463. Goedemorgen
Belgian IPA (Browar Lotny Trzech Kumpli) 6,5%
464. Naked City
Belgian IPA (Browar Raduga) 6,5%
Dzisiaj tylko dwa piwka. A to dlatego, żeśmy się tym razem
uparli, żeby porównać piwa jak najbardziej zbliżone do siebie. Żeby nie było,
że porównanie z czapy, że coś tam. A że wpadły nam do koszyka dwa kraftowe piwa
w stylu Belgian IPA, pochodzące z dwóch browarów, które raczej dotąd
nie zawiodły nawet takich kratowych malkontentów, jak my, to nie było co
czekać, ani szukać czegoś więcej. Siadamy, otwieramy, lejemy, wąchamy, pijemy. Dokładnie
w tej kolejności.
Okazuje się, że Goedemorgen jest bardziej wyraźnie
niefiltrowane – mętne, a na dnie butelki (i szklanki, nieuchronnie) pływa sporo
mało przyjemnie wyglądających farfocli. Obydwa piwa zachowują się poprawnie w
kwestii piany – pokrywają się słuszną jej warstwą, która dość szybko redukuje
się do cienkiej, jednak zwartej i w miarę trwałej warstwy.
Goedemorgen Belgian
India Pale Ale (15 Blg, IBU 60, niefiltrowane, pasteryzowane, warzone w
Rzemieślniczym Browarze Jana w Zawierciu) – na pierwszym tle w aromacie
przyjemne, ciepłe i dojrzałe owoce egzotyczne – przede wszystkim soczyste
mango, odrobina kokosa, bardzo łagodne, nienachalne cytrusy. Świeże, słodkie,
owocowe. Przez to wszystko przebija się słód. Aromat obiecujący, niezwykle
nozdrzom przyjazny. Smak jest pełny, jednak od samego początku uderza, czy
wręcz chwyta za podniebienie, bardzo nieprzyjemna, piołunowa wręcz gorycz.
Gdzieś tam pod nią jest miód, trochę zboża, syrop na kaszel, kolendra. Słodycz,
która dzielnie walczy z goryczą jest tutaj dość syropowata, gęsta i ciężka. Na
dłuższą metę też mało sympatyczna. Spore rozczarowanie z tą goryczą, bo do tej
pory wszystko zapowiadało się tak dobrze.
Naked City Belgian
IPA (16 Blg, IBU 65, niefiltrowane, pasteryzowane, warzone w PPHU Jamard ) –
aromat ma bardziej ostry, wytrawny, ziołowy. A w nim delikatna wędzonka,
kolendra, grapefruit. Są też owoce egzotyczne, ale o ile w Goedemorgen były to
niemal przejrzałe, rozciapciane już prawie mango, tutaj są to świeże, jędrne
owoce, w tym opuncja figowa, odrobina bergamotki, plus trochę mieszanki owoców
kandyzowanych (również egzotycznych). Aromat bardzo złożony, bardzo obiecujący.
W smaku jest nieco lżejsze od konkurencji, i tutaj ów smak jest nieco bardziej
złożony, mniej przytupany przez goryczkę. Jest tu owocowo (śliwki, brzoskwinie,
morele, oczywiście wszędobylskie cytrusy, niestety w swojej niefajnej postaci),
jest ziołowo (kolendra). Z czasem goryczka przekształca się w gorycz, dominuje
coraz bardziej i jest coraz mniej znośna. Szkoda, bo w początkowej fazie dało
się tam wyczuć pewną złożoność, pewne subtelności smakowe. Co z tego, jeśli po
trzecim, czwartym łyku czuje się już tylko wszechobecną, dominującą, zalegającą
gorycz.
Wygrywa – minimalnie – Naked City, ale powiedzieć trzeba, że
obydwa piwa są jednak sporym rozczarowaniem. Kupione zostały ze względu na
fakt, iż pochodzą z dwóch browarów, które bodaj nigdy nas nie zawiodły jakoś
szczególnie, ale tym razem stało się inaczej. Szkoda.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz