.
Hoegaarden – jak na białe piwo przystało – jest bardzo
jasne. Podczas nalewania do szklanki pokryło się obfitą, gęstą, śnieżnobiałą
pianą. Drugie w konkurencji na obfitość piany jest Rebel Pszenica Dubeltowa.
Przy tym jest mętne, wygląda jak klasyczny weizen. Koźlak Pszeniczny z Browaru
Amber jest również wyraźnie mętne, piana na jego powierzchni jest lekko beżowa,
nieco mniej obfita i mniej trwała niż na Rebelu i Hoegaarden. Barwa tego
koźlaka jest ciemnobursztynowa, dość wyraźnie wpadająca w odcienie czerwieni.
Dość sporym rozczarowaniem, przynajmniej wizualnie, jest Pszeniczna Bomba z
Pivovarii, na której piana niemal nie zaistniała, a ta odrobina, która się
wytworzyła, zniknęła niemal bez śladu zanim dokończyłem nalewanie pozostałych
piw. Jest nieco ciemniejsze od Rebela, raczej herbaciane, wyraźnie mniej mętne.
Zobaczmy co są warte w aromacie i na podniebieniu.
Hoegaarden Witbier
(11,7 Blg) – w aromacie banany, melon, cytrusy, nutka miodu, lekka kwiatowość,
odrobina gruszki, goździki, nieco kolendry. Aromat przyjemny, dobrze znany, nie
zawodzi. Po paru chwilach jednak aromat ucieka, wietrzeje. Chciałoby się
powiedzieć – subtelnieje, ale on po prostu zanika. W smaku jest lekkie i
rześkie. Akcenty cytrusów, lekka drożdżowość, różana konfitura, odrobina tych
bananów z aromatu, melon miodowy, delikatne nutki goździków. Bardzo przyjemne,
świetnie ułożone piwo. Wymarzone do gaszenia pragnienia w letnie upały. Dobrze,
że właśnie zaczyna się wiosna – do tych upałów już niedługo.
Pszeniczna Bomba
(12,5 Blg, niefiltrowane, pasteryzowane) – w aromacie czarna herbata, odrobina
naftaliny, trochę bananów. Aromat mało złożony, lekki, dość rozczarowujący. Nieznaczny
akcent drożdżowego ciasta. W smaku jest bardzo lekkie, żeby nie powiedzieć
wręcz wodniste, z akcentami bananów, drożdży, słodu pszenicznego, z odrobiną
orzechów laskowych, szczyptą kawy, nutką karmelu. W smaku nadrabia dzielnie
wszystkie braki z aromatu – ładnie poukładane, harmonijne piwo pszeniczne. Jego
podstawową wadą jest stanowczo zbyt niskie wysycenie. Po paru chwilach
spędzonych w szklance piwo prawie nie ma już gazu, a szkoda, bo dopóki go miało,
smakowało całkiem przyzwoicie. A tak, wyszedł napój karmelowo-drożdżowy.
Rebel Pszenica
Dubeltowa (18,1 Blg) – w aromacie wyraźny banan i melon, biała czekolada, kwiaty
bzu – co byłoby bardzo przyjemne, gdyby nie bardzo wyraźnie przebijająca
alkoholowość, która wraz ze wzrostem temperatury piwa robi się coraz mniej
przyjemna. W smaku wyraźnie bardziej ciężkie od poprzedniczek, nieco zmulone, owocowo
słodkie, głównie dojrzały, ciężki banan, skórka chleba, lekka kwaskowość. Jest
stanowczo zbyt mało wyraziste, akcenty smakowe są ciężkie, zawiesiste. No i ten
alkohol – duży minus całego doświadczenia.
Po Godzinach Koźlak
Pszeniczny (15,1 Blg) pachnie gorgonzolą, trawą i ziołami, spod tego
wszystkie nieśmiało pokazują głowę akcenty typowe dla pszenicy, a więc banany i
melon. Aromat bardzo szybko wietrzeje i staje się dość nijaki. A właściwie
zaczyna pachnieć jak niepierwszej czystości rzeczka po przepłynięciu przez
wieś, w której szamba albo się rzadko opróżnia, albo na pytanie o szambo pyta
się co to właściwie jest szambo. Nieprzyjemnie. W smaku jest lekkie, dość
rześkie, jednak bardzo płaskie. Nieco słodka, kwaskowata owocowość (cierpkie
jabłka) zmaga się z brudną, nieprzyjemną goryczką – jakby w tych cierpkich
jabłkach przegryźć pestki – i za chwilę go nie ma. Piwo krótkie byłoby
najlepszym jego określeniem. Tak, jest tam odrobina drożdży, jest troszkę
ciemnego, palonego słodu, ale to wszystko ma tylko parę sekund na zaistnienie
na podniebieniu, po czym rozmywa się w niebycie. Rozczarowanie.
Wygląda na to, że od samego początku, jeszcze do zdjęcia,
piwka dzisiejsze same ustawiły się w końcowy ranking. Nie ma najmniejszej
wątpliwości po które piwo sięgnęlibyśmy chętnie po raz drugi i w jakiej
kolejności sięgalibyśmy po kolejne. No i nie pierwszy raz Hoegaarden staje na
szczycie podium. Nie pierwszy raz Po Godzinach z browaru Amber rozczarowuje, a
szkoda, bo przecież stała oferta tego browaru nie ma sobie równych na polskim
rynku.
1. Hoegaarden
2. Pszeniczna Bomba
3. Rebel Pszenica Dubeltowa
4. Po Godzinach Koźlak Pszeniczny