I zdarzyło się, że trafiliśmy do Szkocji. To akurat wielkim
wyczynem nie jest, bo Szkocja bliska memu sercu jest. Ale w tej Szkocji, tak
przy okazji różnych objazdów, trafiliśmy do Ellon. A co to Ellon? Takie
miasteczko nieco na północny zachód od Aberdeen. Tam, wśród niezbyt malowniczo
prezentujących się hal zakładów skupionych w miejscowym business parku jest
jedno miejsce, które bardzo chciałem zobaczyć od środka. Browar BrewDog.
Powie ktoś – jak to? Zaślepiony niechęcią do kraftu piwny
ignorant chce zobaczyć kolosa kraftu? Ano, chce. Skoro można, to trzeba. A i do
tej niechęci nie ma co się przyzwyczajać, bo kto wie, może i tam te krafty dobre
robią. No i nie można nie zobaczyć miejsca, gdzie robione jest Punk IPA, piwo
dostępne bodaj w każdym sklepie sprzedającym piwo w Szkocji, do jakiego dane mi
było trafić. Toż to musi być jakiś moloch. A że Punk IPA spróbowałem przed
przyjazdem do Ellon – i smakowało mi! – tym bardziej ciekaw byłem co oni tam
jeszcze warzą.
Pierwszym i podstawowym powodem mojej pielgrzymki do Ellon
było umówione wcześniej spotkanie z osobą zajmującą się uruchomieniem już bardzo
niedługo niewielkiej kraftowej destylarni w ramach browaru. O tej stronie
działalności BrewDog być może nie wszyscy wiedzą. Tak więc, w gruncie rzeczy
pojechałem zobaczyć destylarnię Lone Wolf, a nie browar BrewDog. Skoro jednak
jedno znajduje się na terenie drugiego, nie dało się zobaczyć destylarni nie
zobaczywszy browaru.
Stało się więc, że ostatniego piątku zaparkowałem pod głównym
wejściem do browaru BrewDog w szkockim Ellon. Z zewnątrz – hala jakich tu
wiele, a przy tutejszym stłoczeniu wszelkiego rodzaju zakładów i zakładzików,
trudno ocenić gdzie kończy się jeden, a zaczyna drugi. Ulewny, typowo szkocki
deszcz wcale nie ułatwił mi oceny skali przedsięwzięcia z zewnątrz. Od samego wejścia
jednak zaczęły się pozytywne emocje. Gdy tylko przekroczyłem próg browaru,
przestał mi się lać na głowę deszcz. Ulga niewyobrażalna. Drugie pozytywne spostrzeżenie
– do browaru wchodzi się przez bar. Jak tu się nie zachwycić? Bar urządzony w
stylu industrialnym, prosty lecz sprawiający wrażenie miejsca przyjaznego. Tuż
obok, nawet nie przez ścianę, kotły, warzenie, chmielenie, fermentacja. Co
prawda, trochę podejrzanie niewielkim wydaje się ten browar widziany z baru,
ale kto ich tam wie, może mają tu przyspieszacz czasu – jak w reklamie Vidaronu
– i na powierzchni około 50 metrów kwadratowych (tak na oko) potrafią zrobić
tyle piwa, żeby zapełnić półki w tych wszystkich sklepach, w których widziałem
Punk IPA. Albo po prostu nikt tego piwa nie kupuje, stąd półkowe zaległości!
Po przeciwległej stronie pomieszczenia znajduje się bar,
przy którym pięć podwójnych kranów. Na tablicy świetlnej napisali co mogą
nalać. Fajnie – szkoda, że za kierowcę tu dzisiaj robię. Tym bardziej, że za
jedyne 6 funciaków można sobie walnąć 25 ml Sink the Bismarck! Gdyby nie ta
kierownica, z czystej ciekawości bym spróbował. Przecież całej butelki sobie
nie kupię, bo po co? Nic to, innym razem. Bismarck już bardziej nie zatonie, a
ja tu jeszcze się pojawię. W głowie kiełkuje myśl, że przecież w Szkocji
dopuszczalna zawartość alkoholu we krwi to 0,5 promila, więc jakieś piwko
walnąć będzie można. A nawet trzeba. Ale nie Bismarcka.
Pojawia się wreszcie mój gospodarz, zabiera nas na zakład.
No i teraz okazuje się, że żaden Vidaron, żadne przyspieszanie czasu, żadna
produkcja na małej powierzchni. Wędrujemy do hali pierwszego browaru. Browaru
właściwego, bo właśnie dowiaduję się, że to, co widziałem tuż obok baru, to tylko
taki mały browarek eksperymentalny. Tutaj warzy się nowe wersje, tu
eksperymentuje się z nowymi recepturami, które dopiero po pozytywnej ocenie
trafiają do masowej produkcji. Co ciekawe, te piwa w wersji próbnej można kupić
w sklepie będącym odnogą baru, i osobiście spróbować co tam nowego się warzy w
BrewDog.
Browar BrewDog nie jest browarem starym. Wybudowany został
od zera w 2012 roku, kiedy to okazało się, że stary, oryginalny zakład we
Fraserburghu to stanowczo za mało na skalę sukcesu zakładu i jego produktów.
Jego wydajność – tego w Ellon – to 220 tys. hektolitrów piwa. Nieźle. Jak na kraft
– wręcz niewiarygodnie. Tego też jednak było za mało. Tuż obok stanął nowy
browar. Dwa razy większy. Właśnie zaczyna działalność. Kierownictwo ocenia, że
jego mocy przerobowych wystarczy na 5 lat rozwoju firmy. A co potem? Jak będzie
trzeba, to będzie trzeba – wybudować kolejny!
W związku z tym, że browar jest młody, nie zdążył pokryć się
nawet śladem patyny, podziwiamy najwyższej jakości stal nierdzewną, uformowaną
tu na kształt kadzi, kotłów, tanków i rur wszelakich. Wszystko lśni i w oczy
kłuje nowością i czystością. Wędrujemy wśród tych zbiorników, podziwiamy
rozmach przedsięwzięcia. Spacerujemy obok linii do butelkowania, trawersujemy
pakowalnię. Na ścianach tu i ówdzie ogromne graffiti, czasem na tankach, z
ukrytych głośników miejscami słychać muzykę motywacyjną – ścieżkę dźwiękową z
Gwiezdnych wojen. Nie powiem, podoba mi się tu, podziwiam rozmach, słucham
uważnie opowieści i wyjaśnień mojego gospodarza. Przechodzimy przez
pomieszczenia biurowe, trafiamy wreszcie do drugiego, nowego, dwukrotnie
większego browaru. Tutaj to już ma się wrażenie, że wzrok zaczyna się gubić,
szukając dla siebie oparcia w dali drugiego krańca hali. W powietrzu unoszą się
piwne aromaty – a to słód, a to chmiel, a to drożdże.
Trafiamy wreszcie w tę część nowego browaru, gdzie właśnie
wczoraj przeprowadzono próbę szczelności urządzeń do destylacji alkoholu. Ta
część zakładu – i to nie tylko w kontraście do reszty browaru – wydaje się
wręcz miniaturowa. Robi jednak bardzo pozytywne wrażenie. O tym jednak napiszę,
a częściowo już napisałem, w zupełnie innym zakamarku internetu.
Wracamy do baru, gdzie barman nalewa nam po cztery
szklaneczki – cztery różne gatunki, cztery zupełnie różne smaki, kompletnie
różne piwa. Dostajemy po 0,3 pinty (łącznie jakieś półtora dużego piwa, czyli
za kierownicą dalej będę na legalu) Dead Pony Club, 5 AM Saint, Jet Black Heart
i Punk IPA. Dead Pony Club APA – niezłe, całkiem niezłe. 5 AM Saint (red ale)
bardzo sympatyczne, wyraźnie karmelowe, łagodne, fajne. Jet Black Heart (oatmeal
milk stout) – to już rewelacja. Tak łagodny, grzeczny i harmonijny stout zdarza
się nader rzadko. No i Punk IPA – klasyk gatunku. Co ciekawe, poza Jet Black
Heart, wszystkie piwa chmielone są dość intensywnie nowofalowymi chmielami amerykańskimi,
ale jakoś to tutaj nie przeszkadza. Albo piwowarzy wiedzą jak je poukładać,
albo może mają dostęp do lepszej jakości surowców. Nie wiem, nie znam się. Wiem
natomiast, że tego poziomu harmonii aromatów i smaków próżno szukać w wyrobach
polskich browarów kraftowych. A szkoda.
O samym piwie z BrewDoga jeszcze napiszę. O innych szkockich
piwach – tych kraftowych, jak i tych z bardziej tradycyjnych browarów – też będzie.
Tymczasem powiem tylko, że browar BrewDog przekonał mnie do sensu kraftowych poszukiwań.
Do domu przywiozłem 10 różnych piw, wyciągniętych z lodówek w sklepie w
browarze. A potem, wieczorkiem, usiedliśmy i posmakowaliśmy. Ale o tym potem.
Kiedy wychodziliśmy z browaru, deszcz już nie padał, wyszło
piękne słońce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz