456. The Butcher Red
IPA (Brokreacja) 7%
457. Skarbek Single
Hop Citra Pale Ale (Kraftwerk) 5,1%
458. Aborygen
(Browar Tenczynek) 5,9%
Ogromne zaległości mamy. Opisywany dziś wieczór z ipami
odbył się jeszcze w pierwszej połowie lutego. Zaganiany jestem…
Dzisiaj trzy piwa z trzech różnych odmianach gatunku IPA.
Tak się złożyło, że leżały w piwnicy, żadne nie miało bardziej odpowiedniego
towarzystwa, a jakoś coraz mniej chce mi się poszukiwać dobrych piw robionych
przez polskie browary kraftowe. I dawać im zarobić. Jeszcze niedawno myślałem,
że kupując ich piwa w jakimś tam stopniu wspieram ich rozwój, że z każdą
kolejną warką będą dzięki temu lepsi, choć o krok zbliżą się do opanowania tej
magicznej umiejętności – warzenia dobrego piwa. Okazuje się, że niekoniecznie.
Te z nich, które robią przyzwoite piwa, robią je w dalszym ciągu, a te, które
ewidentnie nie mają o warzeniu zielonego pojęcia, równie ewidentnie zapuściły
korzenie tam, gdzie były dotąd. Tylko krzyczą o swojej wielkości coraz głośniej
i ściemniają coraz to nowe rzesze naiwnej młodzieży. I naprawdę coraz mniej
chce się sobie głowę nimi zawracać.
W związku z powyższym, dzisiejsze porównanie jest zupełnie „z
czapy” – trzy zupełnie różne wariacje stylu IPA, trzy różne wariacje
browarnicze. Mamy dziś West Coast Red IPA z Brokreacji, browaru robiącego
zwykle – przynajmniej w moim doświadczeniu – piwa przyzwoite, nawet jeśli nie
opanowali jeszcze umiaru w stosowaniu amerykańskiego chmielu. Obok staje
Skarbek – Single Hop Citra IPA z browaru, który podpadł mi już tyle razy, że
tylko fakt dostępności ich piw w lokalnym Tesco usprawiedliwia jego obecność na
naszym stole. Przy okazji, Skarbek określa się jako Single Hop, a w składzie
podano aż cztery rodzaje chmielu. Nie sądziłem, że w drugim dziesięcioleciu XXI
wieku ciągle jeszcze wśród rodaków tak słabo ze znajomością angielskiego. I
niech mi nikt nie tłumaczy, że co innego chmielenie na goryczkę, a co innego na
aromat. Ten singiel poligamistą jest i basta. Trzecie piwo to Australian IPA z
Browaru Tenczynek – browaru regionalnego, który jakoś dotąd niczym wiekopomnym
się nie wykazał, ale na plus trzeba mu zapisać, że zachowuje się jak na
grzeczny, dobrze wychowany browar przystało. Nie wydziwia z tysiącem różnych
stylów – czyli jest szansa, że kiedyś wreszcie opanują te kilka, które warzą –
a przede wszystkim, istnieje fizycznie, sam warzy swoje piwa, a przy okazji
ponosi wszelkie ryzyka związane z zatrudnieniem pracowników, utrzymaniem
budynków, urządzeń, płaci podatek od nieruchomości, itp. Za to – szacun. Nawet
jeśli już za nic więcej.
Jeśli wykładnikiem jakości piwa miałaby być piana, to
Skarbek przegrało konkurencję już w przedbiegach. Podczas nalewania do szklanki
pokryło się mało imponującą, głównie średniopęcherzykową pianą, która dość
szybko opadła, uległa poszarpaniu i właściwie niemal całkowicie zanikła. Nieco
lepiej wygląda sytuacja na Rzeźniku – tutaj piana wyglądała bardziej
naturalnie, była bardziej obfita i mimo redukcji, pozostawiła cienką warstwę na
powierzchni piwa, jak i apetyczne ślady na ściankach szklanki. Z tematem piany
najlepiej poradził sobie Aborygen, na którym piana była obfita, w dużym stopniu
drobnopęcherzykowa, a opadając utworzyła wymyślne esy-floresy na ścianach
szklanki. No i pozostała długo na powierzchni piwa.
Jeśli chodzi o barwę, to Skarbek w pełni zasłużyło na miano
Pale Ale – ma barwę jasnobursztynową, typową dla tego rodzaju piwa. Aborygen
jest nieco ciemniejsze, a Butcher – mimo iż deklaruje się jako Red IPA – ma
barwę brązową, jedynie z nieznacznymi rubinowymi przebłyskami. Wszystkie trzy
deklarują się na etykietach jako piwa niefiltrowane, ale szczerze mówiąc, jakoś
ten brak filtracji nie rzuca się w oczy po nalaniu do szklanek. Wszystkie trzy
są raczej klarowne i przejrzyste. Naturalnie, daleko im do klarowności
koncernowych lagerów, ale też i o jakimś zauważalnym zmętnieniu też nie ma co
mówić.
The Butcher West
Coast Red IPA (16 Blg, IBU 75, chmiele Tomahawk, Citra, Simcoe i Amarillo
(trzy ostatnie na zimno), niepasteryzowane, niefiltrowane, warzone w
Szczyrzyckim Browarze Cystersów „Gryf”) – nad gęstą od aromatycznego bogactwa
owocową bazą słodową (owoce egzotyczne – mango, kandyzowana papaja) i karmelową
unoszą się żywiczno-grapefruitowe akcenty chmielu. Jakby siedzieć w lesie i
grapefruita obierać. Uzupełnia to trochę ziela – kolendra i tymianek. Pachnie
obiecująco. Smak jest pełny, bogaty, wyraźnie czuć owocowo-słodową bazę, są tu
owoce egzotyczne, obiecane przez aromat, jest trochę akcentów ziołowych, jest
wreszcie grapefruit i żywica. Może trochę zbyt intensywne te chmielowe, gorzkie
akcenty. Szkoda, bo baza słodowa wygląda na ciekawą, obiecującą. Gorycz z
każdym łykiem coraz bardziej zalega w gardle, coraz bardziej przeszkadza. Cóż,
widocznie tak chcieli piwowarzy z Brokreacji. A mogli zrobić naprawdę dobre
piwo.
Skarbek Single Hop
Citra IPA (12 Blg, pasteryzowane, niefiltrowane, chmiele Citra, Ahtanum,
Simcoe, Columbus, warzone w Browarach Regionalnych Wąsosz) – w aromacie grapefruit
jest zdecydowanie wyraźniejszy, mniej akcentów żywicznych, kolendra i ananas.
Aromat jest generalnie lżejszy, mniej obiecujący niż u rzeźnika. Im wyższa
temperatura piwa w szklance, tym bardziej wyraźnie karmelowy. Odrobina słodu,
nut czystych, zbożowych. Niewiele się tam dzieje, zaskoczenia nie ma. W smaku
jest przyjemnie lekkie, choć na pewno nie wodniste. Jest tam słód, jakieś
nieśmiałe akcenty owocowe, głównie słodkie cytrusy. I już. Płasko, nudą wieje.
A potem znowu nie dzieje się nic. Goryczka nie jest jakoś specjalnie
dominująca, i chciałoby się powiedzieć, że harmonijnie komponuje się z resztą
akcentów smakowych. Tyle, że tej reszty jest tak bardzo niewiele.
Aborygen Australian
IPA (15 Blg, pasteryzowane, niefiltrowane, chmiele Magnum, Galaxy, Topaz) –
w aromacie lekko podgniłe pomarańcze i bardzo wyraźny kandyzowany ananas. Pod
warstwą akcentów chmielowych da się wyraźnie wyczuć słodową, owocową bazę oraz lekki
akcent pszeniczny. W smaku jest płasko, nieciekawie. Jest sobie słód, są jakieś
nieśmiałe akcenty owocowe – słodkie pomarańcze, jak nic – ale wisi nad tym
wszystkim jakiś totalny chaos chmielowy. Ni to grapefruity, ni to zioła. Określić
się tego nie da inaczej, jak jakiś gorzki brud smakowy, organoleptyczny odpowiednik
szumów i trzasków w analogowym zapisie dźwięku – nikomu to niepotrzebne, nikt
nie wie po co, nikt nie potrafi sobie z tym poradzić, nawet laboratorium Dolby,
jak się dobrze temu przyjrzeć.
Siedzimy tu nad tymi piwkami, sączymy, cmokamy, doszukujemy
się… I na usta ciśnie się – Boże, co za syf! Było iść do tej piwnicy, było to
wyciągać? Przepraszam, może za wyjątkiem Rzeźnika, który przejawia pewne
znamiona przyzwoitego piwa, jednak pozostałe dwa to już bluźnierstwo w czystej
postaci. Nazywa się piwo, a smakuje jak… coś nader niesmacznego. Jeśli już
trzeba sporządzić ranking, to wygląda on następująco:
1. The Butcher
2. –
3. Skarbek
4. Aborygen
I niech ktoś sprzątnie te niedopitki, błagam.