wtorek, 29 marca 2016

Dwa razy Belgia wg polskiego kraftu



463. Goedemorgen Belgian IPA (Browar Lotny Trzech Kumpli) 6,5%
464. Naked City Belgian IPA (Browar Raduga) 6,5%

Dzisiaj tylko dwa piwka. A to dlatego, żeśmy się tym razem uparli, żeby porównać piwa jak najbardziej zbliżone do siebie. Żeby nie było, że porównanie z czapy, że coś tam. A że wpadły nam do koszyka dwa kraftowe piwa w stylu Belgian IPA, pochodzące z dwóch browarów, które raczej dotąd nie zawiodły nawet takich kratowych malkontentów, jak my, to nie było co czekać, ani szukać czegoś więcej. Siadamy, otwieramy, lejemy, wąchamy, pijemy. Dokładnie w tej kolejności.

Okazuje się, że Goedemorgen jest bardziej wyraźnie niefiltrowane – mętne, a na dnie butelki (i szklanki, nieuchronnie) pływa sporo mało przyjemnie wyglądających farfocli. Obydwa piwa zachowują się poprawnie w kwestii piany – pokrywają się słuszną jej warstwą, która dość szybko redukuje się do cienkiej, jednak zwartej i w miarę trwałej warstwy.

Goedemorgen Belgian India Pale Ale (15 Blg, IBU 60, niefiltrowane, pasteryzowane, warzone w Rzemieślniczym Browarze Jana w Zawierciu) – na pierwszym tle w aromacie przyjemne, ciepłe i dojrzałe owoce egzotyczne – przede wszystkim soczyste mango, odrobina kokosa, bardzo łagodne, nienachalne cytrusy. Świeże, słodkie, owocowe. Przez to wszystko przebija się słód. Aromat obiecujący, niezwykle nozdrzom przyjazny. Smak jest pełny, jednak od samego początku uderza, czy wręcz chwyta za podniebienie, bardzo nieprzyjemna, piołunowa wręcz gorycz. Gdzieś tam pod nią jest miód, trochę zboża, syrop na kaszel, kolendra. Słodycz, która dzielnie walczy z goryczą jest tutaj dość syropowata, gęsta i ciężka. Na dłuższą metę też mało sympatyczna. Spore rozczarowanie z tą goryczą, bo do tej pory wszystko zapowiadało się tak dobrze.

Naked City Belgian IPA (16 Blg, IBU 65, niefiltrowane, pasteryzowane, warzone w PPHU Jamard ) – aromat ma bardziej ostry, wytrawny, ziołowy. A w nim delikatna wędzonka, kolendra, grapefruit. Są też owoce egzotyczne, ale o ile w Goedemorgen były to niemal przejrzałe, rozciapciane już prawie mango, tutaj są to świeże, jędrne owoce, w tym opuncja figowa, odrobina bergamotki, plus trochę mieszanki owoców kandyzowanych (również egzotycznych). Aromat bardzo złożony, bardzo obiecujący. W smaku jest nieco lżejsze od konkurencji, i tutaj ów smak jest nieco bardziej złożony, mniej przytupany przez goryczkę. Jest tu owocowo (śliwki, brzoskwinie, morele, oczywiście wszędobylskie cytrusy, niestety w swojej niefajnej postaci), jest ziołowo (kolendra). Z czasem goryczka przekształca się w gorycz, dominuje coraz bardziej i jest coraz mniej znośna. Szkoda, bo w początkowej fazie dało się tam wyczuć pewną złożoność, pewne subtelności smakowe. Co z tego, jeśli po trzecim, czwartym łyku czuje się już tylko wszechobecną, dominującą, zalegającą gorycz.

Wygrywa – minimalnie – Naked City, ale powiedzieć trzeba, że obydwa piwa są jednak sporym rozczarowaniem. Kupione zostały ze względu na fakt, iż pochodzą z dwóch browarów, które bodaj nigdy nas nie zawiodły jakoś szczególnie, ale tym razem stało się inaczej. Szkoda.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz